– Trwały. Powiedzmy, że zostawia miejsce na wątpliwości, ale jeśli do tego dojdzie chęć osiągnięcia korzyści materialnych…
Przyjrzałam się panu Tadeuszowi z wielkim niesmakiem.
– Sam pan to wymyślił, czy jakiś kretyn panu podsunął?
– Nie mnie! – odrąbał się stanowczo pan Tadeusz. – Policji. Ktoś im zwrócił uwagę na panią w obu aspektach…
– Ciekawe, kto. I pan to potraktował poważnie? Niech mnie pan nie rozśmiesza! Co pana tak skołowało?
– Może te szczątki wykształcenia prawniczego, jakie posiadam…
– Szczątki to i ja posiadam. Jakich korzyści?
– Proszę…?
– Korzyści materialne chciałam osiągnąć. Jakie?
– To nie jest moje zdanie ani mój pogląd – zastrzegł się, czym prędzej i z silnym naciskiem pan Tadeusz, nie życząc sobie zapewne, żebym go nagle zaczęła uważać za półgłówka. – To jest może zbyt daleko posunięta ostrożność, ale strzeżonego i tak dalej. Ta parcela… ta działka…
– Jasne, on nie chciał sprzedać, więc postarałam się go kropnąć, żeby swobodnie kupić od córki za nędzne grosze. A skąd, do cholery, miałam wiedzieć, że córka będzie sprzedawać, pomijam to, że będzie dziedziczyć? Przecież jej w ogóle nie znałam i nadal nie znam! Na oczy się nie widziałyśmy!
– Najtrudniej udowodnić to, czego nie było. Przy dużym uporze jakiegoś zdolnego, zaciętego prokuratora mógłby to być malutki punkt zaczepienia. I już swąd koło pani…
– Wynajętego zawodowca też mi się da przypisać? Bo na odległość, siłą woli, naprawdę nie dałabym rady. Szkoda, ale jednak.
– Oczywiście, może ja przesadzam. To przesłuchanie dało mi coś do myślenia, zważywszy, iż rabunek nie wchodził tam w grę… Wywnioskowałem, że brane jest pod uwagę kilka motywów… W zasadzie jeden motyw w kilku wariantach, do zemsty pani niestety pasuje…
– Zaczęłabym pasować idealnie dopiero po „Krzyżowcach” – wyłupałam mściwie. – Teraz zemsta byłaby nieco opóźniona… a, prawda, trwały afekt.
– Ale jeśli dojdzie korzyść materialna…? Niech pani zauważy, że tego rodzaju motyw jest powszechnie zrozumiały dla ogółu społeczeństwa, a szczególnie dla władz śledczych, uczucia mogą budzić kontrowersyjne poglądy, to mogłaby być taka kropka na „i”.
– W nosie mam nawet krowi placek nad „i” – oznajmiłam i podniosłam się z fotela. – Chce pan herbaty? Bo ja owszem.
– Chętnie, dziękuję…
Udałam się do kuchni i prztyknęłam czajnikiem. W trakcie przygotowań pan Tadeusz zdążył wystąpić z dalszym ciągiem.
– No i teraz mnie pani zaniepokoiła tym Drżączkiem. Jak to było? Mógłbym usłyszeć?
Proszę bardzo, mógł usłyszeć. Opowiedziałam ze szczegółami, zajmując relacją cały czas gotowania się wody i nalewania napoju. Wspólnymi siłami przenieśliśmy szklanki do salonu.
Pan Tadeusz z troską zastanawiał się, w jaki sposób i w jakim stopniu mógłby mi zaszkodzić nader krótki i przypadkowy pobyt na ulicy Narbutta, szczególnie, że ten cały Drżączek wcale tam nie mieszkał. Stały adres miał w Łodzi, w Warszawie tylko bywał, co prawda znacznie więcej niż w Łodzi, ale nie wiadomo gdzie. Może na Narbutta miał kogoś albo coś, krewnych, dziewczynę, wynajętą metę, często odwiedzanych przyjaciół? Współpracownika, stałego pomagiera?
– Kocha pan ten cały Internet, niech pan sobie sprawdza – powiedziałam z irytacją. – Albo przez znajomych. Ja bym sprawdziła przez dziewczyny, Martusię albo Magdę, ale nie chce mi się. Do Drżączka, jak pan wie, wyrazistych uczuć nie miałam, takie ogólne obrzydzenie i nic więcej. Na zbrodnię to za mało.
– Ale tym bardziej temat parceli trzeba zostawić na uboczu!
– A czy ja lecę na miasto z gigantofonem? Skoro jednak powyciągał pan z przesłuchania rozmaite wnioski, może połapał się pan także, jak to tam było? Kogo oni tak naprawdę podejrzewają? I kogo pan podejrzewa?
Pan Tadeusz dał mi do zrozumienia, że co najmniej pół miasta. Konkurentów Wajchenmanna, młodszych od niego. Pracowników, którymi pomiatał. Odrzuconych aktorów i aktorki. Scenarzystów, bezlitośnie skrytykowanych i odpędzonych od kasy. Zlekceważonych producentów. Debilowatych włamywaczy, przekonanych, że każdy znany człowiek sztuki musi trzymać w domu nieprzebrane skarby, godne jaskini piratów. I jeszcze kilka innych grup społecznych.
Nic mi z tego nie przyszło. Dowiedziałam się od pana Tadeusza tylko tyle, że podobno znalazł się na miejscu zbrodni ktoś z telewizji, jako sprawca wykluczony, kto złośliwie przypomniał, że mieszkam w pobliżu, a stosunku do Wajchenmanna nie kryłam i mają to nawet na taśmach. Słyszał także różne uwagi na mój temat, źle o mnie świadczące, ale nie sprecyzował, gdzie słyszał i od kogo. Postanowiłam wydusić z pana Tadeusza coś więcej, nie miał w umyśle skłonności przestępczych i wnioski wyciągnął ograniczone, należało mu, zatem pomóc.
– Córka – powiedziałam, przerywając złowieszcze prognozy. – Wajchenmanna, nie pańska. Rozmawiał pan z nią przecież?
Z lekkim wahaniem pan Tadeusz wyznał, że owszem.
– I co?
– Jak to, przecież właśnie mówimy…
– Nie. Mam na myśli konkrety śledcze. Gdzie w końcu była ta gosposia, której nie było? Porwał ją ktoś? Uciekła? Córka powinna to wiedzieć.
– A, to… Wie, oczywiście. Gosposia pojechała do rodziny gdzieś pod Białystok, zdaje się, że na pogrzeb brata. Ale już wróciła.
– Powiedziała coś ważnego?
– W jakim sensie ważnego?
– No, o znajomych Wajchenmanna, o jego zwyczajach, może go ktoś sobaczył, może jakaś nowa podrywka, porzucona gwiazda, przetrącony talent… Córkę takie rzeczy powinny interesować!
– Oczywiście, była mowa… O gwiazdach nic nie wiem, ale z pewnością na kogoś czekał i otworzył furtkę. Taki właśnie miał zwyczaj, jeśli był z kimś umówiony, zostawiał furtkę otwartą, jeśli ktoś się spóźniał, z niecierpliwości wychodził na taras i rozglądał się, gosposia te obyczaje ganiła. Każdy mógł wejść… Więcej nie wiem, krótko rozmawialiśmy.
Na tym musiałam poprzestać. Pana Tadeusza tknął niepokój, z naciskiem poprosił, żebym przypadkiem nie poleciała sama maglować gosposi. Nie żywiłam takiego zamiaru, tragiczne zejście Wajchenmanna było upojnie piękne, ale zajmowały się nim władze śledcze i miałam nadzieję pożerować na ich osiągnięciach. Osobiście bardziej interesowała mnie Ewa Marsz…
* * *
Jadąc teraz już specjalnie na ulicę Czeczota, układałam sobie całą legendę. Nie mogłam zdradzać banku, wymyśliłam, zatem, że adres na Czeczota dostałam od Lalki, która go znała z dawnych czasów, bo niby, dlaczego nie. Cienia prawdy w tym nie było, po pierwsze, nie dodzwoniłam się ponownie do Lalki… Po pierwsze, nie mamy armat… A po drugie, wątpiłam, czy Lalka go pamięta albo w ogóle kiedykolwiek znała. Dawny adres, diabli wiedzą, w jakim stopniu on dawny, może wszystkiego raptem sprzed dziesięciu lat. Nie szkodzi, do Lalki nikt się nie dodzwoni, skoro mnie się nie udaje, i nikt jej nie zapyta. Dodzwonić się do Ewy Marsz też nie było sposobu, bank zostawiał wiadomości na sekretarce. Zdecydowałam się jechać i powęszyć chyba tylko po to, żeby cokolwiek zrobić.
Domofon był zepsuty, weszłam bez przeszkód, znalazłam właściwy numer mieszkania i zadzwoniłam do drzwi. Dzwonek w środku się rozległ, było go słychać, ale nikt nie otwierał. Dzwoniłam uporczywie, co kilkanaście sekund z nadzieją, że nastąpi scena z byle, którego filmu albo powieściowa, jakaś sąsiadka wyjrzy i coś powie, względnie ktoś będzie szedł po schodach i okaże się mieszkańcem tego domu. W naturze również się to przytrafia, tyle, że znacznie rzadziej.
Читать дальше