– Bo pan mieszka przy warsztacie.
– Dopiero od roku, panie majorze, przedtem przy Grochowskiej, a pomimo to nie było tygodnia, żeby Kazik nas nie odwiedził. Muszę jeszcze dodać, że to był człowiek bardzo ambitny. Podejrzewałem nieraz, że mi zazdrości. Wierzył, że na świecie istnieje tylko jedna potęga.
– Pieniądz?
– Zgadł pan, majorze. Jeżeli Strzelczyk rzeczywiście popełnił to przestępstwo, zrobił to nie dlatego, aby później wydawać zrabowane pieniądze, lecz żeby je w ogóle mieć.
– Czy miał samochód?
– Jeszcze kiedy pracował przy Omulewskiej, za parę groszy kupił starego grata po kraksie i sam go wyremontował. Szybko jednak przekonał się, że co innego zdobyć się na samochód, a co innego mieć odpowiednie środki, żeby nim jeździć. Po prostu nie starczało mu na to zarobków, a nie chciał być „niedzielnym kierowcą”, który raz na tydzień przejeżdża dwadzieścia kilometrów.
Toteż szybko sprzedał ten wózek. Pracując u mnie, nie potrzebował własnego samochodu. Za wiedzą właścicieli mógł zawsze korzystać z wozów oddawanych do naprawy. Nasi stali klienci doskonale wiedzieli, że ich auto na tym zyska, bo Kazik wyłowi najmniejszy defekt. – A ten jasny fiat?
– Stał przeszło miesiąc na podwórzu warsztatu. Inżynier Paszkowski z góry powiedział, że możemy nim jeździć. Ja nie korzystałem z tego przyzwolenia, bo mam swój samochód, zresztą byłem w tym czasie w Bułgarii.
– Wiemy, że pan ma niepodważalne alibi – uśmiechnął się oficer milicji. – Dziękujemy za te informacje i niech pan teraz poprosi tutaj Jana Warciaka.
– Co pan wie o sprawie? – zapytał oficer starego majstra.
– Tyle co gazety pisały, że pan Strzelczyk brał udział w napadzie.
– Z inżynierem Paszkowskim rozmawiał pan o tym?
– Nie. Inżynier zabrał swój wóz i więcej go nie widziałem. Dopiero w „Expressie” przeczytałem, co inżynier znalazł pod siedzeniem.
– Wydaliście mu wóz bez sprawdzenia?
– Inżynier rozbił wózek. Zmienialiśmy w nim tylne prawe drzwi i klepaliśmy błotnik. Ale siedzenia nikt nie ruszał, bo i po co? Zresztą samochód był gotowy już w połowie sierpnia. Później stał na podwórzu i zabiera miejsce.
– Jeździł pan tym samochodem?
– Nie, ja nie jeżdżę, cudzymi wozami. Mam własny. Mówię o próbnej jeździe.
– Jaka tam próbna jazda! Wstawiliśmy drzwiczki, wyklepaliśmy błotnik, pomalowaliśmy, sprawdziliśmy, czy się drzwi zamykają, czy kolor dobrze dobrany i to wszystko. Przecież silnik był cały. Pod maskę nawet nie zaglądaliśmy.
– Strzelczyk jeździł tym wozem?
– Może i jeździł. Ja mam swoją robotę…- majster ostrożnie dobierał słowa.
– Panie Warciak – ostrzegł oficer milicji – jeżeli nie chce się pan zaplątać w sprawę napadu na bank, radzę mówić szczerze. Kogo pan chce osłonić, nieboszczyka?
Mechanik zmieszał się, a nawet lekko poczerwieniał.
– Przepraszam, panie majorze. Pan wie, to jednak jakoś głupio tak mówić na kogoś, z kim się przepracowało tyle lat w jednej budzie. Choćby on już nie żył.
– A więc pytałem, czy Strzelczyk jeździł tym wozem?
– Używał go jak swój. Często brał go po skończonej pracy i wracał na drugi dzień rano. Ale bardzo dbał o samochód, nie mogę złego słowa powiedzieć, widziałem, jak pracował przy silniku. To już za darmo, bo klient tego nie zamawiał.
– Raczej jako rekompensata za używanie wozu?
– Może i tak – zgodził się majster.
– Rano też wyjeżdżał?
Warciak zastanowił się.
– Tak – przyznał. – Szczególnie ostatnio, prawie dzień w dzień Strzelczyk brał wóz i jechał do miasta. Mówił, że ma różne, sprawy do załatwienia. Wracał zwykle po trzech godzinach.
– Nie dziwiło to was?
– Dlaczego? Przecież Jankowskiego nie było. Cały warsztat zostawił na głowie Kazimierza. Na pewno miał wiele spraw nie tylko tutaj, ale i na mieście.
– A w tym dniu, kiedy był napad?
– Tego dnia pan Strzelczyk też wyjechał. Jeszcze przed siódmą. Zdziwił się, że wtedy tak wcześnie przyszedłem do roboty, bo my zaczynamy o siódmej, ale mu wytłumaczyłem, o co chodzi. Obiecałem jednemu klientowi, że mu zrobię wózek o dzień wcześniej, niż było umówione. Zamieniliśmy parę słów, bo Kazimierz siedział już w samochodzie. Powiedział, że za dwie godziny wróci.
– Jak był ubrany?
– Nie pamiętam. W każdym razie nie w kombinezonie.
– Kiedy wrócił?
– Po przeszło dwóch godzinach. Zapamiętałem to, bo pewien klient bardzo się denerwował, że tak długo musi czekać.
– A jak Strzelczyk wrócił, nie zauważyliście niczego? – Co miałem zauważyć?- zdziwił się Warciak.
– Może był podniecony, zdenerwowany?
– Nie. Był jak zwykle. Narzekał, że nie może dostać uszczelki do volvo, które wtedy mieliśmy w warsztacie.
– O napadzie nie rozmawialiście?
– Przecież nic o tym jeszcze nie wiedziałem. Jeżeli Kazimierz maczał w tym palce, mógł wiedzieć, ale silnie chwalił.
– Racja. Ale na drugi dzień o napadzie pisała cała prasa. Mówiono w radio i w telewizji. Wtedy też nie była mowy?
– Nazajutrz to co innego, pewnie, że wszyscy tylko o tym gadali. Nie co dzień się zdarza taki skok. Przeszła cztery miliony. Ja tam, za przeproszeniem pana majora twierdziłem, że milicja ich nie złapie. Tak jak tamtych z Narodowego Banku Polskiego na Jasnej. Pamięta pan?
Major skrzywił się, jak gdyby ugryzł cytrynę. Nie wykryty napad na bank przy Jasnej jest dotychczas ciężką zadrą na honorze milicji.
– Kazimierz twierdził, że te napady bandyckie zdarzają się tylko dlatego, że sądy są za łagodne. Żeby tak za bandytyzm od razu, w krótkich abcugach, wieszali, a nie bawili się z łobuzami, tego by nie było. Chciał się nawet założyć, że nie upłynie i tydzień, jak bandziory będą pod kluczem. Przypuszczał, że to zrobili miejscowi chuligani albo i sami urzędnicy banku.
– Ciekawe!
– Ciągle nie mogę uwierzyć, że Strzelczyk był zamieszany w tę sprawę.
– To, niestety, prawda. Przeprowadzone analizy stwierdziły – Janusz Kaczanowski zawsze uważał, że wymagając szczerości od przesłuchiwanego, nie można robić tajemnicy z bezspornych faktów – że narzędziami znalezionymi w samochodzie inżyniera Paszkowskiego wyłączono światło w Łowiczu. A na tych narzędziach są ślady palców Strzelczyka. Poza tym także jasny fiat zgadza się z tym, co ustalili świadkowie napadu.
– Jeśli on to zrobił, to nie dla pieniędzy. Na co mu one? Zarabiał nieźle, wydawał mniej. Był bardzo oszczędny, powiedziałbym nawet skąpy. Lubił rządzić, to prawda. Może myślał, że im będzie miał więcej forsy, tym większą osiągnie władzę? Doczekał się jej. Na piasku nad Wisłą.
Major doskonale rozumiał, że ze starego rzemieślnika nic więcej już nie wyciśnie. Zadał mu przeto ostatnie pytanie:
– Czy po napadzie nie mieliście w warsztacie jakichś nieproszonych gości? W nocy?
Warciak spojrzał na oficera milicji jak na jasnowidza. – Skąd pan major wie?
– Czasami milicja coś może wiedzieć. Opowiedzcie, jak to było.
– Nikomu nie gadałem, boby się ze mnie starego śmieli. Później, kiedy dowiedziałem się o śmierci Kazimierza, zrozumiałem, że to on po śmierci przyszedł do warsztatu i dał mi znak.
– Na jakiej podstawie tak sądzicie?
– Robiłem wtedy przy tej wołdze z ambasady. Do późnego wieczora. Kiedy zabierałem się do domu, ściągnąłem z siebie kombinezon i rzuciłem go na maskę wozu. Mógłbym na to przysiąc. A jak następnego dnia miałem się brać do roboty, kombinezon był porządnie powieszony w szafce. Szafki nie zamknąłem wieczorem, a rano drzwiczki były zatrzaśnięte.
Читать дальше