– Kochana pani W-warwaro – zaczął powoli mówić, a Waria odczuła błogość w sercu; po pierwsze, bo „kochana”, a po drugie dlatego, że znowu zaczął się zacinać. – Będę musiał jednak panią poprosić o p-pomoc, chociaż obiecywałem…
– Ależ co pan tylko chce! – krzyknęła zbyt pospiesznie i dodała: – Dla ratowania Pieti.
– To świetnie. – Fandorin pytająco spojrzał jej w oczy. – Ale z-zadanie jest bardzo trudne i niezbyt przyjemne. Chcę, żeby pani też pojechała do Bukaresztu, odszukała tam Lucana i p-postarała się go wybadać. No, powiedzmy, spróbuje pani się dowiedzieć, czy rzeczywiście jest taki bogaty. Niech pani wykorzysta jego próżność, samochwalstwo, g-głupotę. W końcu już raz się wypaplał. Z pewnością roztoczy przed panią pawi ogon. – Erast Pietrowicz się zawahał. – Jest pani przecież młodą, p-pociągającą osobą…
Zakaszlał i stropił się, bo zaskoczona Waria aż gwizdnęła. W końcu doczekała się komplementu od posągu Komandora. Oczywiście komplement dosyć mizerny: młoda, pociągająca osoba, ale mimo wszystko, mimo wszystko…
Fandorin jednak zaraz zepsuł cały efekt.
– Rozumie się, że sama pani nie pojedzie, a i dziwnie by to w-wyglądało. Wiem, że do Bukaresztu wybiera się d’Evrait. Jak go poprosić, na pewno panią zabierze.
Nie, zdecydowanie, to nie człowiek, tylko kawałek lodu – pomyślała Waria. No i próbuj tu takiego rozmrozić! Czyżby nie widział, jak Francuz tokuje? Gdzież tam, wszystko widzi, tylko na to po prostu, jak mówi Łuszka, pluje i przyklepuje.
Erast Pietrowicz wytłumaczył sobie chyba po swojemu jej niezadowoloną minę.
– O pieniądze niech się pani nie martwi. Przecież należą się pani pobory, zwrot za podróż i tak dalej. Przydzielę pani. Proszę sobie coś tam kupić i rozerwać się.
– Z Charles’em na pewno nie będę się nudzić – mściwie odrzekła Waria.
w którym Waria traci miano przyzwoitej kobiety
„Moskowskoje Gubiernskoje Wiedomstwo”
22 lipca (3 sierpnia wg kalendarza europejskiego) 1877 roku
FELIETON NIEDZIELNY
Kiedy wasz uniżony sługa dowiedział się, że owo miasto, które w ciągu minionych miesięcy tak dobrze spenetrowali bywalcy naszych tyłów, zostało założone dawno, dawno temu przez księcia Vlada o przydomku Palownik, znanego także jako Dracula, wiele spraw się wyjaśniło. Teraz rozumiemy, dlaczego w Bukareszcie za rubla dają w najlepszym razie trzy franki, dlaczego marny obiad w traktierni kosztuje tyle co bankiet w „Bazarze Słowiańskim”, a za pokój w hotelu płaci się jak za wynajęcie pałacu Buckingham. Oj, wysysają krew rosyjską przeklęte wampiry, wysysają! Potem oblizują się smacznie i jeszcze spluwają. Najbardziej przykre jest to, że odkąd władcą Rumunii obwołano trzeciorzędnego księcia niemieckiego, ta prowincja naddunajska, która autonomię zawdzięcza wyłącznie Rosji, jęła zalatywać golonką po bawarsku. Panowie hospodarowie popatrują na herr Bismarcka, a brata Rusa traktują niczym kozę: doją, ale nos zatykają. Można by pomyśleć, że to nie za wolność Rumunii na polach Plewny leje się bezcenna krew…
*
No i pomyliła się Waria, mocno pomyliła. Podróż do Bukaresztu okazała się strasznie nudna.
Oprócz Francuza na odpoczynek do stolicy księstwa rumuńskiego wybrało się jeszcze kilku korespondentów. Wszyscy doskonale wiedzieli, że w najbliższych dniach, a może nawet tygodniach, teatr działań wojennych nic ciekawego im nie pokaże – wykrwawiwszy się pod Plewną, Rosjanie nieprędko przyjdą do siebie; dlatego dziennikarską brać zaniosło na tyły.
Zbierali się długo, wyjechali więc dopiero na trzeci dzień. Warię, jako damę, wsadzono do bryczki razem z McLaughlinem, reszta pojechała wierzchem, tak że na Francuza, który dosiadł znudzonego powolną jazdą Jatagana, Waria musiała patrzeć z daleka, a rozmawiać z Irlandczykiem. Ten wszechstronnie omówił z nią klimat Bałkanów, Londynu i Azji Środkowej, opowiedział o budowie resorów w swoim powozie i szczegółowo przedstawił kilka najinteligentniejszych etiud szachowych. Wszystko to tak popsuło Warii nastrój, że kiedy na popasach widziała ożywionych towarzyszy, w tym także zarumienionego jazdą d’Evraita, za każdym razem doznawała napadu mizantropii.
Drugiego dnia podróży – kiedy minęli Alexandrię – było już trochę lepiej, bo kawalkadę dognał Zurow. Odznaczył się w bitwie, Sobolew wziął więc zucha na adiutanta, chciał go nawet przedstawić do „Anny”, ale huzar w zamian za nią wytargował tydzień urlopu – żeby, jak się wyraził, rozprostować kości.
Z początku rotmistrz zabawiał Warię dżygitówką – zrywał w biegu niebieskie dzwoneczki, żonglował złotymi imperiałami i jechał na stojąco. Potem chciał się zamienić miejscami z McLaughlinem, a kiedy spotkał się z flegmatyczną, ale zdecydowaną odmową, przesadził potulnego stangreta na swoją rudą kobyłę, sam zaś usiadł na koźle i co chwila odwracając się, rozśmieszał Warię opowiastkami o swoim bohaterstwie i intrygach zazdrosnego Żeromka Pieriepiołkina, który był na noże ze świeżo upieczonym adiutantem. No i tak dojechali do Bukaresztu.
Jak przewidywał Erast Pietrowicz, Lucana nietrudno było znaleźć. Zgodnie z instrukcją Waria zatrzymała się w najdroższym hotelu „Royal” i spytała portiera o pułkownika, a wtedy wyjaśniło się, że son excellence jest tu doskonale znany – i wczoraj, i przedwczoraj hulał w restauracji. Z pewnością będzie i dzisiaj.
Czasu do wieczora pozostało dużo, więc Waria wyprawiła się na elegancką Calea Mogoşoaia, która po życiu w namiocie wydała się jej istnym Newskim Prospektem: eleganckie powozy, pasiaste markizy nad witrynami, olśniewające południowe piękności, zawadiaccy bruneci w błękitnych, białych, a nawet różowych surdutach, no i mundury, mundury, mundury. Mowa rosyjska i francuska wyraźnie zagłuszały rumuńską. W prawdziwej kawiarni Waria wypiła dwie filiżanki kakao, zjadła cztery ciastka i całkiem pogrążyła się w błogim nastroju, ale koło sklepu mimo woli zajrzała na wystawę i jęknęła. Rzeczywiście, napotkani mężczyźni patrzyli jakoś obok niej!
Kocmołuch w wypłowiałej błękitnej sukience i wyblakłym słomkowym kapeluszu hańbił imię kobiety rosyjskiej. A po chodnikach paradowały takie mesaliny, rozebrane zgodnie z ostatnią paryską modą!
Do restauracji Waria spóźniła się straszliwie. Umówiła się z McLaughlinem na siódmą, a zjawiła o dziewiątej. Korespondent „Daily Post”, jako prawdziwy dżentelmen, na rendez-vous zgodził się bez szemrania (nie pójdzie przecież sama do restauracji – jeszcze wezmą ją za kokotę) i wprawdzie nie wyrzekł ani słowa pretensji za spóźnienie, ale wyglądał bardzo nieszczęśliwie. Nie szkodzi, jak ty komu, tak on tobie: męczył ją całą drogę wiadomościami z dziedziny meteorologii, to niech teraz będzie z niego jakiś pożytek.
Na razie w sali nie było Lucana, zatem Waria w przypływie ludzkich uczuć poprosiła, żeby McLaughlin jeszcze raz wyjaśnił, na czym polega obrona staroperska. Irlandczyk, który zupełnie nie zauważył zmian w wyglądzie Warii (a poświęciła im sześć godzin i prawie całe pieniądze na podróż – sześćset osiemdziesiąt pięć franków), oświadczył sucho, że taka obrona nie jest mu znana. Trzeba więc było wykazać zainteresowanie, czy tu, na południu, zawsze w końcu lipca jest tak gorąco. Okazało się, że zawsze, ale to zupełne głupstwo w porównaniu z pełnym żaru, wilgotnym Bangalurem.
Читать дальше