– Proszę posłuchać – zaczął Tony Pritchard, znów się rumieniąc. – Przyjechałem tu sam, z własnej woli. Nikt mnie do tego nie zmuszał.
Unosząc gips, Joanna poczuła ból w ręce.
– I tu pana właśnie nie rozumiemy, panie Pritchard. Po co właściwie pan przyszedł?
Wiedziała już, że nie będzie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. O co mu chodziło? – dociekała, gdy Pritchard już wyszedł.
– Nie mam pojęcia – odparł ponuro Mike. – Ale teraz głównymi podejrzanymi są żona i syn Selkirka.
– Chyba nie myślisz, że Selkirk miał romans z Samanthą Wilde!
Mike zmarszczył czoło i spojrzał w stronę drzwi.
– Z jego zachowania wynikało, że tak.
– Nie rozumiem. Co ona mogła w nim widzieć? Chyba nie chodziło wyłącznie o seks.
Mike zaprzeczył ruchem głowy.
– A więc o pieniądze – podsumowała Joanna, rozglądając się wokoło. – Ale i tak czegoś tu nie rozumiem. Przecież ta dziewczyna to…
– Chciałaś powiedzieć, słodka idiotka?
– Właśnie, a Jonathan Selkirk nie należał do atrakcyjnych. Tyle że poza aluzją Pritcharda nie mamy żadnych dowodów na ich romans.
Mike pokiwał głową.
Joanna niezdarnym ruchem zarzuciła kurtkę na ramiona.
– A teraz skorzystajmy z rady Pugh i jedźmy do szpitala – rzuciła.
Na podjeździe zauważyli karetkę. Przez ciemne szyby widać było grupkę stłoczonych ludzi. Joanna przyjrzała im się niepewnie. Mike natychmiast wyczuł jej niepokój. – Co ci jest?
– Nawet nie pamiętam, jak mnie wieźli karetką – odparła. – Pamiętam tylko, że leżałam przy drodze i coś się wokół mnie działo, ale za nic w świecie nie mogę sobie przypomnieć karetki.
– Z czasem na pewno sobie przypomnisz – uspokoił ją Mike, wjeżdżając w wolne miejsce na parkingu nieopodal automatycznych drzwi szpitala.
Przełożona pielęgniarek nie kryła niechęci na ich widok.
– Bardzo mi zależy, żeby jak najszybciej zakończyć tę sprawę. Nie służy nam ten niezdrowy szum. Po co niepokoić pacjentów, ich rodziny i cały personel? – Zmierzyła Joannę surowym wzrokiem. – A poza tym chcielibyśmy dostać z powrotem nasze drzwi awaryjne.
– Lepiej wstawcie nowe na rachunek policji – odparła jej Joanna. – Stare mogą przydać się w sądzie jako dowód rzeczowy.
Przełożona zrobiła gniewną minę.
– No cóż, chyba nie mam innego wyjścia. A w jakiej sprawie państwo przyszli?
– Podejrzewamy, że ktoś z dyżurujących mógł wpuścić zabójcę do szpitala.
– To niemożliwe – odparła z naciskiem. – Mam do swoich pracowników pełne zaufanie. W ogóle nie bierzcie ich pod uwagę.
– Wszystkich musimy brać pod uwagę.
– Ale nie personel pielęgniarski.
– Tak jak w przypadku śmierci Frosta?
Tamta zamrugała nerwowo.
– To był tragiczny wypadek, który nie ma nic wspólnego z porwaniem pana Selkirka. – zaprotestowała. – Pan Frost był wrażliwym człowiekiem, cierpiał na silną depresję i stany lękowe. To tylko zbieg okoliczności… – dodała po chwili.
– Że w obu przypadkach ta sama pielęgniarka pełniła dyżur na oddziale? – dopowiedziała za nią Joanna. – To mały szpital. Jakoś trudno uwierzyć, że dwóch pacjentów zginęło tu przypadkowo tajemniczą śmiercią. Prawda, siostro? – spytała, wpatrując się w nią uważnie.
– To się zdarza – wyjąkała niepewnie i oboje wiedzieli, że coś ukrywa.
– A czy zastaliśmy dziś Yolande Prince?
– Nie, ale… – Jej twarz zastygła niczym maska. – Nie, to nie do pomyślenia… – zaczęła, ale głos jej się urwał.
Joanna i Mike patrzyli na nią wyczekująco.
– Nadal jest na zwolnieniu. Jeszcze z nią nie rozmawiałam – wykrztusiła wreszcie.
– A pozostałe dwie osoby?
– Tak. W tym tygodniu akurat pracują na dzienną zmianę i są na oddziale.
– Dobrze, w takim razie najpierw poprosimy pana O’Sullivana.
O’Sullivan nadszedł powłóczystym krokiem. Jego niebieskie oczy spojrzały zadziornie na funkcjonariuszy.
– Wiedziałem, że tu wrócicie – rzucił. – Chociaż zbytnio się nie spieszyliście.
Usiadł w fotelu, skrzyżował nogi i oparł się wygodnie.
– No, ale lepiej późno niż wcale, nie?
– Proszę nam opowiedzieć, co dokładnie wydarzyło się w noc zniknięcia Jonathana Selkirka – zaczęła Joanna. – Co dokładnie pan pamięta? Czy wchodził pan do sali obok, tam gdzie było otwarte okno?
O’Sullivan pokręcił głową.
– A niby po co miałem tam wchodzić, skoro nie leżał tam żaden pacjent? – zdziwił się, patrząc na nich jak na parę idiotów.
– A czy drzwi w sali obok były otwarte? Niech się pan dobrze zastanowi.
O’Sullivan teatralnym gestem przyłożył ręce do skroni, udając, że się koncentruje.
– Były zamknięte – odparł po chwili. – Inaczej w korytarzu byłby przeciąg i wiatr trzaskałby drzwiami.
Joanna przypatrywała mu się uważnie.
– A co dokładnie mówił Jonathan Selkirk?
O’Sullivan zamrugał.
– Że nie uda im się go dorwać.
– Wcześniej pan o tym nie wspomniał. A kogo miał na myśli?
Pielęgniarz zamyślił się na chwilę.
– Chyba swoją rodzinę. Powiedział, że jeszcze się zdziwią, bo on nie da się tak łatwo wpędzić do grobu – dodał, opierając ręce o biurko. – Ale oni wszyscy tak mówią. Każdemu choremu zdaje się, że krewni tylko czekają na jego śmierć, żeby dobrać się wreszcie do jego krwawicy.
Joanna pochyliła się do przodu.
– A więc Selkirk miał na myśli żonę i syna?
– A kogóż by innego?
Joanna zerknęła na Mike’a i znów zwróciła się do pielęgniarza.
– A pamięta pan dzień, kiedy zginął Frost? – Patrzyła mu prosto w oczy. – Co pan wtedy widział, panie O’Sullivan?
– To było późnym wieczorem – zaczął. – Najpierw długo z nim rozmawiała, a potem poszła rozdać pacjentom leki…
– Kto? Yolande Prince? – przerwała mu Joanna.
– Tak.
– Proszę mówić dalej.
– Jakąś godzinę później poszedłem na drugi koniec korytarza, gdy nagle usłyszałem głuche stuknięcie. Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem na parkingu człowieka w piżamie. Leżał nieruchomo, a Yolande darła się wniebogłosy i popędziła do łazienki.
– I co pan wtedy zrobił? – spytała łagodnie Joanna.
– Pobiegłem za nią – odparł. – Mało butów nie pogubiłem.
Mike pochylił się i zajrzał mu w twarz z bliskiej odległości.
– Po co? – spytał. – Przecież jest pan pielęgniarzem, powinien był pan zadzwonić po pomoc i czym prędzej zejść do pacjenta.
O’Sullivan odchylił się na krześle do tylu tak mocno, że omal się nie przewrócił.
– Chciałem sprawdzić, co ona tam robi – odrzekł z namysłem.
– I nie widział pan, jak pacjent wyskoczył oknem?
O’Sullivan zaprzeczył ruchem głowy.
– Byłem wtedy na oddziale, a Frost wyskoczył z okna w łazience.
– Dlaczego? – dociekał Mike.
– Bo tylko w łazience okna są wystarczająco duże, by człowiek mógł się przez nie przecisnąć. Pozostałe są zakratowane albo przyblokowane gwoźdźmi. Kiedyś był tu szpital psychiatryczny.
– A co pan myślał, biegnąc do łazienki?
O’Sullivan wykrzywił usta w złośliwy grymas, od którego jego twarz wydała się jeszcze bardziej koścista. Spojrzał na nich ze złośliwą satysfakcją.
– Zastanawiałem się, jak facet sięgnął do parapetu. Okna w łazience są bardzo wysoko.
Joanna i Mike wymienili zdziwione spojrzenia.
– Czy wy nic nie rozumiecie? Oni też nie rozumieli. Nikt oprócz mnie tego nie zauważył, ale ja siedziałem cicho.
Читать дальше