– Może obrazy trudno sprzedać.
– Ależ panie komendancie! Zna pan ten rynek tak samo jak ja. To wygląda na trudne, ale z łatwością znajdzie się kupca na każdy gorący towar. Mógłbym sprzedać Pietę, gdyby tylko udało mi się ją wynieść z bazyliki Świętego Piotra.
Sierżant miał rację. Brakowało w tym logiki. Ruffolo nie należał do typów reformowalnych i zawsze istniał rynek na obrazy, bez względu na ich pochodzenie. Zbliżała się pełnia księżyca i komisarzowi przyszło do głowy, że w jego świetle będzie znakomitym celem w czarnej kurtce na tle jasnego muru Arsenału. Odrzucił jednak tę myśl, uznając ją za niedorzeczną.
– Cóż, pójdę tam i zobaczę, co Ruffolo ma mi do zaoferowania – rzekł.
W jego własnych uszach słowa te zabrzmiały, jakby je wypowiedział głupkowaty bohater angielskiego filmu.
– Jeśli pan zmieni zdanie, panie komisarzu, proszę mnie jutro zawiadomić. Wieczorem siedzę w domu. Wystarczy jeden telefon.
– Dziękuję, Vianello, ale sądzę, że wszystko będzie dobrze. Niemniej naprawdę jestem bardzo wdzięczny.
Sierżant machnął ręką i zajął się dokumentami leżącymi na biurku.
Skoro miał grać rolę nocnego bohatera, nawet jeśli dopiero następnego dnia, Brunetti uznał, że już nie musi dłużej siedzieć w biurze. Kiedy wrócił do domu, dowiedział się od Paoli, że po południu rozmawiała z rodzicami. Czuli się dobrze i byli zadowoleni z pobytu na wyspie, którą matka z uporem nazywała Ischią. Ojciec miał tylko jedną wiadomość dla zięcia: że podjął kroki w jego sprawie i że do końca tygodnia powinna być załatwiona. Choć komisarz wątpił, czy kiedykolwiek uda się załatwić tę sprawę całkowicie, podziękował żonie za informację i poprosił ją, by przekazała od niego pozdrowienia następnym razem, gdy rodzice zadzwonią.
Kolacja przebiegła dziwnie spokojnie, co należało przypisać głównie Raffaelemu. Komisarza zdumiało, że syn jest jakby czyściejszy, choć nigdy nie przyszłoby mu do głowy, że mógłby być brudny. Chłopiec miał schludnie przycięte włosy i wyraźnie uprasowane dżinsy. Bez sprzeciwu spełniał polecenia rodziców, a co najdziwniejsze, nie kłócił się z Chiarą o ostatnią porcję makaronu. Po kolacji zaprotestował, kiedy się okazało, że to jego kolej na zmywanie naczyń, co uspokoiło ojca, lecz zaraz wszystkie pozmywał bez westchnień i szemrania. Milczenie syna sprawiło, że Brunetti zapytał żonę:
– Co mu się stało?
Siedzieli na kanapie w salonie. Z kuchni nie dochodziły żadne dźwięki. Paola się uśmiechnęła.
– Dziwne, prawda? – rzekła. – To mi wygląda na ciszę przed burzą.
– Myślisz, że wieczorem powinniśmy zamykać się w sypialni na klucz?
Oboje się roześmiali, lecz żadne nie miało pewności, czy z powodu tej uwagi, czy też dlatego, że „to” już mogło się zakończyć. Jak wszyscy rodzice, nie potrzebowali wyjaśnień, że owo „to” oznacza straszną chmurę uraz i słusznego oburzenia, która unosi się nad ich życiem do chwili, gdy u dorastających dzieci zachodzą zmiany hormonalne.
– Poprosił mnie, żebym przeczytała jego wypracowanie z angielskiego – oznajmiła Paola. Widząc zdumienie męża, dodała: – A teraz mocno się trzymaj. Pytał, czy na jesień nie kupiłabym mu nowej kurtki.
– Nowej? W sklepie? – zdziwił się Brunetti.
I to mówi chłopak, który zaledwie przed dwoma tygodniami ostro krytykował ustrój kapitalistyczny za to, że tworzy sztuczne potrzeby konsumpcyjne i poprzez modę zmusza ludzi do nieustannego kupowania nowych ubrań.
Paola kiwnęła głową.
– Nowej. W sklepie – odparła.
– Nie wiem, jak się znaleźć w tej sytuacji. Już nie będziemy mieli gburowatego anarchisty?
– Sądzę, że tak, Guido. Ta kurtka, której sobie zażyczył, jest na wystawie w sklepie Duca d’Aosty i kosztuje czterysta tysięcy lirów.
– Więc mu powiedz, że Karol Marks nigdy nie robił zakupów u d’Aosty. Niech idzie do Benettona, jak reszta proletariatu.
Czterysta tysięcy lirów to jedna dziesiąta tego, co wygrałem w kasynie, pomyślał Brunetti. Mam czteroosobową rodzinę. Czy mogę tyle wydać na Raffiego? Nie, nie na kurtkę. W każdym razie to musi być początek końca dojrzewania, co znaczy, że jeszcze krok i mój syn stanie się młodym mężczyzną. Mężczyzną.
– Czy znasz powód jego zachowania? – spytał.
Paola chciała odpowiedzieć, że chyba jej mąż powinien lepiej rozumieć zjawisko dojrzewania chłopca, lecz zamiast tego odparła:
– Dziś zdradziła mi to na schodach signora Pizzutti.
Rzucił żonie pytające spojrzenie i nagle do niego dotarło.
– Matka Sary?
Paola skinęła głową.
– Owszem, matka Sary.
– O mój Boże. Nie!
– Tak, Guido. To bardzo miła dziewczyna.
– Przecież on ma zaledwie szesnaście lat!
Słyszał jękliwy ton w swoim głosie, ale nie potrafił go zmienić.
Paola położyła dłoń na ramieniu męża, a potem przytknęła ją do ust i wybuchła głośnym śmiechem.
– Oj, Guido, powinieneś siebie słyszeć, jak mówiłeś: „Przecież on ma zaledwie szesnaście lat”. Nie, nie chce mi się wierzyć.
Wzbudził w niej taką wesołość, że dalej się zaśmiewając, Paola musiała się oprzeć o poręcz kanapy.
Zastanawiał się, co ma zrobić. Z głupim uśmiechem opowiadać nieprzyzwoite dowcipy? Raffaele był jego jedynym synem i nie zdawał sobie sprawy z czyhających niebezpieczeństw: AIDS, prostytutki, dziewczyny, które zachodzą w ciążę i zmuszają do małżeństwa. Nagle Brunetti spojrzał na to oczami żony i zaczął śmiać się razem z nią aż do łez.
Wówczas do pokoju wszedł Raffaele, by poprosić matkę o pomoc przy wypracowaniu z angielskiego, a widząc, co wyprawiają, nie mógł się nadziwić, że dorośli są tacy frywolni.
Ambrogiani nie zadzwonił ani wieczorem, ani następnego dnia. Brunettiego cały czas korciło, żeby skontaktować się z majorem. Zatelefonował do Fosca, ale z Mediolanu odpowiedziała mu automatyczna sekretarka. Czując się trochę głupio, że rozmawia z automatem, przekazał Riccardowi to, czego o Gamberetcie dowiedział się od majora, zapytał dziennikarza, co jeszcze mógłby ustalić, i poprosił go o telefon. Nie miał nic więcej do roboty, więc przejrzał raporty, dopisał swoje uwagi i przeczytał gazety, ale cały czas myśli mu zaprzątało nocne spotkanie z Ruffolem.
Akurat zamierzał iść do domu na obiad, gdy zadzwonił telefon wewnętrzny.
– Tak, panie komendancie.
Komisarz był zbyt zaabsorbowany, żeby mu sprawiała satysfakcję chwila nieuchronnego zaniepokojenia Patty, kiedy został rozpoznany, nim zdążył się przedstawić.
– Brunetti, zejdź do mnie na moment.
– Zaraz zejdę, panie komendancie – odparł, sięgając po kolejny skoroszyt z raportami, by je przejrzeć.
– Chciałbym, commissario , żebyś do mnie przyszedł nie zaraz, tylko natychmiast – rzekła Patta surowo, co wskazywało, że z pewnością w jego gabinecie jest ktoś bardzo ważny.
– Tak, panie komendancie. Już schodzę.
Brunetti odwrócił kartkę na drugą stronę, by po obiedzie wiedzieć, gdzie przerwał lekturę. Podszedł do okna, chcąc sprawdzić, czy w dalszym ciągu zbiera się na deszcz. Szare niebo nad San Lorenzo zapowiadało opady, a liśćmi drzew na niewielkim campo trzepotał silny, wirujący wiatr. Komisarz otworzył szafę w poszukiwaniu jakiegoś parasola, rano bowiem nie pomyślał, by wziąć swój. Na dnie szafy, jak zwykle, był groch z kapustą: jeden żółty but, reklamówka pełna starych gazet, dwie duże koperty z wypełniaczem i różowa parasolka. Różowa. Chiara ją zostawiła wiele miesięcy temu. O ile pamiętał, parasolkę zdobiły wesołe słoniki, ale nie chciało mu się jej otwierać, żeby to sprawdzić – odstręczała go barwa. Zajrzał głębiej, czubkiem buta delikatnie odsuwając na bok rozmaite przedmioty, ale nie znalazł nic lepszego.
Читать дальше