– A co się właściwie stało?
– Celem morderców nie był wcale Cappelli, ale jego wspólnik, Gavini – wyjaśnił sędzia. – Tak w każdym razie wykazało nasze dochodzenie.
– Jak to możliwe? – spytał Brunetti, teraz już naprawdę zaciekawiony.
– Od początku zakrawało na absurd, żeby ktoś chciał zabić Cappellego – zaczął Righetto, sugerując, że fakt, iż adwokat był zdeklarowanym wrogiem lichwiarzy, nie ma tutaj żadnego znaczenia. – Zbadaliśmy jego przeszłość, przejrzeliśmy sprawy, nad którymi pracował, ale nic nie wskazuje na to, żeby popadł w konflikt z kimś, kto mógłby się posunąć do takiego czynu.
Brunetti westchnął ze zrozumieniem.
– Z drugiej zaś strony mamy jego wspólnika – ciągnął Righetto.
– Gaviniego – podpowiedział bez potrzeby Brunetti.
– Właśnie, Gaviniego. – Righetto zaśmiał się pogardliwie. – Gavini jest tu bardzo znaną postacią. To niepoprawny uwodziciel. Niestety, ma zwyczaj romansowania z mężatkami.
– Ach! – Tym razem westchnienie Brunettiego wyrażało w umiarkowanym stopniu męską wyrozumiałość. – Więc o to chodziło? – spytał, usatysfakcjonowany tym wyjaśnieniem.
– Najprawdopodobniej. W ciągu ostatnich kilku lat miał romanse z czterema kobietami, z których każda była zamężna.
– Biedaczek – skwitował Brunetti i zamilkł. Uświadomiwszy sobie komiczny wydźwięk tego, co powiedział, dodał ze śmiechem: – Może powinien był poprzestać na jednej.
– Tak, ale czy to mężczyzna o tym decyduje? – rzucił sędzia, a Brunetti wynagrodził go natychmiast wybuchem szczerego śmiechu.
– Czy orientuje się pan, o którą z nich mogło chodzić? – spytał Brunetti, zastanawiając się, jak Righetto z tego wybrnie, i od jego odpowiedzi uzależniając dalszy kierunek dochodzenia.
Righetto zamilkł, jakby się zastanawiał.
– Nie. Przesłuchaliśmy i zamieszane w to kobiety, i ich mężów, ale wszyscy mają alibi.
– Czy gazety przypadkiem nie pisały, że to było dzieło zawodowców? – spytał Brunetti z pewnym zakłopotaniem.
– Skoro jest pan policjantem, powinien pan wiedzieć, że nie należy wierzyć temu, co wypisują gazety – odrzekł Righetto chłodno.
– Oczywiście. – Brunetti roześmiał się, tym razem z wdzięcznością za wymierzenie mu zasłużonego prztyczka w nos przez bardziej doświadczonego i mądrzejszego kolegę. – Myśli pan, że była jeszcze jakaś inna dama?
– W tym kierunku idzie obecnie nasze śledztwo – oznajmił Righetto.
– To się stało w ich kancelarii, prawda?
– Tak – odrzekł Righetto, zachęcony uwagą Brunettiego o dodatkowej damie. – Obydwaj mężczyźni byli bardzo podobni do siebie: niscy i ciemnowłosi. W dniu, kiedy to się wydarzyło, padał deszcz. Zabójca znajdował się na dachu budynku po drugiej stronie ulicy. To oczywiste, że wziął Cappellego za Gaviniego.
– A te pogłoski, według których Cappelli został zabity z powodu śledztwa w środowisku lichwiarzy? – spytał Brunetti sceptycznym tonem, żeby dla Righetta było jasne, że on nie wierzy w te bzdury, ale wolałby wiedzieć, jak jest naprawdę, w razie gdyby spytał go o to ktoś inny, bardziej naiwny, a więc bezkrytycznie wierzący gazetom.
– Już na wstępie zbadaliśmy taką możliwość, ale to nic nie dało.
– Cherchez la femme! – rzekł Brunetti, umyślnie kalecząc francuszczyznę, i znów się roześmiał.
Righetto zrewanżował się tym samym. Wyglądał na rozbawionego, kiedy niby obojętnie zapytał:
– Mówił pan o jakiejś śmierci. To morderstwo?
– Eee, nie, po tym wszystkim, co mi pan powiedział, magistralo, jestem pewien, że nie ma to z pańską sprawą nic wspólnego – odrzekł Brunetti, usiłując sprawić wrażenie naiwnego głupka. – Jestem tego pewien. To zwykły wypadek.
Jak większość Włochów, Brunetti wierzył plotkom, że wszystkie rozmowy telefoniczne w kraju są nagrywane, a wiadomości przesyłane faksem – kopiowane. Jako jeden z nielicznych zaś miał podstawy sądzić, że plotki te są zgodne z prawdą. Nawet jednak gdyby nie były, to i tak wszyscy, dzwoniąc do urzędów państwowych, starali się nie powiedzieć niczego, co mogłoby ewentualnie im zaszkodzić. Ludzie rozmawiali szyfrem, w którym „wazon” czy „kwiaty” oznaczały „pieniądze”, a „przyjaciele” za granicą – „inwestycje” lub „konta w banku”. Zgodnie z tym zwyczajem, kiedy Brunetti zadzwonił do przyjaciółki w Banca di Modena i zaproponował spotkanie przy kawie, nie próbował nawet nawiązać do tego, co go naprawdę interesowało.
Ponieważ ów bank znajdował się z drugiej strony Rialto, umówili się na południowy aperitif nieco bliżej, na Campo San Luca. Oznaczało to dla Brunettiego długi spacer, ale tylko w ten sposób, spotykając się na terenie neutralnym, mógł porozmawiać z Francą szczerze. Nikomu się nie tłumacząc, wyszedł z biura i skierował się najpierw ku bacino , a potem w stronę San Marco.
Idąc wzdłuż Riva degli Schiavoni, obejrzał się w lewo, szukając wzrokiem holowników, i zaskoczony zobaczył, że brzeg jest pusty. Po chwili uświadomił sobie, że nie ma ich już od lat, tylko zupełnie wyleciało mu to z głowy. Jak mógł o czymś takim zapomnieć? To trochę tak, jakby zapomnieć własny numer telefonu albo jak wygląda ekspedientka w sklepie na dole, gdzie codziennie kupuje się chleb. Nie wiedział, gdzie je przeniesiono, ani nie mógł sobie przypomnieć, ile lat temu znikły, pozostawiając wzdłuż nabrzeża pustą przestrzeń dla innych łodzi, z turystycznego punktu widzenia niewątpliwie bardziej użytecznych.
Jakie piękne łacińskie nazwy miały te kołyszące się dumnie na wodzie czerwone holowniki, w każdej chwili gotowe z wdzięcznym posapywaniem wspomóc statki płynące po Canale della Giudecca. Promy, które obecnie zawijały do miasta, byłyby i tak dla nich za wielkie: potwory wyższe od bazyliki, wypełnione tysiącami mrówczych postaci stłoczonych przy relingu, wpływały samodzielnie do doku, spuszczając trapy i wysypując na miasto hordy turystów.
Brunetti nie chciał jednak myśleć o tym wszystkim. Minął plac św. Marka i skręcił w prawo, w kierunku centrum, do Campo San Luca. Franca już tam czekała, rozmawiając z jakimś mężczyzną, którego Brunetti nie znał, choć jego twarz wydała mu się znajoma. Kiedy się do nich zbliżał, pożegnali się uściskiem dłoni i mężczyzna ruszył w stronę Campo Manin, Franca zaś wolnym krokiem podeszła do księgarni i zaczęła oglądać wystawę.
– Ciao, Franca – rzekł Brunetti, stając koło niej. Byli przyjaciółmi z liceum, przez pewien czas nawet więcej niż przyjaciółmi, ale potem ona poznała swojego Maria, a Brunetti poszedł na uniwersytet, gdzie poznał Paolę. Franca miała wciąż takie same błyszczące blond włosy, o kilka tonów jaśniejsze od włosów Paoli, a Brunetti, który miał w tych sprawach niezłą orientację, wiedział, że musiała ten odcień utrzymywać z pomocą fryzjera. Ale poza tym wcale się nie zmieniła: pełne kształty, których się wstydziła dwadzieścia lat temu, teraz, kiedy stała się kobietą dojrzałą, dodawały jej wdzięku – tak jak większość krągłych kobiet cerę miała gładką, bez śladu zmarszczek. Orzechowe oczy patrzyły tak samo łagodnie jak kiedyś i na jego widok, tak samo jak kiedyś, zajaśniały ciepłem.
– Ciao, Guido! – odrzekła, nadstawiając policzki do dwóch szybkich pocałunków.
– Zapraszam cię na drinka – powiedział Brunetti, starym zwyczajem biorąc ją pod rękę i prowadząc w stronę baru.
Zamówili uno spritz i przyglądali się, jak barman miesza wino z wodą mineralną, dodaje kroplę campari, zaczepia o brzeg kieliszka plasterek cytryny, po czym pewnym gestem popycha obydwie szklaneczki w ich kierunku.
Читать дальше