Siedzieli w kantynie. Sejer bez zainteresowania grzebał widelcem w talerzu.
– Pewnie miliony – odparł Skarre. – A my nie wiemy, jak on ma na imię.
Sejerowi ani trochę nie podobało się to, że Poona Bai miała brata, który nic nie wiedział o tym, co się wydarzyło. Odłożył na bok sałatę z kanapki. Przez jakiś czas jedli w milczeniu.
– Czas mija – odezwał się wreszcie.
– No tak – przyznał Skarre. – Tak to już jest.
– Sprawca stara się to wykorzystać. Buduje sobie alibi, pozbywa się dowodów…
– Takich jak walizka – wtrącił Skarre z pełnymi ustami.
– Ubranie, buty, które wtedy miał na sobie. Obrażenia, których mógł doznać podczas szarpaniny, zdążą się zagoić. Opowiedz mi o Einarze Sunde.
Skarre zastanowił się.
– Zamknięty w sobie. Niechętnie współpracuje, nie chce zwracać na siebie uwagi.
– A może się boi?
– Może. Jednak w czasie kiedy popełniono morderstwo, był sam w swoim lokalu. Nie wyobrażam sobie, żeby zamknął kawiarnię, zabił Poonę, a potem wrócił i jakby nigdy nic serwował hamburgery.
Sejer wytarł usta serwetką.
– O tym, że był sam, wiemy wyłącznie z jego zeznań. To jedna z tych spraw, w których ludzie boją się cokolwiek powiedzieć, żeby później nie zostało to przeciwko nim wykorzystane. Myślałem też o tej dziewczynie, Lindzie. Przejechała tuż obok i nie zapamiętała właściwie niczego poza białą koszulą.
– Zdarza się.
– Musi być jakiś sposób, żeby przypomniała sobie coś więcej!
– Trudno przypomnieć sobie coś, czego się nie widziało – zwrócił mu uwagę Skarre. – Bodźców wizualnych mogło być wiele, lecz jeśli mózg ich nie zinterpretował, to niczego sobie nie przypomni.
– Jakiś ty mądry!
– Och, to podstawy psychologii świadka – odparł skromnie Skarre.
– Serio? Za moich czasów tego nie było.
– Nie miałeś zajęć z psychologii?
– Miałem. Jeden dwugodzinny wykład, i to wszystko.
– Przez całe szkolenie?
– Reszty musiałem nauczyć się sam.
Skarre spojrzał na przełożonego z niedowierzaniem.
– Przykro mi to powiedzieć, ale nie wiem, na ile możemy jej wierzyć. Za dużo w niej zapału.
– Skoro psychologowie potrafią wydobyć z łudzi wspomnienia z ich poprzednich wcieleń, do epoki kamienia wstecz, to chyba udałoby im się pomóc naszej Lindzie, żeby przypomniała sobie to, co widziała cztery dni temu?
– Chyba nie mówi pan serio?
– Niestety, nie. – Sejer spoważniał. – Mam wolną godzinę, więc pojadę do Hvitemoen. Zabiorę Kollberga, przyda mu się spacer.
Odnieśli talerze, a potem Sejer poszedł na parking. Kiedy zbliżał się do samochodu, nadwozie zakołysało się wyraźnie. Otworzył drzwi, a z wnętrza pojazdu wyskoczył potężny leonberger. Nie tak żwawo jak kiedyś, ale Kollberg nie był już przecież młodym psem.
Sejer otrzepał ze spodni rudą sierść, zaczekał, aż pies załatwi na trawniku swoje potrzeby, po czym zapakował go z powrotem do wozu i pojechał do Elvestad. W Hvitemoen zaparkował w miejscu, w którym Linda widziała czerwony samochód. Było oznaczone dwoma pomarańczowymi pachołkami. Wypuścił psa, a następnie ruszył pieszo w kierunku zakrętu, zza którego wyjechała wtedy Linda. Co kilka kroków spoglądał za siebie i patrzył na swój samochód. Słoneczne refleksy na karoserii sprawiały, że z daleka wyglądała na srebrną, choć w rzeczywistości była niebieska. Sejer szedł raźnym krokiem. Pies dreptał u jego boku. Skupił uwagę na łące, na której znaleziono zwłoki. Biorąc pod uwagę odległość od drogi i wysokość trawy, stojący na łące człowiek był widoczny od pasa w górę. Ponownie spojrzał na samochód; z tej odległości mógł o nim powiedzieć tyle, że jest duży, szeroki i ma metaliczny lakier. Co do koloru, to równie dobrze mógłby być srebrny, jak i szary. Pozornie czerwony samochód mógł w rzeczywistości okazać się brązowy albo pomarańczowy. Przygnębiony, zatrzymał się i usiadł w trawie, upewniwszy się najpierw, że jest sucha. Pies usiadł przy nim i spoglądał na niego wyczekująco, aż wreszcie zabrał się za obwąchiwanie kieszeni. Sejer wyjął psiego biszkopta i kazał psu podać łapę. Kollberg natychmiast spełnił polecenie, po czym w okamgnieniu pożarł przysmak.
– Nie bądź łakomczuchem – upomniał go Sejer.
Kollberg zaszczekał.
– Nie mam więcej. Zresztą nie wyglądasz najlepiej – powiedział ze smutkiem. Ujął psi łeb w dłonie i spojrzał w czarne ślepia. – Ja też jestem w kiepskiej formie. Przez to, co tu się stało.
Ponownie rozejrzał się po łące. Czarna ściana świerków częściowo zasłaniała dom Gunwalda. W oknie pojawił się błysk światła. Że też odważył się tutaj… Nagle spłynęło na niego olśnienie: to nie było zaplanowane. Doszło do przypadkowego spotkania. On jechał szosą, ona próbowała złapać okazję albo po prostu szła poboczem. Jej egzotyczny wygląd sprawił, że coś w nim się obudziło. Przestał racjonalnie myśleć, nie przejmował się, że jest jasno i że w każdej chwili ktoś się tu może zjawić, jak choćby Linda na rowerze. Czy można zapałać tak wielką nienawiścią do zupełnie nieznanej osoby? Choć tego, czy się nie znali, akurat nie mogli być całkiem pewni. Chyba że potraktował ją jako substytut innej kobiety… albo wszystkich kobiet. Rozwścieczony mężczyzna, który nie mógł postawić na swoim. Duże, odtrącone dziecko. Bardzo silny albo dysponujący wyjątkowo morderczym narzędziem. Co woził w swoim czerwonym samochodzie? Sejer instynktownie czuł, że odpowiedź na to pytanie stanowi klucz do rozwiązania zagadki. Narzędzie zbrodni powie im wiele o sprawcy. Czy Linda na pewno ich widziała? To musieli być oni, pora się zgadzała. Samolot wylądował o szóstej po południu, Poona wsiadła do taksówki o osiemnastej czterdzieści. O dwudziestej dotarli do domu Jomanna, kwadrans później byli przy kawiarni. Sunde powiedział, że wyszła z lokalu około wpół do dziewiątej. Sama, na szosę. Kogoś tam spotkała. Czy szła przed siebie z ciężką walizką? Anders Kolding zeznał, że walizka była duża i że kobieta wlokła ją za sobą po schodkach. Nadjechał czerwony samochód, kierowca dostrzegł ciemnoskórą kobietę. Musiała wydawać się całkowicie bezbronna i bezradna: delikatna kobieta w ładnym stroju. Dokąd szła? Zapewne z powrotem do domu Jomanna. Czy zamierzała czekać przed drzwiami? Gdyby nie spotkanie na szosie, zapewne zastałaby Jomanna w domu, ponieważ wrócił około wpół do dziesiątej, ale ona tam nie dotarła. Po długiej podróży z Indii umarła niecały kilometr od swojego nowego domu. Próbował wyobrazić sobie tego mężczyznę, jak zatrzymuje samochód i mówi coś do niej. Być może wskazał na walizkę i zapytał, dokąd z nią idzie.
Mogę panią podwieźć, akurat jadę w tę stronę. Włożył walizkę do bagażnika, otworzył jej drzwi. Czuła się bezpiecznie; przecież była w rodzinnym kraju ukochanego, w spokojnej małej Norwegii. Ruszyli. Zapytał ją, po co jedzie do Gundera. Może powiedziała, że jest jego żoną. Sejer spróbował dokładniej wyobrazić sobie tę scenę, ale bez powodzenia; nie miał pojęcia, co mogło wyzwolić w napastniku taką wściekłość. Samochód odjechał, znikł za zakrętem szosy. Pies trącił go nosem w nogę.
– W takim miejscu… – Obrzucił wzrokiem las, łąkę i dom Gunwalda. – W takim miejscu ludzie będą się wzajemnie chronić. Zawsze tak jest. Jeśli zdarzy się coś, czego nie rozumieją, nie odważą się o tym powiedzieć. Sami siebie będą przekonywać, że to niemożliwe. Na pewno się pomyliłem. Przecież dorastałem z nim, razem pracowaliśmy. Jest moim kuzynem. Sąsiadem. Bratem. Chodziliśmy razem do szkoły. Nic nie powiem, coś mi się pewnie przywidziało. I to chyba w porządku, prawda, Kollberg? – Spojrzał na psa. – To nie zło, tylko dobro, które jest w ludziach, nie pozwala im mówić o tym, co wiedzą.
Читать дальше