Jechali z dużą prędkością. Dopiero na terenie zabudowanym pan Grant zwolnił.
– Chciałbym spojrzeć na mapę miasta. Jest w schowku na rękawiczki – zwrócił się do Jupitera. Jupe podał mu mapę. Pan Grant zatrzymał samochód i przez chwilę ją studiował.
– Dobrze – mruknął. – Pojedziemy prosto aż do Houston Avenue. Przetniemy ją i znajdziemy się na Maple Street. Mówiłeś o numerze pięćset którymś?
– Tak, ale zarządca bloku wspominał, że sześćsetne też wchodzą w rachubę.
– Znajdziemy go – mruknął pan Grant. – Dobrze, że jest jeszcze jasno.
Kiedy jednak dojechali do Houston Avenue, zmierzch zaczął zapadać bardzo szybko. Pan Grant skręcił w lewo i po kilkunastu minutach znaleźli się na Maple Street.
Chociaż nigdzie nie było tabliczek z nazwą ulicy, nie mieli wątpliwości, że trafili dobrze. W pewnym miejscu sterta gruzu niemal blokowała drogę. Domy na jednym z rogów już zburzono. Zostały po nich jedynie kupki gruzu i śmieci czekające na wywiezienie. Część ulicy po lewej stronie już całkiem oczyszczono. Na wolnym terenie ustawiono kilka buldożerów i dwa ogromne dźwigi, których szczęki poruszane silnikiem dieselowskim z łatwością miażdżyły drewniane domki. Koło miejsca, w którym się zatrzymali, by popatrzeć na tę scenerię, stał samotnie dom, będący kiedyś restauracją. Dźwigi zdążyły już wyrwać z niego część frontu. Wyglądał jak po uderzeniu bomby.
– O, rany! Ale pobojowisko – Pete wyraził to, co myśleli wszyscy.
– Sądzi pan, że zdążyliśmy, panie Grant?
– Chyba tak – odparł detektyw ponuro. – Jeśli się dobrze orientuję, to numery sześćsetne i pięćsetne zaczynają się kilka przecznic dalej, za tym zakrętem w prawo. Jedźmy to sprawdzić.
Ominął kupy gruzu i skręcił w prawo. Znaleźli się pośród domów jeszcze nie zniszczonych. Stały ciche i puste, z ciemnymi oknami.
Zaledwie kilkaset metrów dalej toczyło się normalne miejskie życie, ale tu, na Maple Street wiało grozą i pustką. Wszyscy mieszkańcy już się wyprowadzili. Za kilka miesięcy będzie tędy przebiegała betonowa autostrada z tysiącami samochodów. Teraz jednak cała ulica należała do nich i może jeszcze do chudego kota, który przebiegł im drogę.
– Mijamy numery dziewięćsetne – ogłosił pan Grant z zadowoleniem. – Do sześciuset już niedaleko. Uważajcie teraz.
Jechali wolno pośród opuszczonych domów. Od czasu do czasu wiatr trzaskał otwartymi drzwiami, jakby chciał powiedzieć, że nie ma już znaczenia, czy drzwi są otwarte, czy zamknięte.
– Zaczynają się sześćsetki – powiedział pan Grant. – Widzicie coś?
– Jest tam! – krzyknął Pete, wskazując na ładny bungalow.
– A tam jest drugi niemal identyczny – zauważył Jupiter, pokazując dom po przeciwnej stronie ulicy. – Oba mają okrągłe okienka na strychu.
– Hmm, dwa domy? – zmarszczył czoło pan Grant. – I nie wiecie, który jest tym właściwym?
– Pani Miller powiedziała tylko, że to mały bungalow z brązową dachówką i okrągłym okienkiem na strychu.
– W tych okolicach dużo jest takich domów – mruknął pan Grant. Jedźmy dalej. Zobaczymy, co jest za następną przecznicą.
Za następną przecznicą zauważyli jeszcze jeden bungalow z brązową dachówką i okrągłym okienkiem na strychu. Stał między dwoma domami zdobionymi sztukaterią. Pan Grant zatrzymał samochód.
– Trzy możliwości – powiedział. – To trochę utrudnia sprawę. Ale przynajmniej jesteśmy tu pierwsi. Nie zauważyłem żadnego samochodu parkującego w pobliżu. Po Trzech Palcach i reszcie też ani śladu. Zostawimy samochód w bocznej uliczce, żeby nie rzucał się w oczy, i musimy obejrzeć wszystkie trzy domy, aż znajdziemy ten właściwy.
Rozdział 15. Poszukiwanie się rozpoczyna
Było już niemal ciemno, kiedy zbliżyli się do pierwszego bungalowu z brązową dachówką. Pan Grant rozejrzał się dookoła, ale na opustoszałej Maple Street nie było żywej duszy.
Popchnął drzwi. Nie ustąpiły.
– Zamknięte – stwierdził. – Ale skoro i tak ma zostać zburzony, nie musimy się przejmować, w jaki sposób dostaniemy się do środka.
Cieńszy koniec łomu, który przyniósł z samochodu, wsunął pomiędzy drzwi i futrynę. Kiedy go nacisnął, rozległ się trzask pękającego drewna i drzwi puściły.
Wszedł do środka, a Trzej Detektywi deptali mu po piętach. Wewnątrz panowały ciemności. Pan Grant poświecił latarką po ścianach. Znajdowali się w zakurzonym pomieszczeniu, które kiedyś było pokojem gościnnym. Po podłodze walały się jakieś papiery.
– Możemy równie dobrze zacząć stąd – stwierdził. – Choć ja ukryłbym pieniądze na zapleczu lub w holu. Czy masz nóż, Jupiterze?
Jupiter wyjął swój wspaniały szwajcarski nóż i otworzył największe ostrze. Przeciął kwiecistą tapetę, a pan Grant wsunął w otwór szpachelkę i oderwał pasek papieru. Pod spodem był tylko gips.
– Tu nie ma nic – stwierdził. – Musimy spróbować w innych miejscach, a potem sprawdzić resztę ścian i tak pokój po pokoju.
Pod tapetą na pierwszej ścianie był jedynie gips. Sprawdzili pozostałe ściany w kilku miejscach z podobnym rezultatem.
– No, dobrze, a teraz przejdziemy do jadalni – powiedział pan Grant.
Przyświecając sobie latarką, przeszli dalej. Jupiter naciął tapetę w pokoju jadalnym, a pan Grant odgiął kawałek od ściany. Pete wydał okrzyk radości.
– Coś zielonego pod spodem!
– Jupiterze, poświeć tutaj – zawołał pan Grant. – Może je znaleźliśmy!
Jupiter skierował smugę światła na odsłonięte miejsce. Ukazał się jakiś zielonkawy wzór.
– To tylko kolejna warstwa tapety – stwierdził pan Grant. – Sprawdźmy, co pod nią jest.
Pod spodem był znów jedynie gips.
Z jadalni przeszli do pierwszej sypialni. I znów nic. Podobny rezultat w drugiej sypialni. W łazience i kuchni ściany były malowane farbą. Jupiter wspiął się po wąskiej drabince na strych. Tu nie było tapety.
– No cóż, pudło za pierwszym razem – powiedział pan Grant trochę zdenerwowany i spocony. – Spróbujmy w następnym domu.
Wyszli na zewnątrz. Było już całkiem ciemno. Jedynie latarnie na rogach ulicy wciąż się paliły. Wszystkie domy stały ciemne i trochę jak nie z tego świata. Pan Grant poprowadził chłopców do następnego bungalowu z brązowym dachem. Tym razem drzwi zastali otwarte.
Układ pokoi był taki, jak w poprzednim domu, ale tapeta wyglądała na nowszą.
– Może tym razem nam się poszczęści – odezwał się pan Grant z nadzieją w głosie. – Zrób nacięcie, Jupiterze.
Jupiter przeciął tapetę, pan Grant ją odgiął, ale pod spodem nie było niczego.
W coraz większym napięciu przenosili się z pomieszczenia do pomieszczenia, lecz i tym razem niczego nie znaleźli.
– A więc pozostaje nam już tylko jeden dom – powiedział pan Grant z lekka ochrypłym głosem. – To musi być ten właściwy!
Przeszli na drugą stronę ulicy do trzeciego bungalowu pasującego do opisu pani Miller. Podczas gdy pan Grant przygotowywał się do sforsowania zamkniętych drzwi, Jupiter oświetlił latarką framugę. Metalowe cyferki przytwierdzone do białej futryny odbiły światło.
– Nie rób tego! – skarcił go ostro pan Grant. – Musimy być ostrożni i nie zwracać niczyjej uwagi.
– Wydaje mi się tylko, że coś zauważyłem. Myślę, że to właśnie był dom pani Miller.
– Skąd wiesz, Jupe? – wyszeptał Bob, Panująca dookoła pustka skłaniała do szeptu.
– No właśnie, skąd wiesz? – zapytał pan Grant.
Читать дальше