Wyjął z szafy ową różową parasolkę i wrócił do biurka. Uznał, że najlepiej owinąć ją gazetą. „La Repubblica”, zrolowana wzdłuż, osłoniła niemal całą. Wystawała tylko rączka i kawałek różowego materiału szerokości dłoni. Zadowolony z efektu, komisarz wyszedł z pokoju i ruszył do gabinetu Patty. Zapukał, odczekał chwilę, póki się nie upewnił, że usłyszał Avanti , i otworzył drzwi.
Zazwyczaj, kiedy Brunetti wchodził, Patta siedział za biurkiem jak na tronie – porównanie to wprost się narzucało – tym razem jednak zajmował jeden z mniejszych foteli przed biurkiem, mając po lewej stronie ciemnowłosego mężczyznę, który siedział w niedbałej pozie, z ręką przewieszoną przez poręcz fotela i nogą założoną na nogę, trzymając papierosa między palcem wskazującym a środkowym. Żaden z obu mężczyzn się nie pofatygował, by wstać, kiedy Brunetti wszedł do gabinetu, choć nieznajomy zdjął nogę z kolana, pochylił się do przodu i zgasił papierosa w malachitowej popielniczce.
– A, Brunetti – powiedział Patta, jakby oczekiwał kogoś innego. Wskazał swojego gościa. – To signor Viscardi. Przyjechał na jeden dzień do Wenecji i wpadł, żeby mi przynieść zaproszenie do Palazzo Pisani Moretta na uroczystą kolację w przyszłym tygodniu, a ja go poprosiłem, by został. Pomyślałem sobie, że być może, zechce zamienić z tobą parę słów.
Dopiero wtedy Viscardi wstał i podszedł do Brunettiego, wyciągając rękę.
– Chciałbym panu podziękować, commissario , za to, że poświęcił pan tyle uwagi mojej sprawie.
Jak słusznie zauważył Rossi, Viscardi grasejował na sposób mediolański. Był wysoki, miał ciemnobrązowe oczy o spokojnym, łagodnym wejrzeniu, lekko się uśmiechał. Skóra pod jego lewym okiem wydawała się przypudrowana.
Brunetti uścisnął podaną dłoń i też się uśmiechnął.
– Obawiam się, że nie zrobiliśmy zbyt dużych postępów, Augusto, ale mamy nadzieję, że wkrótce zdobędziemy trochę informacji o twoich obrazach – odezwał się Patta.
Są na ty, pomyślał Brunetti i uznał, że warto odnotować tę zażyłość. I wziąć pod uwagę.
– Bardzo na to liczę. Moja żona jest ogromnie do nich przywiązana, zwłaszcza do Moneta – odparł Viscardi z entuzjazmem, z jakim dzieci podchodzą do zabawek, a później w swój czarujący sposób zwrócił się do Brunettiego: – Być może, od pana się dowiem, czy już jesteście na ich tropie. Chciałbym przywieźć żonie dobrą wiadomość.
– Niestety, mamy niewiele do powiedzenia, signor Viscardi. Rysopisy, które pan dostarczył, przekazaliśmy naszym funkcjonariuszom. Zrobiliśmy też odbitki pańskich zdjęć tych obrazów i wysłaliśmy je policji zajmującej się fałszerstwami dzieł sztuki. Nic ponadto.
Komisarz zdawał sobie sprawę, że lepiej nie wspominać o propozycji Ruffola. Viscardi się uśmiechnął.
– A nie macie jakiegoś podejrzanego? – wtrącił Patta. – Pamiętam, że czytałem w waszym raporcie, jakoby w tym tygodniu Vianello miał z kimś rozmawiać. No i co?
– Podejrzanego? – zdziwił się Viscardi z błyskiem zainteresowania w oczach.
– Nic z tego nie wyszło, panie komendancie – odparł Brunetti. – Fałszywy ślad.
– Sądziłem, że to ten człowiek z fotografii – upierał się Patta. – Widziałem jego nazwisko w raporcie, ale wyleciało mi z pamięci.
– Czy to nie ten sam, którego zdjęcie pokazywał mi wasz sierżant? – zapytał Viscardi.
– Wydaje się, że to fałszywy trop – rzekł komisarz z przepraszającym śmiechem. – Okazało się, że on nie ma z tym nic wspólnego. Przynajmniej my tak uważamy.
– Ty chyba masz rację, Augusto – powiedział Patta, dalej zwracając się do gościa po imieniu, a później stanowczym tonem spytał Brunettiego: – Co macie na temat tych dwóch ludzi, których rysopisy podał signor Viscardi?
– Niestety nic, panie komendancie.
– Sprawdziliście… – zaczął Patta, co sprawiło, że Brunetti zamienił się w słuch, oczekując konkretnych sugestii. – Sprawdziliście tam, gdzie zwykle?
Wiadomo, to podwładni mają znać szczegóły.
– Ależ naturalnie, panie komendancie. Od tegośmy zaczęli.
Viscardi odsunął wykrochmalony mankiet koszuli, spojrzał na złoty zegarek i zwrócił się do Patty:
– Nie chcę cię zatrzymywać, żebyś się nie spóźnił na umówiony obiad, Pippo.
Jak tylko Brunetti usłyszał to przezwisko, zaczął je w duchu powtarzać niczym mantrę: Pippo Patta, Pippo Patta, Pippo Patta…
– A może zjesz z nami, Augusto? – zaproponował Patta, ignorując komisarza.
– Nie, nie. Muszę jechać na lotnisko. Żona czeka na mnie z koktajlem, a potem, jak ci wspomniałem, wydajemy proszoną kolację.
Viscardi z pewnością wymienił również nazwiska swoich gości, bo na samą myśl o ich magicznej mocy Patta się rozpromienił i klasnął w dłonie z taką uciechą, jakby teraz i tutaj, w gabinecie, sam przyjmował te osobistości.
Spojrzał na zegarek. W tym spojrzeniu Brunetti dostrzegł straszliwe męki zastępcy komendanta, który musiał zostawić bogatego i potężnego człowieka, by zjeść obiad z kimś innym.
– Tak, rzeczywiście już pora iść. Nie mogę zmuszać ministra, żeby na mnie czekał.
Nawet nie zadał sobie trudu, by w obecności Brunettiego podać nazwisko ministra. Prawdopodobnie się obawiał, że albo mu tym nie zaimponuje, albo że komisarz go nie zna.
Patta otworzył toskańską szafę z piętnastego wieku, stojącą przy drzwiach, i wyjął z niej swój płaszcz. Włożył go na siebie i pomógł się ubrać Viscardiemu.
– Pan teraz wychodzi? – zapytał Viscardi, zwracając się do komisarza. Otrzymawszy twierdzącą odpowiedź, rzekł: – Vice-questore idzie na obiad do Corte Sconta, a ja na San Marco, skąd wezmę łódź na lotnisko. Czy pan się przypadkiem nie wybiera w tę samą stronę?
– A i owszem, signor Viscardi – skłamał Brunetti.
Patta ze swoim gościem szli przodem aż do frontowego wyjścia, gdzie podali sobie dłonie, a zastępca komendanta napomknął Brunettiemu, że po obiedzie chciałby się z nim zobaczyć. Kiedy znaleźli się przed komendą, Patta postawił kołnierz płaszcza i w pośpiechu skierował się w lewo. Viscardi skręcił w prawo, zaczekał na Brunettiego, a gdy komisarz się z nim zrównał, ruszył w stronę Ponte dei Greci. Za mostem poszli na San Marco.
– Mam szczerą nadzieję, że ta sprawa szybko się skończy – powiedział Viscardi, by zacząć rozmowę.
– Ja również – odparł Brunetti.
– Liczyłem, że znajdę tu miasto bezpieczniejsze od Mediolanu.
– Takie przestępstwo w Wenecji to z pewnością rzecz niezwykła.
Viscardi przystanął, spojrzał na komisarza zezem, a potem ruszył dalej.
– Nim się tutaj przeniosłem, żyłem w przekonaniu, że wszelkie przestępstwa w Wenecji są rzeczą niezwykłą.
– Zapewne tu występują rzadziej niż w innych miastach, ale i u nas się zdarzają. Mamy także kryminalistów.
– Czy mogę panu zaproponować drinka, commissario ? Jak wy, wenecjanie, to nazywacie, un’ ombra ?
– Tak, un’ ombra , a i owszem, chętnie się napiję.
Weszli do baru, który akurat mijali. Viscardi zamówił dwa kieliszki białego wina, a gdy je podano, jeden wręczył Brunettiemu, drugi uniósł, pochylił w jego stronę i rzekł:
– Cin, cin !
Komisarz odpowiedział mu skinieniem głowy.
Wino okazało się ostre w smaku i w ogóle było niedobre. Brunetti by je zostawił, gdyby był sam. Jednakże wypił następny łyk, spojrzał w oczy fundatora i się uśmiechnął.
Читать дальше