* * *
Inspektor, kiedy wszedłem do jego pokoju, pykał czarną fajkę. Podniósłszy głowę, pospiesznie odłożył ją do popielniczki, tak jakby nie wypadało palić w obecności oskarżonego.
Przygłądał mi się z dziwnym wyrazem twarzy.
– Odnaleźliście trupa? – zapytałem siadając
Zaczynałem czuć się swobodnie w tym gabinecie. Pionowe oparcie siedzenia i jego niewygodne poręcze już mi nie przeszkadzały. Podobał mi się aromatyczny zapach jasnego tytoniu. Fajka tliła się, sycząc cichutko.
– Proszę chwilę zaczekać. – Brett założył ncwą taśmę i uruchomił magnetofon, którego szum znowu zaczął doprowadzać mnie do mdłości. – Rzeczywiście wykopaliśmy ciało Nevila Faulksa. – Nie wiedział, co dalej powiedzieć, zapewne chciał mi zadać jakieś delikatne pytanie i starał się przemyśleć je jak najdokładniej. – Mister Vałaise…
Byłem mu wdzięczny za jego kurtuazję. We Francji policjanci nie zwracają się do morderców per „pan".
–Mister Valaise, w pana zeznaniu coś się nie zgadza. Twierdzi pan, że zabił pan Nevila Faulksa kilka minut po siedemnastej, czy tak?
– Tak, i podtrzymuję, że to jest absolutna prawda!
– Otóż nie!
– Przysięgam panu…
– Niech pan nie przysięga! – Był wściekły. Jego pełna grzeczności cierpliwość uleciała gdzieś. – Faułks został zabity między jedenastą a północą! Lekarz sądowy nie ma najmniejszych wątpliwości.
– Boże mój – wyszeptałem – agonia trwała sześć godzin! A myśmy myśleli, że on nie żyje!
– Zgon nastgpił natychmiast, kula trafiła go w mózg! Chce pan nam wmówić, że działał pan w obronie własnej, i wmieszać mrs Faulks w tę zbrodnię, ale muszę panu powiedzieć, mister Valaise, że obrał pan zły sposób obrony. Aby pańska teza była prawdopodobna, musiałby pan zmienić godzinę popełnienia zbrodni. Niezbyt debrze do pańskiego twierdzenia przystaje. Źle to się dla pana składa, ale to, co wiemy, a mianowicie: że o godzinie siódmej wieczorem Nevil Faulks był z żoną w restauracji na Aberdeen Street. Następnie, nadal w towarzystwie żony, wrócił do mrs Morthon. Około dziesiątej zadzwonił pan do niego, telefon odebrała mrs Morthon, która przełączyła rozmowę do pokoju Faulksów. Twierdzi ona kategorycznie, że rozmówca mówił z francuskim akcentem! W chwilę potem Nevi Faulks telefonował do pana, aby powiedzieć, że zaraz wychodzi na umówione z panem spotkanie.
Znalazłem się nagle w czwartym wymiarze. Brett myślał, że porusza się po twardym gruncie, a ja wiedziałem, że posuwa się po grząskim terenie. Jedynie ja znałem teraz prawdę, ale wydawała się ona, na skutek niezwykle perfidnej machinacji, zupełnie nierzeczywista.
Wszyscy kłamali, by ratować Marjorie.
– To niemożliwe, inspektorze. Niemożliwe! Zabiłem go o piątej.
Zaciętość ustąpiła litości.
– Zaprzecza pan oczywistym faktom. Być może, takie postępowanie wywarłoby jakiś wpływ na francuską ławę przysięgłych. Ale nie jest w stanie wzruszyć angielskich ławników, proszę o tym pomyśleć, mister Valaise!
Splotłem dłonie, aż mi palce posiniały. Pojmowałem teraz, co znaczy, że ludzie walą głową o śćianę. Miałem ochotę porozbijać wszystko dookoła siebie, tarzać się po ziemi.
– Inspektorze! Albo jestem niebezpiecznym wariatem, albo Marjorie Faulks skorzystało z pomocy kilkcu wspólników, żeby być wyłączoną z kręgu podejrzeń!
Brett zbladł i żyłki na jego tworzy przybrały błękitny kolor.
– Nie sądzę, aby był pan wariatem, mister Wrlaise, ale podejrzewam, iż chętnie chciałby pan uchodzić za takiego! Od piątej do szóstej Nevil Faulks prowadził rozmowy w poważnym przedsiębiorstwie robót publicznych, w towarzystwie trzech godnych szacunku dżentelmenów. Zanim zasiadł do stołu w restauracji na Aberdeen Street, wypił z żoną aperitif w barze. Barman, maitre d'hotel i kelnerka rozpoznali pół godziny temu jego zwłoki! To samo uczyniła mrs Morthon! Czy ma pan czelność twierdzić, że wszyscy ci ludzie kłamią, żeby ratować mrs Faulks?
Miałem wrażenie, że biegnę z zowiązonymi oczami krawędzią jokiegoś dachu. A może rzeczywiście byłem wariatem? Przecież obłęd również jest złudzeniem.
Policjant uspokoił się. Wziął fajkę, pyknął z niej ze dwa, trzy razy, po chwili odłożył ją bez zapalania.
– Dziś w nocy zatrzymał pana na rogu Frederik i Princess Street pewien policjant. Oświadczył pan, że czeka na kogoś.
– Tak, chodziło o mrs Faulks.
Zaśmiał się krótko i obrażliwie. Jego śmiech przypominał kąsanie złego psa.
– I widząc, że nie nodchodzi, poszedł pan po prostu do niej! Czy nie sądzi pan, że jest to mało logiczne?
Nastąpiła przerwa. Taśmo magnetofonowa kręciła się, nic nie rejestrując. Pomyślałem o sekretarzu siedzącym w sąsiednim pokoju. Będzie mógł odetchnąć. A może pomyśli, że przesłuchanie sie skończyło.
– Było to zabójstwo z premedytacją, mister Valarse.
– Nie!
– Tak! Rewolwer, z którego Faulks został zabity, jest francuskiego pochodzenia!
– A więc? – nalegoł Brett.
– Widzi pan, monsieur Brett, gdy człowiek przeżywa takie chwile, to powinien móc się zbudzić i powrócić do rzeczywistości.
– Tyle tylko ma mi pan do powiedzenia?
– Tylko tyle, inspekttorze. Zabiłem Nevila Faulksa, ale zabiłem go o piątej, w obecności i w obronie jego żony.
Westchnął.
– A zatem te pół tuzina osób, które później go widziały i z nim rozmawiały, padło ofiarą zbiorowej halucynacji?
– Może wszystko im się pomieszało.
– Sobowtór, prawda? A może brat-bliźniak? Mister Valaise, sądziłem, że Francuzi, jako pochodzący z kraju Kartezjusza, są racjonalistami.
– Foulksa zabiłem o piątej, może kilka minut później.
– I ciało pozostało no trawniku?
– Tak.
– Podejrzewam, mister Valaise, że będzie pan musiał wymyślić co innego. Wczoraj wieczorem ogrodnicy Princess Garden, jak zowisze, strzygli trawniki. Wszystkie trawniki. Gdyby natrafili na trupa, daliby nam notyrchmiost o tym znać!
W czasach studenckich kolego mający chody w środowisku filmowym załatwił mi statystowanie w pewnym filmie. Akcja sceny, w której wystąpiłem, toczyła się… w sądzie. Siedziałem wśród publiczności! Reżyser nakazał nam, abyśmy wyglądali na przejętych i patrzyli na umieszczoną nad kamerą żarówkę. Wydawało mi się wówczas, że trudno oprzeć sie chęci patrzenia w obiektyw i miałem uczucie, iż na ekranie uwidoczni się mój cały wysiłek, jaki poniosłem, by opanować tę skłonność. Po zakończeniu filmu widziałem swoją twarz tylko przez ułamek sekundy. Zwracała nie więcej uwagi niż pojedyncza cegła w ceglanym murze.
Kiedy nazajutrz stanąłem przed sądem, przypomniał mi się ten stary film. Miałem wrażenie, że z wyjątkiem Bretta wszyscy biorący udział w scenie są statystami i że rozlegnie się głos, który w odpowiednim momencie powie „stop"!
Uczestniczyłem w tym dziwnym ceremoniale będąc całkiem oderwany od rzeczywistości; tak jakbym nie był jego głównym bohaterem, lecz jakimś anonimowym, zagubionym w tłumie widzem, który licznym słuchaczom objaśniał, na czym polegały okoliczności dramatu.
Wezwano Marjorie. Gdy weszła na salę, myślałem że zemdleję z wrażenia. Wydawała mi się jeszcze piękniejsza niż zazwyczaj. Podziwiałem jej skromną i taktowną postawę. Nie odgrywała roli wdowy zalanej łzami, nie miała na sobie żałobnego stroju, było umałowona jak zwykle. Młoda Angielka, której godność wywoływała szacunek. Jedynie jej zaczerwienione policzki kazały przypuszczać, że ostatnio dużo płakała. Umiała stawić czoło przeciwnościom losu. Odczytałem ze wzruszonych obliczy zgromadzonych na sali, że ta mała dziwka wywołuje podziw.
Читать дальше