– Och, daj pan spokój – żachnął się Mike, zniecierpliwiony jego pokrętną taktyką.
Joanna uniosła rękę w gipsie i oparła ją o blat biurka.
– Czy zeznał pan to w trakcie przesłuchania?
O’Sullivan zerknął na nią chytrze.
– Tak – rzucił. – Ale to nie moja wina, że oni nie zrozumieli, co miałem na myśli.
– No więc co pan miał na myśli?
– To, że ten facet powinien był dostać tabletki nasenne i zasnąć na parę godzin.
Teraz Joanna zaczynała powoli rozumieć.
– Niech pan mówi dalej – zachęciła łagodnym tonem.
Ale O’Sullivan najwyraźniej nie był gotów powiedzieć wszystkiego.
– Myślałem, że Yolande wyskoczy za nim, ale gdy zobaczyła mnie, to przestała krzyczeć.
– No i co potem?
– Rozpłakała się. Mówiła, że on się jej zwierzał – dodał, zniesmaczony. – Za kogo ona się uważa? Przecież nie ma dyplomu psychologa…
– Niech pan nie odbiega od tematu – warknął Mike.
– Podobno zwierzył się jej z całego swego życia – ciągnął. – A ona wysłuchała go i uznała, że mu się poprawiło i że nie potrzebuje już leków. Sami widzicie, że zachowała się niefachowo. No i po odstawieniu leków Michael Frost był na tyle przytomny, by wspiąć się na krzesło i wyskoczyć z okna. A wszystko przez to, że jakiejś głupiej pielęgniarce zdawało się, że wyleczyła go, słuchając jego zwierzeń. – Pochylił się naprzód. – Powinienem był to wtedy zgłosić – dodał.
– A czy ona wiedziała, że się pan domyślił, co się stało?
– No cóż – mruknął O’Sullivan, wyraźnie zadowolony z siebie. – Powiedziałem tylko, że Frost musiał być bardzo pobudzony jak na kogoś, kto przyjmował silne środki uspokajające, a ona natychmiast podniosła wrzask. Pobiegłem do telefonu, a gdy wróciłem, widziałem, jak zabiera z łazienki krzesło i odnosi na salę, a więc – mówiąc waszym językiem – próbowała zafałszować dowody.
Joanna była wyraźnie wstrząśnięta jego słowami.
– Sugeruje pan, że Yolande pomogła mu się zabić?
O’Sullivan popatrzył niespokojnie po ich twarzach.
– Sami się domyślcie – odparł.
– A czy Yolande wspomniała panu, o czym rozmawiała z Frostem?
– O problemach rodzinnych – rzucił O’Sullivan od niechcenia. – Podobno Yolande próbowała mu pomóc. Ale jej słowa chyba tylko jeszcze bardziej go dobiły, skoro krótko potem zdecydował się na samobójczy skok.
Joanna wzdrygnęła się.
– A czy Frost zostawił list pożegnalny?
O’Sullivan założył ręce.
– No właśnie, list – powtórzył, zadowolony, że znajduje się w centrum uwagi. – Policja nie znalazła żadnego listu, ale ja dobrze widziałem, jak Yolande wzięła z jego szafki jakąś kopertę i schowała do kieszeni.
– I nikomu pan o tym nie powiedział?
– Nie chciałem za dużo gadać, żeby nie wpakować się w kłopoty.
– A więc do tej pory nikt oprócz pana o tym nie wiedział?
O’Sullivan zamilkł nagle i oboje zrozumieli, co ukrywa.
– Nikt oprócz pana i Yolande Prince, oczywiście – dodała uprzejmie Joanna. – Dlatego miał pan powody, by ją szantażować.
– Yolande to wredne babsko – fuknął, rozwścieczony. – Mówiła, że niczego jej nie udowodnię, ale gdybym tylko chciał, to narobiłbym jej smrodu.
– A w jakim nastroju była Yolande w tamten poniedziałek?
– Opieprzała się jak zwykle – syknął. – A potem przez cały tydzień wymigiwała się od roboty – dodał, patrząc wyzywająco na Joannę. – Czy pani wie, że od czasu zabójstwa Selkirka ani razu nie była w pracy?
W głowie Joanny zadźwięczał ostrzegawczy dzwonek. W śledztwie o morderstwo każde nietypowe zeznanie budziło podejrzenia.
– Pytałam pana, w jakim nastroju była w poniedziałek.
– Była roztrzepana – rzucił O’Sullivan pogardliwym tonem. – Jak zwykle zresztą.
– A czy zauważył pan u niej oznaki podenerwowania? – dociekała Joanna, niezadowolona, że musi naprowadzać świadka na właściwy tor.
– Niech pomyślę… Chyba tak – odparł po chwili.
– A jak się zachowywała? – spytał Mike, zdziwiony, że tak nagle wróciła mu pamięć.
– Ciągle spoglądała na zegarek, jakby na coś czekała.
– A czy tamtej nocy ktoś do niej dzwonił?
– Nie, ale na każdy dzwonek telefonu zrywała się jak oparzona.
Funkcjonariusze spojrzeli po sobie z niedowierzaniem.
– A co pan wie o jej życiu prywatnym? – naciskał go Mike.
– O jakim życiu prywatnym, do cholery? – zaklął głośno O’Sullivan.
– Niech pan nam powie wszystko, co pan o niej wie.
– Wiem, że ma małe mieszkanko na peryferiach miasta. Jest tam taka ciasnota, że nie ma się gdzie obrócić. Ale przynajmniej do szpitala ma blisko – dodał, patrząc gniewnie na Mike’a. – Codziennie chodzi do pracy pieszo. Z nikim się nie trzyma i zdaje się, że nie ma zbyt wielu przyjaciół, tylko papużkę – zaśmiał się, wstając z krzesła.
– Czy to wszystko?
O’Sullivan skinął głową i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Mógłbym tak gadać przez cały dzień, zamiast podsuwać staruszkom kaczkę, ale nic więcej nie wiem. – Oparł się o biurko i spojrzał na Joannę, a w jego niebieskich oczach pojawił się błysk. – Po co tracicie na mnie czas? Lepiej pogadajcie z Yolande.
Joanna wykręciła numer, ale po drugiej stronie nikt nie odbierał i odłożyła słuchawkę. Przełożona pielęgniarek zmierzyła ją wzrokiem.
– W domu jej pani nie zastanie – rzekła. – Kiedy Yolande ma kłopoty, zwykle jeździ do swojej matki.
– A gdzie mieszka jej matka?
– W Meir.
– Czy ma pani jej numer?
– Oczywiście.
Tym razem już po drugim sygnale w słuchawce zabrzmiał niepewny kobiecy głos.
– Halo? – padło starczym, nieco płaczliwym tonem.
– Dzwonię ze szpitala – zakomunikowała Joanna. – Czy zastałam Yolande?
– Powinna być w pracy – oznajmiła jej matka już radośniej. – Właśnie skończyła nocne dyżury i teraz pracuje w dzień. A kto mówi? – spytała po chwili, zaciekawiona.
Tym razem dzwonek alarmowy w głowie Joanny rozdzwonił się na dobre. Mieszkanie Yolande znajdowało się niecały kilometr od centrum miasta. Mike zawiózł Joannę na miejsce.
– Wciąż nie rozumiem, co łączy samobójstwo Frosta z morderstwem Selkirka – powiedziała, gdy zbliżali się do celu.
Mike energicznie skręcił w boczną ulicę.
– Może jedno z drugim po prostu nie ma nic wspólnego – odparł.
– Obyś miał rację – szepnęła, wzdrygając się. – Bo guzik mnie obchodzi życie prywatne Yolande Prince.
Mike niemal z piskiem opon zahamował przed ładnym, czteropiętrowym budynkiem. Mieszkanie Yolande Prince mieściło się w niedużym, pomysłowo zaprojektowanym bloku, przy skwerze porośniętym trawą i miniaturowymi drzewami. Stały tam huśtawka i karuzela, ale nie było widać żadnych dzieci. Joanna pomyślała, że wszystkie pewnie poszły już do domu zjeść podwieczorek i pooglądać telewizję. Wywieszone na balkonach pranie powiewało z każdym podmuchem lekkiego wiatru. Weszli po schodach, mijając skrzynki pustych butelek od mleka i zatrzymali się przy drzwiach, gdzie butelki były jeszcze pełne. W dwóch z nich mleko zdążyło już się zsiąść.
Mike zastukał pięścią do drzwi.
– Skoro jest chora, to musi być w domu – zauważył.
– To dlaczego nie otwiera?
Zajrzeli przez maleńkie okienko, ale przez szparę w zaciągniętych zasłonach nic nie było widać. Mike zapukał w szybę i stanął wyczekująco. Zza drzwi nie dobywał się żaden dźwięk.
Читать дальше