– Raczej przed wykryciem zabójstwa – poprawił podpułkownik – tak będzie ściślej. Ani pan, ani my nie wiemy dokładnie, o której godzinie zginęła pani Gunhild.
– Właśnie to miałem na myśli – zgodził się Marek Daniec.
– Czy prowadziliście jakieś dyskusje na ten temat?
– Nie. Po prostu przy śniadaniu ktoś powiedział: „W czasie przesłuchania najlepiej mówić, że siedzieliśmy przy stoliku przez ostatnie pół godziny”. Nikt nie zaprotestował i tak już zostało. Ale nie mogę na pewno stwierdzić, że to był Osterman. Wiem tylko, że z taką inicjatywą nie wystąpił mój zwierzchnik.
Marek Daniec podpisał protokół i opuścił pokój.
– To wyraźna zmowa o złożeniu fałszywych zeznań. Można za to pociągnąć do odpowiedzialności. Drogo ich to może kosztować.
– O tym to już będzie decydował prokurator. Jak na razie, te ich małe matactwa nie zaszkodziły specjalnie śledztwu. A że teraz je prostują, więc zbytniej szkody nie ponieśliśmy.
– Zeznania Marka Dańca obciążają Rolfa Perssona.
– To prawda – zgodził się podpułkownik.
– To już nie poszlaki, ale wyraźny dowód, że Persson jest mordercą. Zostawił Margaretę przy barku, sam zeszedł na dół i zabił Gunhild. To się doskonale zgadza z czasem zbrodni.
– Znowu muszę was poprawić – podpułkownik bawił się zapalczywością swojego pomocnika – to zaledwie poszlaka. Poważna, ale poszlaka. A drugi błąd, ciągle – pan używa słowa „morderstwo”. Nasz kodeks karny zna tylko pojęcie „zabójstwo”. Natomiast nasz język potoczny odróżnia aż dwa pojęcia: morderstwo to zawsze zbrodnia umyślna, a zabójstwo może być i nieumyślne. Kierowca, który wpadł na przechodnia i zabił go, jest zabójcą, ale nie mordercą, bo nie chciał tego człowieka zabić.
– Tutaj to rozróżnienie jest niepotrzebne. Na pewno mamy do czynienia z morderstwem. A nasze śledztwo coraz wyraźniej wskazuje na jego sprawcę.
– A ja jestem tego coraz mniej pewien i mogę to po przesłuchaniu Marka Dańca wyraźnie stwierdzić. Te zeznania dostarczyły mi nowych dowodów. Dotychczas wiedziałem, kto zabił Gunhild Persson, teraz mam już wprawdzie nie dowód, ale bardzo poważną poszlakę. No, ale zaczekajmy na resztę naszych „klientów”. Mam nadzieje, że ich zeznania wyjaśnią sprawę ostatecznie.
Jedna mała mrówka faraona
Inga Osterman zjawiła się w komendzie miejskiej MO dobrze po godzinie dwunastej. Szwedka nie wykazywała ani zdenerwowania, ani przestrachu. Spokojnie wysłuchała pouczeń podpułkownika, że za fałszywe zeznania grozi kara do pięciu lat pozbawienia wolności i jeszcze spokojniej przyznała, że na poprzednich przesłuchaniach nie powiedziała prawdy.
– Dlaczego?
– To są bardzo skomplikowane powody.
– Może jednak pani je nam wyjaśni.
– Zacznę od tego, że niezbyt lubiłam Gunhild Persson i specjalnie nie zależało mi na zdemaskowaniu jej zabójcy. Ja jestem kobietą prostą. Mój ojciec był kolejarzem, a później, kiedy w Sztokholmie uruchomili pierwszą linię metra, tam się przeniósł do pracy. Po skończeniu szkoły pracowałam jako skromna urzędniczka na poczcie i wcale nie marzyłam o zrobieniu wielkiej kariery. Jeszcze w szkole jedna z koleżanek namówiła mnie do pójścia do klubu wioślarskiego. Przez kilka lat uprawiałam ten sport. Wiosłowałam na dwójce podwójnej i tam poznałam mojego przyszłego męża Ragnara Ostermana, który był członkiem zarządu klubu. Początkowo w ogóle nie wiedziałam, że rodzina Ostermanów jest właścicielami stalowni. Jesteśmy dużo ubożsi od Berggrenów. Nie należymy do biedaków, ale z fortuną takich rodzin jak między innymi Berggrenowie nie możemy się równać. Ta huta stali nie jest zbyt wielkim zakładem. Akcje są częściowo w posiadaniu rodziny Ostermanów, a częściowo w obcych rękach. Mąż ma zaledwie około piętnastu procent tych akcji. Na dobitek recesja panująca w Europie najostrzej bodaj uderzyła w przemysł hutniczy, który dzisiaj pracuje najwyżej dwiema trzecimi swoich mocy. Tak samo jest i u nas. Produkujemy stale wysokogatunkowe i nierdzewne. Naszym głównym odbiorcą jest koncern „Szwedzkie Zakłady Łożysk Kulkowych”, w którym wielkorządcą jest Rolf Persson. Dlatego nie w naszym interesie leży pogarszanie stosunków z generalnym dyrektorem koncernu.
– To jednak w niczym nie usprawiedliwia składania fałszywych zeznań.
– Zdaję sobie z tego sprawę – pogodnie przyznała pani Inga – ale początkowo nie wyglądało to tak groźnie. Wiedzieliśmy, że zamordowanej Gunhild zrabowano bransoletkę. A więc mordercą był jakiś złodziej. Na pewno nikt z nas, Szwedów. Twierdzenie, że razem siedzieliśmy przy stole przez ostatnie pół godziny nie miało na celu ukrywania przestępcy, a jedynie ułatwienie sobie życia i oszczędzenia fatygi ciągłych przesłuchań oraz wyjaśnień. Dopiero później, kiedy zobaczyłam w rękach pana pułkownika tę ohydną bransoletkę, zrozumiałam, że sprawa jest znacznie groźniejsza niż mi się wydawało. Wszyscy milczeli, to i ja milczałam, Tym razem już z jasnych powodów, aby się nie narazić Rolfowi. Kiedy jednak wysłuchałam pańskiego ciekawego wykładu o zwyczajach mrówek faraona i kiedy przekonałam się, że milicja wie o wiele więcej, niż te nam się zdaje, wtedy zdecydowałam się. Jedna mała mrówka faraona postanowiła opuścić dom, w który jutro ma trafić piorun.
– Słucham panią.
– Jak już zaznaczyłam, nie lubiłam specjalnie pani Gunhild. Nie przepadałam także za Rolfem. Ja się nie sprzedawałam dla pieniędzy. Zakochałam się w Ragnarze, jesteśmy szczęśliwym małżeństwem, wychowujemy naszych dwóch synów. Nie obwieszam się biżuterią jak bożenarodzeniowa choinka. Musimy z Perssonami utrzymywać dobre stosunki i na tym koniec. Ostatecznie taką samą stal, jak nasza, on może kupić gdzie indziej. Kiedy Rolf zwrócił się do męża, aby ten przyjął na sekretarkę Margaretę Andersson, Ragnar nie mógł odmówić. Także musiał się zgodzić na wspólny wypad do Zakopanego i na zabranie z nami właśnie Margot. Zresztą muszę przyznać, że Tatry są przepiękne i nasz pobyt tutaj był przyjemny. Dużo chodziliśmy w góry. Oboje z mężem staramy się zachować resztki naszej dawnej formy sportowej. Nie uszło naszej uwagi, że Gunhild spodobał się ten polski przewodnik. Zresztą miły i przystojny mężczyzna. Zauważyliśmy także, że Rolfowi odpowiada taka sytuacja. Wiedzieliśmy dlaczego. Testament Thorstena Berggrena nie był i dla nas tajemnicą. Tak to wyglądało aż do tego tragicznego wieczoru.
– To nas najbardziej interesuje.
– Siedzieliśmy przy stole we trójkę. My z Markiem. Gunhild poszła tańczyć z Szaflarem i do stolika nie wróciła. Rolf wraz z Margaretą powędrowali do barku. Rolf lubił whisky, której z naszego towarzystwa nikt nie pił, a którą mógł dostać w barku. Mąż mój nie pali, ja palę mało, ale właśnie miałam ochotę na papierosa. Niestety, zapomniałam swoich w „Kasprowym”. Wstałam od stolika i poszłam na dół, aby kupić paczkę od szatniarza.
– Kiedy to było?
– Tak się złożyło, że akurat spojrzałam na zegarek, zanim wstałam od stolika. Była równo za piętnaście minut dziesiąta.
– Czy orkiestra wtedy grała?
– Tak. Grała. Musiałam obchodzić parkiet naokoło.
– Zauważyła pani Perssona i Margaretę przy barku?
– Na wysokim stołku przed barkiem siedziała Margareta Andersson. Rolfa tam nie było. Natomiast zobaczyłam go w holu. Na fotelu siedziała Gunhild, a on stał przed nią. Tyłem do mnie przechodzącej. Po minie Gunhild widziałam, że musieli się znowu kłócić. Usłyszałam jak Gunhild mówiła do męża „zapłaciłam mu za jego szlachetność” czy coś podobnego.
Читать дальше