Numer do Lucyny Lisowskiej, matki dziewczyny z Jelitkowa, zdobył bez trudu. Od godziny czekał na właściwy moment, by zadzwonić. By kobiecie, która po ciężkim dniu wróciła do domu i włączyła telewizor, przypomnieć o koszmarach.
Nie. Żaden moment nie będzie dobry na rozmowę.
Rozejrzał się po tarasie kawiarni. Najbliższe stoliki były puste. Wybrał numer. Po trzecim sygnale usłyszał kobiecy głos.
– Mówi Jarosław Pater. Z Komendy Wojewódzkiej. Za pewne mnie pani pamięta…
Usłyszał kilka głębokich oddechów.
– Tak. Pamiętam pana.
„Powinna dodać: i pamiętam, jak spieprzył pan sprawę”, pomyślał.
– Nie chcę pani niepokoić, ale muszę zadać kilka pytań…
– Miał pan na to dużo czasu cztery lata temu. Ale wtedy nie był pan jakoś zainteresowany rozmową…
Przypomniał sobie, jak był w mieszkaniu Lisowskiej. Patrzył na kobietę w czerni z oczami napuchłymi od płaczu. I pamiętał, że wydzwaniała wówczas do niego żona. Telefony te zwiastowały kolejną w ciągu tygodnia awanturę i sprawiały, że Pater nie mógł się skupić ani na zadawaniu pytań, ani na wysłuchiwaniu odpowiedzi.
Proszę mnie posłuchać. – Chciał, by jego głos brzmiał jak najbardziej stanowczo. – Wracamy do sprawy śmierci pani córki. Są nowe okoliczności, które pozwolą nam znaleźć mordercę…
– Nie wierzę panu. Ale skoro pan musi, proszę pytać.
Pater poczuł suchość w gardle. Sięgnął po piwo.
– Chodzi mi o tatuaż. Ying i yang. Takie kółko z poprzecznie ułożoną literą „S”…
– Nie musi mi pan tłumaczyć, co to jest – usłyszał poirytowany głos.
– Przepraszam. Moje pytanie dotyczy tego, czy to był jej pierwszy tatuaż w tym miejscu? Czy może wcześniej miała tam inny wzór, który został przysłonięty tym drugim.
– Miała… Nie… Sama nie wiem… Nie pamiętam…
– A może musiała zrobić badania w szpitalu, na przykład pobrać krew i jej odmówili? – Pater zmienił temat. Przypomniał sobie opowieść Kwiecińskiego o praktyce w polskich szpitalach, które nie chcą pobierać krwi od osób ze świeżo zrobionym tatuażem. Świeżo zrobionym, czyli wedle lekarzy takim, który ma mniej niż sześć miesięcy.
– Nie wiem… Nie przypominam sobie… Ale – głos kobiety nabrał mocy, jakby nagle zaczęła wierzyć, że tym razem policjant poradzi sobie ze sprawą – pamiętam, jak Karolina chodziła wściekła. Zaczęłam wtedy o tym panu mówić, ale pan był ciągle zajęty jakimiś telefonami…
– Przepraszam.
„Chyba będę przepraszać do końca życia”, pomyślał. – To proszę teraz powiedzieć, dlaczego była wściekła?
– Jak pan pamięta, studiowała na Akademii Medycznej. I chciała honorowo oddać krew. Miała mieć z tego jakieś ulgi na uczelni. Poszła i jej nie przyjęli.
– Mówiła dlaczego?
– Nie pamiętam. Powiedzieli jej tylko, by odczekała pół roku.
Pół roku. Tyle, ile mówił Kwieciński.
– Kiedy to było?
– Chyba jesienią jakoś… W dwutysięcznym drugim. Panie nadkomisarzu? – zawahała się.
– Tak?
– Proszę obiecać, że go pan znajdzie… Że znajdzie pan tego… – Zaczęła łkać.
– Obiecuję – powiedział cicho.
Rozłączył się, by nie słyszeć płaczu. By nie wskrzeszać upiorów i niepotrzebnej nadziei. Już wiedział, co zlekceważył w śledztwie dotyczącym Jelitkowa. Dziewczyny miały identyczne tatuaże. U Lisowskiej wcześniejszy tatuaż, który uniemożliwił pobranie krwi, był przykryty przez kolejny, przez ying-yang. Ten wcześniejszy mógł być krzyżem zwieńczonym różą. Takim jak u jej koleżanki. I u Anny Seredy.
Pater czuł, że zbliża się do przełomu w śledztwie. Przypomniał sobie, że „przełom” jest synonimem słowa „kryzys”. I że zawsze wywołuje ból.
Obudził go łomot do drzwi.
Odruchowo spojrzał w okno zabite dyktą. Otworzył i zobaczył zwalistą sylwetkę komendanta Banasiuka. Policjant z Władysławowa dyszał ciężko, jakby przed chwilą skończył udział w Konkursie na Zjedzenie Największej Liczby Gofrów.
– Mamy go! Tego od małej Seredy. W dodatku wiemy, gdzie teraz jest! – Uśmiechnął się triumfalnie.
– Jak go namierzyliście?
– Przypomniałem sobie, jaka była wtedy pogoda. Gdy znaleźliśmy dziewczynę, zrobiło się już upalnie, ale wcześniej do kitu… – Machnął ręką. – No i co wtedy, panie nadkomisarzu, robią turyści, jak pogoda pod psem?
Pater poczuł złość na tego uśmiechniętego, zadowolonego z siebie grubasa, który oczami wyobraźni widział już premię i pochwały przesyłane z Gdańska, a może nawet z samej Komendy Głównej.
– Myślę, że to nie jest najlepszy czas na zgadywanki, komendancie…
– Spokojnie i easy, jak mówią. – Banasiuk podniósł dłoń, która wyglądała jak mięsisty pająk. – To ja odpowiem… Jak nie ma pogody, turyści dostają kurwicy i jadą na Hel…
– Nie mówi się: „jak nie ma pogody”, bo pogoda jest zawsze! Mówi się…
– Oczywiście! Więc wysłałem zdjęcie Seredy do Chałup, Jastarni, Juraty i w kilka innych miejsc. I wczoraj po południu bum! Dostałem wiadomość. Seredę widziano ze szpakowatym pięćdziesięciolatkiem w Juracie. W hotelu należącym do znanego biznesmena…
– To co my tu jeszcze, do cholery, robimy?
– Mówiłem: spokojnie. Dziewczynę i szpakowatego zapamiętali z dwóch powodów. Po pierwsze doszło między nimi do ostrej sprzeczki. Następnego dnia Seredę znaleźliśmy na plaży. Pamiętali też, że dziewczyna krzyczała, że ma dosyć i jego, i Władysławowa.
– A drugi powód?
– Facet przyjechał wypasionym porsche. Wypasionym nawet jak na tamtejsze warunki. Wiem pan, co to znaczy?
Pater milczał.
– Władysławowo plus porsche równa się „Velaves”. Gość jest u nas w hotelu. Sprawdziłem to. Jest tylko jeden problem…
– Jaki?
– To znany telewizyjny dziennikarz śledczy, Jerzy Góralczyk.
Pater zastygł. Wyobraził sobie dziennikarza śledczego, który po godzinach pracy tatuuje i morduje swoje przyszłe ofiary, a inne jako Naśladowca zabija przy okazji.
To wszystko nie miało sensu.
Chyba że… Chyba że pokłócił się z Seredą, zabił ją, a z poprzednimi sprawami nie ma nic wspólnego. Tatuaże zaś to zbieg okoliczności.
– Od kiedy pan, komendancie, boi się sławnych ludzi?
Przecież chyba ich tutaj nie brakuje latem – zapytał, tarasując chodnik kobiecie z wózkiem. – Sam się nim zajmę!
– Nie chciałbym zobaczyć programu, w którym dowiem się, że policjanci we Władysławowie nadużywają uprawnień. Rozumiemy się?
„A więc to jest problem Banasiuka”, pomyślał Pater. „Być może doszedłem do ściany. Do takiego momentu, gdy przestaję panować nad sobą i śledztwem. Poza tym to teren miejscowego komendanta. Niepisane prawo policjantów nakazuje to respektować”.
Dotarli do hotelu.
– Idę pierwszy – zadecydował Banasiuk. Pokonał oszklone drzwi i podszedł do recepcji. Po chwili dał znak ręką Paterowi.
– Wygrzewa się na leżaku. Pod tą wykurwistą palmą ze sztucznymi kokosami. – Komendant wskazał głową.
Stopy szpakowatego mężczyzny podrygiwały rytmicznie. W uszach tkwiły słuchawki łączące się z iPodem. Na stoliczku przy leżaku stała wysoka szklanka, z której wystawała pomarańczowa słomka. Góralczyk od razu dostrzegł, że ci dwaj nieznajomi są zbyt kiepsko ubrani, by być gośćmi hotelu. Mężczyzna poprawił spodenki w palmy i niespodziewanie pomachał ręką w stronę Patera i Banasiuka.
– Wy z policji, prawda? – Ukazał dwa szeregi lśniących, równych zębów. – Złożyłem skargę na tego faceta nade mną, bo trzeba być popieprzonym, by pakować się z perkusją na dwa tygodnie do apartamentu. On się nazywa Grudniak czy jakoś tak…
Читать дальше