* * *
Po zakończeniu wizji lokalnej, sfotografowaniu zwłok i przewiezieniu ich do kostnicy oraz przesłuchaniu sąsiadów nie zostało już nic do zrobienia. Dopiero wtedy Erast Pietrowicz poczuł się całkiem źle. Agenci wyszli, a on siedział w saloniku skromnego mieszkania Tulipanowa, tępo wpatrzony w plamy krwi na wesołych tapetach w kwiatki, i nie mógł przestać się trząść. W głowie miał kompletną pustkę.
Przed godziną wrócił do domu i z miejsca posłał Masę po Tulipanowa. To Masa odkrył pobojowisko.
Teraz Fandorin myślał nie o serdecznej, wiernej Pałaszy ani nawet o niewinnej Soni Tulipanowej, którą spotkała tak straszna, nie mieszcząca się w boskich ani ludzkich pojęciach śmierć. W głowie złamanego rozpaczą Erasta Pietrowicza tłukła się jedna tylko krótka fraza: „Nie przeżyje, nie przeżyje, nie przeżyje”. Nieszczęsny Tulipanow nie przeżyje takiego ciosu. Nie zobaczy wprawdzie koszmarnie skatowanego ciała siostry, nie zobaczy jej szeroko otwartych, okrągłych, zdumionych oczu, ale zna przecież zwyczaje Rozpruwacza i łatwo sobie wyobrazi, jak umierała Sońka. A wtedy koniec, koniec Anisija Tulipanowa, bo kiedy coś takiego zdarza się najbliższym i kochanym ludziom, człowiek po prostu nie ma prawa tego przeżyć.
Erast Pietrowicz znajdował się w całkiem obcym sobie stanie – nie miał pojęcia, co robić.
Wszedł Masa. Sapiąc, wciągnął dywan i rozwinął go na strasznej, poplamionej podłodze. Potem jął wściekle zrywać zakrwawione tapety. Tak trzeba – pomyślał beznamiętnie radca kolegialny – tylko co to komu pomoże.
Jakiś czas później przyszła Angelina. Położyła Fandorinowi rękę na ramieniu i powiedziała:
– Kto w Wielki Piątek zginął męczeńską śmiercią, zasiądzie w Królestwie Bożym obok Chrystusa.
– Nie pociesza mnie to – odparł obojętnie Fandorin. – Anisija pewnie też nie pocieszy.
Gdzie jest Anisij? Przecież już całkiem późno, a ubiegłej nocy chłopiec nawet oka nie zmrużył. Masa mówi, że wybiegł bez czapki, bardzo mu się spieszyło. Nie zostawił żadnej wiadomości, żadnej kartki.
Nieważne, im później wróci, tym lepiej.
Fandorin miał w głowie pustkę. Nic. Ani domysłów, ani hipotez, ani planów. Dzień wytężonej pracy niemal nic nie przyniósł. Przesłuchanie agentów, którzy śledzili Nieswicką, Stienicza i Burylina, potwierdziło, że każde z tej trójki, przy odrobinie sprytu, mogło ubiegłej nocy wymknąć się spod obserwacji, a potem niepostrzeżenie wrócić.
Nieswicka mieszka w bursie na Trubieckiej, cztery wyjścia, drzwi trzaskają do samego rana.
Stienicz po ataku nerwowym nocował w klinice „Utul Moje Smutki”, dokąd agentów nie wpuszczono. Spróbuj teraz sprawdzić: spał czy latał po mieście ze skalpelem?
O Burylinie w ogóle szkoda gadać: ogromny dom, na parterze ponad sześćdziesiąt okien, połowę zasłaniają drzewa w ogrodzie. Płot niski. Sito, nie dom.
Wychodziło na to, że każde z nich mogło zamordować Iżycyna. I, co najgorsze, kiedy Erast Pietrewicz zorientował się, że agenci wiele nie wyśledzą, odwołał akcję. Dzisiejszego wieczoru cała trójka miała pełną swobodę ruchów!
– Niech pan nie wpada w rozpacz, Eraście Pietrewiczu – powiedziała Angelina. – To ciężki grzech, a panu tym bardziej nie wolno. Kto znajdzie tego zbója, tego szatana, jeżeli pan załamie teraz ręce? Tylko w panu nadzieja.
Szatan – pomyślał leniwie Fandorin. Wszechobecny, wieczny, wszędobylski. Zmienia oblicze, przyjmuje dowolną postać, choćby i anielską.
Anielską. Angelina.
Mózg, przywykły do konstruowania logicznych wywodów i uwolniony spod kontroli otępiałego ducha, w mig rozwinął usłużnie łańcuszek rozumowania.
Właściwie dlaczego Angelina nie miałaby być Kubą Rozpruwaczem?
Spędziła ubiegły rok w Anglii – to raz.
Wieczorami, kiedy dokonywano zabójstw, modliła się w cerkwi, podobno – to dwa.
W towarzystwie dobroczynnym ma do czynienia z medycyną, praktykuje i dużo już potrafi; uczą ich tam anatomii – to trzy.
Jest dziwna, zupełnie niepodobna do innych kobiet. Czasami spojrzy tak, że serce zamiera, a o czym wtedy myśli, Bóg jeden wie – to cztery.
Pałasza otwarłaby jej drzwi bez wahania – to pięć.
Erast Pietrowicz wściekle potrząsnął głową, przerywając jałowy bieg zepsutej maszyny logicznej. Serce zdecydowanie odmawiało współpracy, a Mądry powiedział: „Szlachetny mąż nie przedkłada głosu rozsądku ponad głos serca”. Gorzej, że Angelina ma rację – tylko on może teraz powstrzymać Rozpruwacza, a czasu zostało już bardzo niewiele. Tylko jeden dzień, tylko jutro. Myśleć, myśleć…
Ale uparta fraza „nie przeżyje, nie przeżyje” wciąż nie pozwalała mu się skoncentrować.
Czas mijał. Radca kolegialny rozburzał włosy, kilka razy przeszedł się po pokoju, dwukrotnie umył twarz zimną wodą. Spróbował medytacji, ale natychmiast zrezygnował – ładna medytacja!
Angelina stała pod ścianą. Ręce skrzyżowała na piersi; wielkie szare oczy patrzyły smutno i natarczywie.
Masa również milczał. Siedział z podkulonymi nogami na podłodze, jego okrągła twarz była nieruchoma, a grube powieki na wpół przymknięte.
O świcie, kiedy ulicę skryła mleczna mgła, na ganku rozległy się energiczne kroki. Mocno pchnięte drzwi głośno skrzypnęły i do saloniku wpadł podporucznik żandarmerii Smoljaninow, nader rozgarnięty młody oficer – czarnooki, bystry, rumiany jak jabłuszko.
– Ach, tu pan jest! – ucieszył się. – Wszyscy pana szukają. W domu, na komendzie, na Twerskiej! Pomyślałem, że zajrzę tutaj, może siedzi pan jeszcze na miejscu zabójstwa. Eraście Pietrowiczu, nieszczęście! Tulipanow jest ranny. Ciężko ranny. Zaraz po północy przywieźli go do Szpitala Mariinskiego. Zanim dali nam znać, zanim zaczęliśmy pana szukać, proszę, zaczęło świtać… Do szpitala natychmiast pojechał podpułkownik Swierczynski, a nam, adiutantom, kazano szukać pana. Eraście Pietrowiczu, co się właściwie dzieje?
Raport sekretarza gubernialnego
A.P. Tulipanowa, osobistego asystenta
pana E.P. Fandorina, urzędnika do specjalnych
poruczeń przy jego ekscelencji
generale-gubernatorze miasta Moskwy
8 kwietnia 1889 roku,
wpół do czwartej w nocy
Melduję posłusznie, że ubiegłej nocy, sporządzając listę osób podejrzanych o dokonanie, wiadomych Panu przestępstw, nagle i nieomylnie zrozumiałem, że rzeczonych przestępstw dokonać mógł tylko jeden człowiek, a mianowicie ekspert medycyny sądowej, Jegor Willemowicz Zacharow.
Pracuje nie w szpitalu, lecz w kostnicy, więc wycinanie ludziom organów wewnętrznych jest dla niego zwykłą pracą, a nie czymś nadzwyczajnym – to raz.
Stały kontakt ze zwłokami mógł wywołać u niego nieprzeparty wstręt do całego rodzaju ludzkiego bądź też, na odwrót, chorą fascynację fizjologią organizmu – to dwa.
W swoim czasie należał do studenckiego „kółka sadystów”, a zatem jego plugawe, i okrutne skłonności ujawniły się już wtedy – to trzy. Zacharow kwateruje w mieszkaniu służbowym przy kostnicy policyjnej na Bożedomce. Dwa morderstwa (panny Andrieiczkinej i nieznanej z nazwiska małoletniej żebraczki) zostały dokonane niedaleko tego miejsca – to cztery. Zacharow często odwiedza rodzinę w Anglii, był tam również w zeszłym roku. Jesienią wrócił z Brytanii 31 października (według europejskiego kalendarza 11 listopada), mógł zatem dokonać ostatniego z przestępstw, będących z całą pewnością dziełem rąk Rozpruwacza – to pięć. Zacharow zna przebieg śledztwa, a co więcej, jako jedyny z uczestniczących w tymże śledztwie jest praktykującym lekarzem – to sześć. Mógłbym wyliczać dalej, ale duszno mi i tracę wątek… Lepiej opowiem, co się stało. Nie zastałem Erasta Pietrewicza w domu, więc pomyślałem, że szkoda czasu. W dzień byłem na Bożedomce i rozmawiałem z grabarzami, czego Zacharow nie mógł nie zauważyć. Miałem podstawy przypuszczać, że z nerwów czymś się zdradzi. Na wszelki wypadek zabrałem ze sobą broń – rewolwer „buldog”, który w ubiegłym roku dostałem od pana Fandorina na imieniny. To był piękny dzień, jeden z najmilszych w moim życiu. Ale nie o tym chciałem mówić.
Читать дальше