– Ile oni biorą?
– Zależy, jak bardzo zdesperowani są ludzie.
– Skąd oni mogą wiedzieć, jak bardzo zdesperowani są ludzie?
Franca oderwała wzrok od rysunku, na którym para świnek ciągnęła wóz strażacki, i spojrzała na niego.
– Przecież wiesz, że tutaj wszyscy o wszystkim wiedzą – rzuciła. – Wystarczy, że poprosisz o pożyczkę, a pod koniec dnia wiedzą o tym wszyscy w banku, następnego ranka rodziny urzędników, a po południu całe miasto.
Tak faktycznie jest, pomyślał Brunetti. Prawdopodobnie dlatego, że mieszkańcy Wenecji, w sumie niewielkiego miasta, byli – z powodu więzów krwi czy przyjaźni – jakby jedną rodziną, żaden sekret nie mógł się w tym dusznym światku zbyt długo utrzymać. Nawet dla niego było oczywiste, że jeśli ktoś potrzebuje pieniędzy, wkrótce będzie o tym wiadomo publicznie.
– No a jaki procent oni biorą? – zapytał.
Franca chciała od razu odpowiedzieć, ale się zawahała.
– Słyszałam, że biorą dwadzieścia procent miesięcznie – rzekła po namyśle. – Ale słyszałam też, że pięćdziesiąt.
W Brunettim natychmiast odezwał się wenecjanin.
– To jest sześćset procent rocznie! – wykrzyknął, nie kryjąc oburzenia.
– Dużo więcej, jeśli to jest procent składany – poprawiła go Franca, dowodząc, że jej weneckie korzenie sięgają dużo głębiej.
Komisarz znów przyjrzał się parze po drugiej stronie placu. Ich rozmowa dobiegła końca. Czarno odziana kobieta poszła w kierunku Rialto, mężczyzna zaś zmierzał w ich stronę.
Brunetti zobaczył jego wypukłe czoło, chropawą obwisłą skórę, pofałdowaną jak po jakiejś nieleczonej chorobie, pełne usta i ciężkie powieki. Niczym wielkie ptaszysko starzec człapał ciężko, stawiając płasko stopy, jakby naumyślnie chciał zniszczyć i tak wysłużone fleki. Jego twarz nosiła piętno wieku i choroby, lecz ten dziwny krok, zwłaszcza kiedy Brunetti zobaczył go od tyłu, skręcającego w calle , która prowadziła do ratusza, przywodził raczej na myśl młodzieńczą niż starczą niezdarność.
Kiedy kobieta znikła już z pola widzenia, Brunetti spojrzał znowu tam, gdzie przedtem stała ta dziwna para, ale wciąż miał wrażenie, że widzi jakieś zwierzę podobne do szczura, stojące na dwóch łapach.
– Skąd właściwie o tym wszystkim wiesz? – spytał France.
– Przecież pracuję w banku, pamiętasz? – odrzekła.
– Chcesz powiedzieć, że tych dwoje jest ostatnią deską ratunku dla ludzi, którym nie uda się niczego wydostać od ciebie?
Franca kiwnęła głową twierdząco.
– Ale jak ci ludzie dowiadują się o ich istnieniu?
Popatrzyła na niego, jakby się zastanawiając, na ile może mu zaufać, i rzekła:
– Słyszałam, że czasami poleca ich bank.
– Co?
– Że kiedy ludzie próbują pożyczyć pieniądze w banku i spotykają się z odmową, może się zdarzyć, że któryś z urzędników im poradzi, żeby się zwrócili do Volpatów. Czy do jakiegoś innego lichwiarza, który płaci im za to procent.
– Ile? – spytał Brunetti przerażony.
Franca wzruszyła ramionami.
– Nie wiem. To zależy.
– Od czego?
– Od wysokości pożyczonej sumy. Albo od rodzaju umowy między bankiem a lichwiarzem. Ktoś, kto naprawdę potrzebuje pieniędzy, jakoś je zdobędzie – dodała, zanim Brunetti zdążył zebrać myśli. – Jeśli nie pożyczą mu przyjaciele ani rodzina, jeśli odmówi mu bank, to pójdzie do ludzi takich jak Volpatowie.
Brunetti postanowił zapytać wprost.
– Czy to ma związek z mafią?
– A co nie ma? – odpowiedziała pytaniem, ale widząc jego irytację, dodała: – Przepraszam cię, żartowałam. Tego dokładnie nie wiem. Ale zastanów się, to przecież doskonały sposób prania pieniędzy.
Brunetti przytaknął. Tylko pod ochroną mafii taki dochodowy interes może bezkarnie funkcjonować pod nosem władz.
– Zepsułam ci obiad, prawda? – spytała, uśmiechając się i wreszcie upodabniając do osoby, którą pamiętał.
– Nie, wcale nie.
– Czemu to cię tak interesuje?
– To może mieć związek z inną sprawą.
– Przeważnie tak jest – stwierdziła, nie pytając już o nic więcej. Zawsze podziwiał jej dyskrecję. – No to już pójdę – powiedziała, całując go w oba policzki.
– Dzięki, Franca – Brunetti przyciągnął ją do siebie, ciesząc się bliskością silnego ciała, w którym tkwił jeszcze silniejszy duch. – Spotkanie z tobą zawsze sprawia mi dużą radość.
Gdy tylko poklepała go po ramieniu i odwróciła się, zdał sobie sprawę, że nie zapytał jej o żadnych innych lichwiarzy, ale teraz nie mógł przecież przywołać jej z powrotem. Pora iść do domu, pomyślał.
Idąc do domu, Brunetti wrócił pamięcią do okresu sprzed ponad dwudziestu lat, który spędził z Francą. Był świadom, jak wielką przyjemność sprawiło mu otoczenie znów ramionami tej pełnej wdzięku postaci, kiedyś tak mu bliskiej. Pamiętał zwłaszcza jeden długi spacer, który odbyli po plaży na Lido w wieczór Redentore* [Redentore – Święto Odkupiciela, dzień upamiętniający koniec epidemii dżumy, która zdziesiątkowała mieszkańców Wenecji w latach 1575-1576, i położenie kamienia węgielnego pod kościół pod wezwaniem Odkupiciela, 21 lipca 1577 roku, na północnym brzegu Giudekki. W czasach Republiki kulminacyjnym punktem uroczystości była wielka niedzielna procesja, obecnie zastąpiona pokazem ogni sztucznych w trzecią niedzielę lipca.]; miał wtedy chyba siedemnaście lat. Chodzili po piasku długo po zakończeniu pokazu sztucznych ogni, trzymając się za ręce i marząc o tym, żeby ta noc nigdy się nie skończyła.
Ale się skończyła, tak jak wiele innych rzeczy, które ich łączyły, i teraz ona miała swojego Maria, a on swoją Paolę. Wstąpił do kwiaciarni Biancata i kupił żonie dwanaście irysów, szczęśliwy na myśl, że czeka na niego w domu.
Kiedy wszedł, Paola łuskała groszek w kuchni.
– Risi e bisi * [ Risi e bisi – tradycyjna potrawa wenecka, podawana zwykle doży w dniu św. Marka, patrona Wenecji, 25 kwietnia; ryż gotuje się w wywarze ze strączków świeżego groszku.]! – zapytał, wręczając jej bukiet.
– Czy risotto to nie jest najlepsza rzecz, jaką można zrobić z młodego groszku? – spytała Paola, uśmiechając się na widok kwiatów i nadstawiając policzek do pocałunku.
– Chyba że jesteś księżniczką i musisz podłożyć kilka ziaren pod materac – rzekł trochę bez sensu, kiedy ją pocałował.
– Myślę, że lepiej użyć go do risotta. Proszę cię, przygotuj wazon, a ja skończę łuskanie. – Wskazała gestem papierową torebkę na stole, pełną zielonych strączków.
Brunetti wziął ze stołu gazetę i położył ją na krześle, które następnie przysunął do szafek. Kiedy na nim stanął i sięgnął po jeden z wysokich wazonów ustawionych prawie pod sufitem, w ostatniej chwili się zawahał.
– Może niebieski – powiedziała Paola, widząc jego niezdecydowanie.
Z wazonem w ręku zszedł z krzesła, odstawił je na miejsce i podszedł do zlewu. – Ile wody? – spytał, stawiając wazon na blacie.
– Tak do połowy – powiedziała. – Na co miałbyś jeszcze ochotę oprócz groszku?
– A co jest? – spytał.
– Jest resztka rostbefu z niedzieli. Gdybyś pokroił go w cienkie plasterki, moglibyśmy go zjeść z sałatą.
– Czyżby Chiara w tym tygodniu jadła mięso?
Chiara jakiś tydzień wcześniej przeczytała artykuł na temat losu, jaki spotyka cielęta, i oznajmiła, że do końca życia będzie wegetarianką.
Читать дальше