Kazantzakis uniósł bardzo gęste brwi.
– Chyba tylko McLaughlin i Jeriemiej Jonowicz. Ale pierwszy to znany zrzęda, a drugi rzadko przyjeżdża; jeśli już, to razem z Sobolewem. Nawiasem mówiąc, Pieriepiołkin dostał Świętego Jerzego za ostatnią bitwę. I to za jakie, pytam, zasługi? Proszę, co to znaczy znaleźć się we właściwym miejscu i o właściwej porze.
Podpułkownik cmoknął z zawiścią i ostrożnie przeszedł do najważniejszej sprawy.
– Wszyscy pytają, gdzie to się zawieruszyła nasza bohaterka, a bohaterka, jak się okazuje, zajęta jest sprawami wagi państwowej. No, szanowna pani, i cóż tam wymyślił zmyślny pan Fandorin? Jakie ma hipotezy w sprawie tajnych zapisków Lucana? Niech się pani nie dziwi, Warwaro Andriejówno, znam te sprawy na bieżąco. W końcu zarządzam oddziałem specjalnym.
A to tak – pomyślała Waria, patrząc spode łba na podpułkownika. Jeszcze czego! Patrzcie go, jaki szybki, chciałby przyjść na gotowe.
– Erast Pietrowicz coś tam wyjaśniał, ale nie bardzo zrozumiałam – oznajmiła naiwnie, trzepocząc rzęsami. – Jakieś „zet”, jakieś „żet”. Lepiej niech pan sam spyta radcy tytularnego. W każdym razie Piotr Afanasjewicz Jabłokow nie jest niczemu winny, teraz to jasne.
– Zdrady może się nie dopuścił, ale karygodną nieostrożność, owszem, przejawił. – W głosie żandarma zgrzytnęła znajoma stal. – Niech na razie pani narzeczony posiedzi, nic mu się nie stanie. – Ale Kazantzakis od razu zmienił ton, oczywiście przypomniawszy sobie, że dzisiaj występuje w innym emploi . – Wszystko się ułoży. Przecież ja, pani Warwaro, do upartych nie należę i zawsze gotów jestem przyznać się do błędu. Weźmy choćby niezrównanego monsieur d’Evraita. Tak, przyznaję: przesłuchiwałem go, podejrzewałem, bo miałem podstawy. Przez ten sławetny wywiad z tureckim pułkownikiem nasze dowództwo popełniło błąd, zginęli ludzie. Skłaniałem się ku hipotezie, że pułkownik Ali-bej to postać mityczna, wymyślona przez Francuza czy to z fantazji reporterskiej, czy też z innych, nie tak niewinnych powodów. Teraz widzę, że byłem niesprawiedliwy. – Konfidencjonalnie zniżył głos. – Otrzymaliśmy agenturalne doniesienia z Plewny. Rzeczywiście, pomocnikiem czy też doradcą Osman-paszy jest niejaki Ali-bej. Ten nie pokazuje się ludziom. Nasz człowiek widział go z daleka, dostrzegł tylko wspaniałą czarną brodę i ciemne okulary. D’Evrait zresztą też wspominał o brodzie.
– Brodę, okulary? – Waria także zniżyła głos. – Czyżby to sam… jak mu tam… Anwar-efendi?
– Tsss… – Kazantzakis nerwowo się obejrzał i zaczął mówić jeszcze ciszej. – Jestem pewien, że to on. Bardzo sprytny jegomość. Gracko owinął naszego korespondenta wokół palca. Ledwie trzy tabory, mówi, główne siły nadciągną nieprędko. Fortel prosty, ale elegancki. A my, durnie, połknęliśmy przynętę.
– Ale skoro d’Evrait nie jest winien niepowodzenia pierwszego szturmu, a zabity przez niego Lucan był zdrajcą, to chyba niesłusznie usunięto dziennikarza? – zapytała Waria.
– Na to wychodzi. Biedak po prostu nie miał szczęścia. – Podpułkownik machnął ręką i przysunął się bliżej. – Widzi pani, Warwaro Andriejówno, jaki jestem szczery. Nawiasem mówiąc, podzieliłem się z panią sekretną informacją. A pani nie chce mi zdradzić takiego głupstwa. Przepisałem sobie tamtą kartkę z książeczki, trzeci dzień łamię sobie głowę, i wszystko na nic. Najpierw myślałem – szyfr. Nie, do szyfru niepodobne. Jakaś lista albo przesunięcie oddziałów? Straty i uzupełnienia? Niech pani powie, do czego doszedł Fandorin?
– Powiem tylko jedno. Wszystko jest o wiele prostsze – niedbale rzuciła Waria na odchodnym, poprawiła kapelusik i lekkim krokiem ruszyła w stronę klubu.
Do trzeciego i ostatecznego szturmu twierdzy szykowano się przez cały upalny sierpień. Chociaż przygotowania były otoczone najściślejszą tajemnicą, w obozie otwarcie mówiono, że i ta bitwa wypadnie trzydziestego, w dzień patrona najjaśniejszego pana. Od rana do wieczora po okolicznych wzgórzach i dolinach piechota i konnica przerabiały wspólne manewry, drogami dniem i nocą podciągano działa, polowe i oblężnicze. Żal było patrzeć na umęczonych żołnierzyków w przepoconych bluzach i w szarych od kurzu kepi z przeciwsłonecznymi chustami, ale ogólnie czuło się zapał i chęć zemsty: dosyć, mówiono, skończyła się nasza cierpliwość, Rosjanin powoli zaprzęga, za to szybko jedzie, całą mocą niedźwiedziej łapy trzepniemy w końcu dokuczliwą plewnieńską muchę.
I w klubie, i w oficerskiej kantynie, gdzie stołowała się Waria, wszyscy zmienili się w strategów – rysowali schematy, sypali imionami tureckich paszów, zgadywali, skąd wyjdzie decydujące uderzenie. Kilka razy przyjechał Sobolew; zachowywał się poważnie i tajemniczo, w szachy już nie grał, popatrywał z godnością na Warię i nie skarżył się już na zły los. Znajomy sztabowiec szepnął, że w zbliżającym się natarciu generałowi-majorowi przypadnie rola może nie kluczowa, ale bardzo ważna, więc pod komendą ma teraz całe dwie brygady połączone w jeden pułk. Zasługi Michijewiła Dmitrycza zostały w końcu należycie docenione.
Wokół panowało ożywienie, toteż Waria z całej mocy próbowała się przejąć ogólnym entuzjazmem, ale jakoś jej się to nie udawało. Prawdę mówiąc, śmiertelnie ją znudziły opowieści o rezerwach, dyslokacjach i połączeniach. Do Pieti nadal jej nie wpuszczano, Fandorin chodził ponury jak noc i na pytania odpowiadał nieartykułowanymi dźwiękami, Zurow pojawiał się tylko w towarzystwie swego patrona, zerkał na Warię wzrokiem pojmanego wilka, stroił żałosne miny do bufetowego Siemiona, ale nie grał w karty i nie domagał się wina, bo w oddziale Sobolewa dyscyplina panowała żelazna. Huzar poskarżył się szeptem na „Żeromka”, który wziął w swe ręce „całe gospodarstwo” i nikomu nie dawał nawet zipnąć. A Michaił Dmitrijewicz chronił go i nie pozwalał sprawić mu lania. Niechby już prędzej był ten szturm.
W ciągu tych wzystkich dni jedynym pocieszającym wydarzeniem był powrót d’Evraita, który, jak się okazało, przesiedział burzę w Kiszyniowie, a ledwie dowiedział się o swojej całkowitej rehabilitacji, pospiesznie wrócił na teren działań wojennych. Ale i Francuza, którego widok bardzo Warię ucieszył, jak gdyby podmieniono. Nie zabawiał jej już ciekawymi historiami, unikał rozmów o bukareszteńskim incydencie, tylko kropił artykuliki do swojego „Revue”. W ogóle Waria czuła się mniej więcej tak jak w restauracji „Royal”, kiedy mężczyźni, czując zapach krwi, rzekłbyś, zerwali się ze smyczy i zupełnie zapomnieli o jej istnieniu. Czyż trzeba dłużej dowodzić, że mężczyzna jest z natury bliski światu zwierząt, znacznie więcej od kobiety mając w sobie pierwiastka zwierzęcego, i dlatego pełnowartościową odmianą gatunku homo sapiens jest właśnie kobieta, istota bardziej złożona, rozwinięta i delikatna. Szkoda tylko, że nie miała z kim podzielić się swoimi odkryciami. Siostry miłosierdzia na takie słowa tylko w kułak się śmiały, a Fandorin kiwał głową z roztargnieniem, myśląc o czymś innym.
Jednym słowem – nastały ciężkie i nudne czasy.
O świcie trzydziestego sierpnia Warię obudziło potworne dudnienie. Zaczęła się kanonada. W przeddzień szturmu Erast Pietrowicz wyjaśnił, że oprócz zwykłego przygotowania artyleryjskiego Turcy zostaną poddani presji psychicznej – to nowe słowo w sztuce wojennej. Z pierwszym promieniem słońca, kiedy prawowierni winni odprawić namaz, trzysta rosyjskich i rumuńskich dział zacznie huraganowym ogniem razić tureckie umocnienia, a dokładnie o dziesiątej kanonada się skończy. Osman-pasza, oczekując ataku, pośle na pierwszą linię świeże wojska, ale wszystko na nic: sojusznicy nie ruszą się z miejsca i nad polami wokół Plewny zapanuje cisza. O jedenastej zero zero na zdumionych Turków spadnie nowa burza ognia, która będzie trwała do pierwszej. Następnie – znowu cisza. Przeciwnik wyniesie rannych i zabitych, naprędce załata szkody, w miejsce rozbitych armat podciągnie nowe, a szturmu ciągle nie będzie. U Turków, którzy nie odznaczają się mocnymi nerwami i – jak wiadomo – zdolni są do chwilowych porywów, ale ustępują w obliczu długotrwałego nacisku, naturalną koleją rzeczy wyniknie zamieszanie, a możliwe, że i panika. Na pierwszą linię z pewnością podąży całe bisurmańskie naczalstwo i nic nie rozumiejąc, będzie patrzyło przez lornety. Wtedy zaś, o czternastej trzydzieści, czeka nieprzyjaciela trzecia fala kanonady, a jeszcze pół godziny później na zmęczonych oczekiwaniem Turków ruszą kolumny szturmowe.
Читать дальше