Kiedy zdziwiony tym widokiem milczałem, przytrzymując ręką otwartą połowę drzwi, nieznajomy bez słowa uniósł dłoń w białej rękawiczce do cylindra i mijając mnie wszedł do sieni.
Pamiętam, że zamknąłem za nim drzwi, zasuwając dokładnie rygiel, a kiedy obróciłem się ku przybyszowi, który, jak sądziłem, zatrzymał się tuż za mną – nikogo w przedpokoju nie było.
Lampa u sufitu paliła się jasnym światłem, meble tkwiły na swoich miejscach – poza tym przedpokój był pusty…
Wtedy zaznałem uczucia strachu. Zrobiło mi się zimno u góry czaszki, jednocześnie czułem wyraźnie, jak jeżą md się na głowie włosy. W następnej chwili pomyślałem sobie, że uległem jakiemuś przywidzeniu czy też grze wyobraźni, że przeżyłem jakiś błyskawiczny sen na jawie. Kiedy jednak moje spojrzenie padło na podłogę, zobaczyłem kałużę wody, jaka się tworzy, gdy ścieka ona z ubrania, i odchodzące z tej kałuży ślady mokrych stóp, które urywały się nagle…
Pan Anzelm słuchał tego opowiadania z na wpół rozchylonymi ustami, czując, jak i jemu unoszą się na głowie nieliczne włosy.
– Co to właściwie było? – spytała Jolanta.
– Nie wiem do dziś. Opowiedziałem o tym zdarzeniu ludziom z sąsiedztwa; dziwili się, że wynajmując ten dom nie wiedziałem, że tam „straszy”.
– A czy miały miejsce jeszcze jakieś inne zjawiska? – wtrącił się do rozmowy pan Anzelm.
– Wkrótce musiałem dom ten opuścić. Jednak przez te kilka miesięcy, które w nim jeszcze spędziłem, nic mnie już nie niepokoiło.
– Nadzwyczajna historia! – wykrzyknął z przejęciem pan Szarotka.
– I ja również przeżyłem ciekawą przygodę, mogę ją wam opowiedzieć – odezwał się Kuszar, który przyłączył się do grona słuchaczy. – Radziłbym jednak, żebyśmy sobie usiedli.
Towarzystwo ulokowało się w zacisznym, mrocznym kącie pokoju. Panu Anzelmowi uprzejmie zrobiono miejsce, z czego skwapliwie skorzystał, mocno podekscytowany.
– Zdarzenie to miało miejsce w czasie okupacji – rozpoczął Kuszar. – Koleje losu skazały mnie na pobyt w pewnym małym prowincjonalnym miasteczku. Pobyt ten trwał zresztą krótko, bo zaledwie kilka miesięcy. W niedługim czasie zawarłem tam parę znajomości i jakoś starałem się skrócić sobie wlokący się czas. Nie był to jednak okres przyjemny, gdyż zapewne znacie beznadziejną nudę takich małych mieścin. Stali mieszkańcy, z racji przyzwyczajenia i odpowiedniego ułożenia sobie życia, może tej nudy nie odczuwali, ale dla przybysza z dużego miasta talu pobyt z konieczności jest okropny. No, ale to tylko mała dygresja, chociaż w pewnym stopniu nastrój, w jakim się wtedy znajdowałem, spowodował przygodę, o której chcę opowiedzieć. Otóż dowiedziałem się, że w pewnym starym domu, położonym przy cichej bocznej uliczce, „straszy” – jak to powiedział przed chwilą Czesio. Domek był jednopiętrowy, miał wszystkiego cztery mieszkania. Konkretnie chodziło o mieszkanie na piętrze, nie zamieszkane od czasu, kiedy zaszedł tam tragiczny wypadek. Mianowicie, swego rodzaju sława, jaką cieszył się obiekt, spowodowała, że byli amatorzy, którzy chcieli spędzić tam noc. Opowiadano o młodym podporuczniku z przedwojennego garnizonu miasteczka. Podporucznik ten, po zrobieniu zakładu z kolegami, postanowił spędzić tam samotnie noc. Z rana znaleziono go martwego, mimo że był uzbrojony…
– Coś niesłychanego! – wykrzyknął pan Anzelm, nie mogąc opanować wzruszenia.
Jolanta nieznacznie mrugnęła na Wielenia, który odpowiedział jej porozumiewawczym uśmiechem.
W tej chwili wyjątkowo jasna błyskawica rozjaśniła okna, a wkrótce potem zadudnił grzmot. Gdy ucichł, jak zwykle zdawało się, że deszcz ze zdwojoną siłą rozszumiał się za oknami. Widać było w świetle lamp, jak po szybach ściekają strumienie wody.
– Nie wybrałem się jednak na tę wyprawę sam – ciągnął Kuszar. – Umówiłem się z trzema towarzyszami, że spędzimy razem tę noc. Była to z mojej strony, co przyznaję ze skruchą, pewna asekuracja „na wszelki wypadek”. Wypadek taki istotnie zaistniał i wydaje mi się jeszcze dzisiaj, że moja przezorność była uzasadniona.
Z relacji ludzi, którzy znali to mieszkanie, wynikało, że „nawiedzany” był tylko jeden z pokoi, gabinet ostatniego mieszkańca. Postanowiłem w tym pokoju zostać sam, a w przyległym ulokować kolegów.
Otrzymaliśmy zezwolenie i klucz od właściciela domu, wzięliśmy zapas świec, gdyż elektryczności miasteczko nie miało, i przed godziną policyjną udaliśmy się na miejsce.
Byliśmy wszyscy bardzo młodzi, żądni romantycznych i niezwykłych przeżyć, toteż idąc na miejsce martwiliśmy się jedynie, czy aby wersja o strachach jest prawdziwa; brak niesamowitych zjawisk sprawiłby nam przykre rozczarowanie – Kuszar uśmiechnął się trochę ironicznie.
– Wkrótce byliśmy na miejscu. Drzwi od ulicy byty jeszcze otwarte, a w paru oknach parteru świeciło światło. Po starych schodach dostaliśmy się na piętro. Zapaliliśmy świece, drzwi ustąpiły, i oto znaleźliśmy się na miejscu.
Przedpokój był zakurzony i pusty. Drzwi na wprost prowadziły do stołowego, dalej była kuchnia, jak przekonaliśmy się, również pusta i zaśmiecona. Drzwi na prawo z przedpokoju prowadziły do „tego” pokoju; miał on również przejście do stołowego. W lewej części mieszkania znajdowały się pokoje sypialne. Zlustrowaliśmy je pobieżnie. Tak w stołowym, jak i w gabinecie było kilka sztuk starych mebli. W stołowym stał odrapany stół i parę kulawych krzeseł, w gabinecie – otomana z częściowo porwanym obiciem, kwadratowy stół, jakaś szafa bez jednej połowy drzwi i jeszcze parę gratów.
Festony pajęczyny zwisały z sufitu i zasnuwały szyby. Nasze świece żółtymi, chwiejnymi płomykami tworzyły na ścianach ruchliwe cienie. Po kątach snuł się mrok, zionął zza mebli, krył się pod nimi lub znikał, w miarę jak przesuwaliśmy się ze światłem.
Paru szmatami starliśmy kurz z otomany, krzeseł i stołu, ustalając ostatecznie sposób spędzenia nocy. Ponieważ było krótko po dziewiątej, mieliśmy do jedenastej grać w karty. O jedenastej ja miałem udać się ze świecą do gabinetu, a moi koledzy kontynuować grę w jadalni i czuwać, by ewentualnie przyjść mi z pomocą, jeślibym zawołał. Drzwi pomiędzy obu pokojami miały być zamknięte, tak, samo jak drzwi z gabinetu do przedpokoju.
O jedenastej udałem się na swój posterunek.
W tym miejscu pan Anzelm, który od pewnego czasu coraz to częściej kręcił się na krześle, wykrzyknął:
– Podziwiam pana! Ja… ja bym chyba… No, doprawdy, sam nie wiem!…
Słuchacze zamienili ze sobą porozumiewawcze spojrzenia, a Jolanta szturchnęła Wielenia w bok.
– Byłem podniecony, ale strachu nie czułem. Może dlatego, że niezbyt wierzyłem w bujdy, które słyszałem.
– No i co dalej?! Co dalej?! – przynaglił pan Anzelm wyciągając ku opowiadającemu chudą szyję, tak że wystająca grdyka znalazła się nad węzłem krawata, który figlarnie osunął się ukazując guzik kołnierzyka.
– Rozpocząłem czuwanie – ciągnął Kuszar. – Ulokowałem się z książką na otomanie, świecę postawiłem obok siebie na krześle, a przy niej umieściłem zapałki.
Panowała kompletna cisza. Zza szczelnie zamkniętych drzwi nie dochodziły mnie głosy kolegów. Jedynie od czasu do czasu dolatywało dalekie i przytłumione ujadanie psów. Tym głębsza i kompletniejsza wydawała się cisza wnętrza pokoju.
Świeca rzucała krąg żółtego światła tylko na bliską odległość. Poza jego zasięgiem widziałem jedynie zamazane kontury nielicznych mebli i srebrzące się nici pajęczyn. Zacząłem czytać, lecz po chwili odłożyłem książkę.
Читать дальше