– Jesteśmy z policji. W zupełnie innej sprawie. I nie jesteśmy na ty. – Pater patrzył zimno na Góralczyka.
– Nie w sprawie mojej skargi? – Dziennikarz najwyraźniej musiał się upewnić.
– Nie. W sprawie Agnieszki Seredy.
Szpakowaty mężczyzna parsknął śmiechem.
A więc ta dziwka złożyła na mnie skargę? Co powiedziała?
– Nic nie powiedziała. – Pater wyjął plik zdjęć. – Nie mogła nic powiedzieć. Patrz! – Pchnął Góralczyka, który usiłował wstać, na leżak i położył na stoliczku plik zdjęć.
Dziennikarz obejrzał trzy pierwsze odbitki i zbladł.
– Pokłóciliście się i ją zabiłeś, sukinsynu? Tak było.
Udusiłeś ją, rozebrałeś, a potem… – Pater pochylił się nad mężczyzną. – Rajcują cię takie historie, co… Zrobiłeś to, zresztą nie pierwszy raz! – krzyknął.
Dwie pary leżące przy basenie podniosły głowy i z zaciekawieniem wpatrywały się w trzech mężczyzn.
– Może porozmawiamy u mnie w pokoju… Nie mam z tym nic wspólnego. – Góralczyk gestykulował nerwowo.
Wjechali na drugie piętro, w holu odprowadzeni przestraszonym wzrokiem recepcjonistki. W pokoju, którego centralnym miejscem było ogromne łoże, Pater rozglądał się za lateksowymi rękawiczkami, wazeliną albo czymś, co kojarzyłoby się z tatuowaniem, choć wiedział już, że nic takiego nie znajdzie. Zły strzał. Kolejny zły strzał.
Tymczasem na twarz Góralczyka powrócił uśmiech.
– Nie mam nic wspólnego z zabójstwem tej dziwki.
A jeśli macie jeszcze jakieś pytania, to tylko w obecności adwokata.
Pater otworzył szafę i zobaczył damską torbę. Gwałtownie odwrócił się w stronę dziennikarza.
– Będziesz mówił, zapewniam cię. A wiesz dlaczego? – Pochylił się nad Góralczykiem. – Bo posadzimy cię na czterdzieści osiem godzin. Powodów jest dosyć, zwłaszcza jest nim twoja scysja z ofiarą krótko przed zabójstwem. A w tym czasie sprowadzę tu dziennikarzy śledczych ze wszystkich konkurencyjnych stacji – mówił powoli. – Cóż to będzie dla nich za gratka w sezonie ogórkowym! Gwiazdor dziennikarstwa śledczego oskarżony o zabójstwo, a może nawet serię zabójstw! Możesz pożegnać się z lukratywnym kontrakcikiem w telewizji! No więc jak?
Góralczyk przełknął ślinę.
– Nic jej nie zrobiłem! Pokłóciliśmy się w Juracie, a potem zabrała swoje manatki. Trzasnęła drzwiami o trzeciej po południu i tyle ją widziałem!
– O co poszło w Juracie?
Góralczyk milczał.
Pater podniósł palec do góry, jakby tym gestem chciał przypomnieć dziennikarzowi o kolegach po fachu.
– Poprzedniego wieczoru pojechaliśmy na imprezę do Karwieńskich Błot – mruknął Góralczyk – tam ma dom Rafał Czosnyk…
Banasiuk drgnął, słysząc nazwisko znanego polityka.
– Pojechałem, bo byłem z nim umówiony. Miałem z nim pogadać i załatwić parę spraw. Agnieszka była ze mną, bo nie miała co robić. Ale pomyliłem terminy, przyjechałem o jeden dzień za wcześnie. Nie było Rafała, ale był jego syn, Patryk, jego kolesie i panienki. Koks, wóda, amfa. Sami rozumiecie…
– Więc o co poszło w Juracie?
– Agnieszka cały wieczór rozmawiała z jakimś facetem. To zrobiłem jej następnego dnia scenę zazdrości. Może zbyt ostrą. Gdybym wiedział, że tak to się skończy…
– Jak się nazywał ten facet, jak wyglądał?
– Nie pamiętam za dobrze… Tak naprawdę nie bardzo pamiętam, jak stamtąd wróciliśmy…
– Mówiłeś, że Sereda zabrała swoje rzeczy z tego pokoju. A ta torba w szafie?
Góralczyk rozpromienił się.
– Ta należy do nowej wybranki mego serca. Ma się to szczęście, co?
Chciał wstać, ale na ramię opadła niczym młot dłoń Banasiuka.
– Do wieczora ma cię nie być we Władku. Inaczej moi chłopcy uprzykrzą ci życie, gnoju. Nie ruszysz się nigdzie bez ogona. Będziesz ciągle fotografowany. Słyszałeś, że nadkomisarz Pater ma znajomości w brukowcach, które tylko czekają na takie zdjęcia. Góralczyk na imprezie, Góralczyk za dużo wypił, Góralczyk z dziewczyną, która mogłaby być jego wnuczką. – Banasiuk aż kipiał z wściekłości. – Będziesz dwadzieścia razy dziennie legitymowany. I nie pomoże ci telewizja. A wiesz dlaczego? – warknął. – Bo moi ludzie byli w „Velavesie” i pytali o Seredę. Opłacasz recepcjonistów, by trzymali mordę w kubeł i nie rozpowiadali o twoich dupach, a moi na próżno szukają śladu! Mówię ci: wypierdalaj stąd, pókiś cały!
Gdy wyszli, Góralczyk długo jeszcze stał z otwartymi ustami i zastanawiał się, czy tego dnia szczęście rzeczywiście mu dopisało.
Zmierzchało. Wczasowicze we Władysławowie brali prysznic przed kolejnym ekscytującym wieczorem. Musieli czuć się świeżo, zanim oblepi ich pot na dyskotece lub na dansingu, zanim buchnie na nich dym grillowanych kiełbas, zanim drink w kokosie zacznie działać. „Potem będzie już im wszystko jedno”, myślał Pater. „Potem będą kleić się do siebie. I wymieniać między sobą płyny ustrojowe”.
Pewnie jeszcze bardziej pogrążyłby się w nieprzyjaznych ludziom myślach, gdyby była przed nim długa droga, na której musiałby mijać świeżo wyprysznicowanych i jeszcze niespoconych wczasowiczów. Na szczęście nie musiał. Ford mondeo stał pod pensjonatem „Fregata”. Po raz nie wiadomo który tego dnia uścisnął wielką wilgotną dłoń komendanta Banasiuka i usiadł na miejscu pasażera.
– Pytał się o pana jakiś pismak – powiedział komendant. – Pisze dla „SuperExpressu”, coś o seryjnych mordercach i o Jelitkowie. Spuściliśmy go na drzewo. Powiedziałem mu, żeby pojechał do Biura Prasowego Komendy Wojewódzkiej.
– Sprawdziliście go? Czy to na pewno dziennikarz?
– Myśli pan, że nie wiem – Banasiuk sapnął z irytacją – że mordercy nawiązują kontakt z policją?
– Na pewno pan wie. Ale nie o to pytam. Może mi pan odpowiedzieć na pytanie? – Pater był równie zirytowany.
– Tak – twarz komendanta zastygła w maskę – sprawdziliśmy go. To prawdziwy dziennikarz, a nie żaden zbój.
Obaj milczeli do momentu wyjazdu z Władysławowa. Pater odezwał się pierwszy. Musiał teraz ustalić kilka szczegółów, a przy tym chciał rozwiać wzajemną niechęć, która ich ogarnęła.
– Fajnie jest jechać z panem – powiedział – ale może niepotrzebnie psuje pan sobie wieczór. Równie dobrze mógłby mnie tam zawieźć ktoś inny. Ktoś z pańskich ludzi.
– Nie jestem pańskim szoferem – powiedział Banasiuk z łagodnym uśmiechem – obaj prowadzimy tę sprawę.
Pater milczał i przyglądał się uważnie komendantowi. Napięte mięśnie twarzy i zbielałe palce na kierownicy świadczyły o czymś przeciwnym niż cichy i spokojny ton, z jakim Banasiuk wypowiedział te słowa.
– Nie chciałem pana… – zaczął Pater.
– Nie chciał mnie pan urazić? Okej, już mi przeszło. Wie pan dobrze, kim jest poseł Czosnyk. Ale to wie pan z gazet, z telewizji… A ja go znam dobrze. Jego syna imprezowicza też. I to nieźle.
Banasiuk zaczerpnął powietrza i zjechał fordem na pobocze. Mimo wieczornej pory na dość wąskiej drodze 215, prowadzącej do Jastrzębiej Góry, panował spory ruch. Wymijały ich samochody, trąbiąc i błyskając ostrzegawczo światłami. Postój w tym miejscu nie był przejawem rozsądku. Ale Banasiukowi daleko było teraz do rozsądnego namysłu.
– Posłuchaj, chłopie – powiedział z naciskiem – wiem, że i beze mnie byś trafił do Kamieńskich Błot i do domu posła Czosnyka. Ale byłaby to tylko wycieczka. Nikt nie będzie z tobą gadał bez adwokata, który przyjedzie z Gdańska za trzy dni. Czosnyk nie wpuści cię za bramę i powie ci: „Spierdalaj!” A ty grzecznie odejdziesz, pospacerujesz po plaży, w morzu się wykąpiesz… A mnie nikt tam nie powie „spierdalaj!”. Rozumiesz?
Читать дальше