– Proszę o prawo jazdy i dowód rejestracyjny.
Dlaczego? – zdziwił się Gunder. Może wyglądam, jakbym prowadził po alkoholu? Pewnie tak. Spokojnie mógł dmuchać w „balonik" – od powrotu z Indii nie wziął alkoholu do ust. Wyjął dowód rejestracyjny ze schowka i sięgnął po portfel. Policjant obserwował go uważnie. Nagle zatrzeszczała krótkofalówka. Funkcjonariusz pociągnął nosem i mruknął do mikrofonu coś, czego Gunder nie dosłyszał, po czym zrobił szybkie notatki, wsadził krótkofalówkę za pasek i zaczął przyglądać się prawu jazdy.
– Gunder Jomann, urodzony w 1949 roku?
– Tak.
– Mieszka pan gdzieś w pobliżu?
– W kierunku wsi, jakiś kilometr stąd.
– Dokąd pan jedzie?
– Do domu.
– W takim razie jedzie pan w niewłaściwym kierunku – zauważył policjant, zerkając na niego spod oka.
– Tak, wiem… – Gunder zająknął się. – Po prostu… Po prostu byłem ciekaw, co tu się wydarzyło…
– Co ma pan na myśli?
Gunder był gotów się poddać. Po co udawać?
– Chodzi o tę kobietę. Słyszałem w wiadomościach.
– Tutaj nie ma teraz wstępu.
– Właśnie widzę. Pojadę już.
Odebrał dokumenty i już miał ruszyć, ale policjant wsunął głowę do środka, jakby czegoś szukał. Gunder zamarł w bezruchu.
– Wiem, że wyglądam na bardzo zmęczonego – mam siostrę w szpitalu – wyjaśnił pospiesznie. – Jest w śpiączce. Siedziałem przy niej. Miała wypadek.
– Rozumiem – mruknął policjant. – W takim razie niech pan już jedzie do domu i odpocznie.
Gunder zaczekał, aż tamten odejdzie, po czym nawrócił i odjechał. Funkcjonariusz przez cały czas go obserwował, trzymając krótkofalówkę przy ustach.
– Był jakiś dziwny, jakby się czegoś bał. Na wszelki wypadek spisałem dane.
W holu nie stała walizka, a Poona nie czekała w salonie. Dom był pusty i ciemny. Wyjeżdżał za dnia, nie zostawił więc włączonego światła. Siedział długo w fotelu, gapiąc się przed siebie. Zdarzenie w Hvitemoen wytrąciło go z równowagi. Miał wrażenie, że palnął jakieś głupstwo. Policjant dziwnie się zachowywał. Właściwie nikogo nie powinno obchodzić, którędy jedzie ani gdzie się zatrzymuje… Kręciło mu się w głowie. A może Poona i wszystko, co wydarzyło się w Indiach, było tylko snem? Albo wymyślił to sobie, siedząc w „Tandel's Tandoori"? Kto jeździ za granicę po zonę, jak na jakieś owocobranie? Pewnie to ta książka zawróciła mi w głowie, pomyślał. Widział na półce jej czerwony grzbiet. Zmusił się, żeby włączyć światło i telewizor. Za pół godziny będą wiadomości. Równocześnie był przerażony. Nie chciał wiedzieć nic więcej, a zarazem musiał się dowiedzieć! Może powiedzą o czymś, co całkowicie i jednoznacznie wyeliminuje Poonę. Może okaże się, że ofiara pochodziła z Chin. Albo z Afryki Północnej. Albo że miała zaledwie dwadzieścia kilka lat i niezwykły tatuaż na plecach. Jego wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach. Na zewnątrz panował całkowity spokój.
Na pomarszczonej twarzy Konrada Sejera malowała się właściwa w takiej sytuacji powaga. Niewielu miało okazję słyszeć jego śmiech, a naprawdę nieliczni widzieli go rozgniewanego. Bystre szare oczy zdradzały, że był człowiekiem poważnym, a jednocześnie pełnym pasji. Kolegów trzymał na dystans. Wyjątkiem był Jacob Skarre. Chociaż Sejer był starszy od niego o dwadzieścia lat, często widywano ich pogrążonych w rozmowie. Skarre zwykle podgryzał żelka, a Sejer podjadał miętowe dropsy Fisherman's Friend. Tylko Skarremu udało się kiedyś po pracy wyciągnąć inspektora na piwo, i to w środku tygodnia. Niektórzy uważali Sejera za aroganckiego dziwaka, ale Skarre wiedział, że po prostu jest on nieśmiały. W towarzystwie starszy kolega zawsze zwracał się do niego po nazwisku; po imieniu mówił mu tylko wtedy, kiedy byli sami.
Sejer zatrzymał się przy kranie i napił nieco chłodnej wody. Czuł się nieswojo. Człowiek, którego szukał, mógł być kimś całkiem przyjemnym, z podobnymi do jego marzeniami i nadziejami. Kiedyś też był dzieckiem, ktoś go na pewno kochał. Miał zobowiązania i pozycję w społeczeństwie, którą wkrótce utraci. Sejer ruszył dalej. Nigdy nie marnował czasu na rozmyślania o własnych sprawach i poglądach, jednak gdzieś głęboko drzemał w nim wielki apetyt na ludzi. Chciał poznać, kim są, dlaczego postępują tak, a nie inaczej. Schwytawszy przestępcę i uzyskawszy jego szczere wyznanie, zamykał sprawę i odkładał ją na półkę. Tym razem nie był pewien, czy uda mu się tak postąpić. To nie była zwykła śmierć. Ta kobieta została bestialsko skatowana i zamordowana. Zabójstwo samo w sobie jest czymś okropnym, ale pastwienie się nad zwłokami to czyn, którego nie można wytłumaczyć. Sejer nie miał jednej precyzyjnej koncepcji zbrodni. Jego przemyślenia na ten temat często wzajemnie sobie przeczyły. Dlatego koncentrował się na sprawie, na tym, co musiał odkryć, by doprowadzić ją do końca.
W jego życiu była kobieta: Sara Struel, psychiatra. Miała klucze do jego domu, zjawiała się i znikała według własnego uznania. Za każdym razem kiedy pokonywał trzynaście pięter prowadzących do mieszkania, towarzyszyło mu lekkie podekscytowanie. Widząc szparę między drzwiami a progiem, mógł od razu stwierdzić, czy Sara jest w domu, czy jej nie ma. Miał również psa, Kollberga. Była to jego jedyna słabość. Czasami nocą to duże zwierzę zakradało się do jego łóżka; Sejer udawał wtedy, że śpi, lecz czuł wyraźnie, jak pod ciężarem siedemdziesięciokilogramowego cielska ugina się materac.
Wszedł do pokoju i skinął głową Skarremu i Sootowi, siedzącym przy telefonach.
– Wiemy już, kim była?
– Nie.
Spojrzał na zegarek.
– Kto dzwoni?
– Głównie ci, którzy choć przez chwilę chcą znaleźć się w centrum uwagi.
– To nie do uniknięcia. Jest coś ciekawego?
– Samochody. Dwie osoby widziały czerwony samochód jadący w kierunku Hvitemoen, jedna opowiedziała o czarnej taksówce pędzącej w stronę miasta. Zwykle na tej drodze jest niewielki ruch, to się zmienia dopiero między szesnastą a osiemnastą. Były też skargi na dziennikarzy. Jakieś wieści?
– Spisujemy zeznania ludzi, z którymi rozmawialiśmy w domach – odparł Sejer. – Próbki pojechały już do laboratorium. Obiecali mi, że zajmą się nimi w pierwszej kolejności. Nad sprawą pracuje czterdzieści osób. Sprawca nam się nie wymknie.
Przejrzał listę numerów telefonów, z których dzwoniono. Cztery początkowe cyfry wskazywały na to, że niemal wszystkie zgłoszenia pochodziły z Elvestad i najbliższej okolicy. Ponownie zadzwonił telefon. Skarre włączył zewnętrzny głośnik.
– Halo? Dzwonię z Ehlestad. Nazywam się Kalle Moe. Czy to policja?
– Tak.
– Ja w sprawie tego, co się stało w Hvitemoen…
– Słucham.
– Tak naprawdę to chodzi o mojego przyjaciela, a raczej znajomego. To bardzo porządny gość, więc nie chciałbym narobić mu kłopotów…
– Ale mimo to zdecydował się pan zadzwonić. Może nam pan pomóc?
Głos należał do mężczyzny w średnim wieku, bardzo zdenerwowanego.
– Możliwe. Widzi pan, tak się składa, że ten mój znajomy od dawna mieszka całkiem sam. Jakiś czas temu pojechał na wakacje do Indii.
Na wzmiankę o Indiach Sejer zdwoił czujność.
– Tak?
– No i potem wrócił.
Skarre czekał. Milczenie się przedłużało. Soot pokręcił głową.
– No więc po południu dwudziestego sierpnia zadzwonił do mnie z prośbą o pomoc.
Читать дальше