– Pani Emerson, jest pani jedyna w swoim rodzaju! – zawołał. – Ale traci pani czas i niepotrzebnie nadweręża nadgarstki. W moim przekonaniu Madame jest nadal w Luksorze. Jeżeli zamierza dalej działać we wcieleniu nauczycielki, będzie musiała przekonać pani rodzinę, że opuściła pani szkołę, a także – na ile znam profesora – pozwolić na przeszukanie budynku od piwnic po strych. Niedawno zaczęło padać, więc pewnie nie będzie chciała zmoczyć swoich kształtnych stopek. Wątpię, żeby się tu pokazała przed…
– Co takiego?! – krzyknęłam. – Co pan powiedział? Nadal w Luksorze? Wcielenie nauczycielki? Mokre stopki? Mówi pan o Bercie, nie o Matildzie, a Bertha przecież… o mój Boże!
– Proszę wybaczyć, że nie wyrażałem się jaśniej – zaczął się sumitować sir Edward. – Sądziłem, że pani już się domyśliła. Ale to zrozumiałe, pani Emerson, że pod wpływem napięcia pani bystra inteligencja działa nieco wolniej. Nie, oczywiście, Madame nie zginęła – ma się dobrze i niecierpliwie wygląda spotkania z panią. Nie tylko dość niedawno z nią rozmawiałem, ale także obejrzałem zwłoki i stwierdziłem, że to nie ona.
– W jaki sposób? A może nie powinnam o to pytać?
– Pani mnie zdumiewa. Bertha, jak pani pewnie pamięta, ma bardzo jasną karnację. Zwłoki były ubrane od stóp do głowy, a z twarzy niewiele pozostało, jednak gdyby pani mężowi wpadło do głowy zdjąć jej rękawiczkę…
– Boże mój! Zabiła jedną z tych nieszczęsnych kobiet tylko po to, żeby nas wywieść w pole! Tak podłej i bezwzględnej…
– Ma pani rację, to właściwa ocena tej osoby – stwierdził sir Edward. – Ja nie wierzyłem ani przez chwilę, że odebrała sobie życie. Gdyby znalazła się w potrzasku, walczyłaby do końca, nawet zębami i paznokciami w braku innej broni. Moje przyjazne pogawędki z Fatimą dały mi asumpt do podejrzeń wobec jej nauczycielki, więc jak kompletny głupiec popędziłem do szkoły, gdzie mnie natychmiast pochwycono.
Mnie również okoliczności domniemanej śmierci Berthy wydawały się podejrzane, ale takie rozwiązanie nie przyszłoby mi nigdy do głowy. Jak mogłam być tak tępa? Powinnam była wiedzieć od początku, tak jak sir Edward, że kobieta o takim temperamencie nie podda się biernie losowi. Przypomniały mi się jej słowa na temat „wymyślnych” sposobów wyprawienia mnie na tamten świat i przeszedł mnie dreszcz. Jeszcze silniejsze drżenie poczułam na myśl o Emersonie. Mógł stać się teraz dla niej łatwym celem, bo przestał się mieć na baczności, a podejrzewał zupełnie kogo innego.
– I co teraz? – zapytałam.
Sir Edward próbował wzruszyć ramionami, co przy związanych rękach i nogach nie jest łatwe.
– Nie pozostaje nam nic innego, jak czekać – odparł. – Ona zapewne przyjdzie dopiero rano. Zresztą nie skrzywdzi pani, dopóki nie zwabi pozostałych członków rodziny. Zgodnie z pani inteligentnym przypuszczeniem, jej celem jest na razie tortura psychiczna. Wobec mnie ma oczywiście inne plany. Nie zdążyła mnie do końca wypytać i myślę, że będzie chciała do tego wrócić. Możemy się tylko modlić, żeby mój szef pierwszy nas odnalazł.
– Aha, więc Sethos także jest w Luksorze…
– To właśnie chciała wiedzieć Madame – powiedział sir Edward. Jego głos wyraźnie osłabł. Dobrze udawał nonszalancję, ale byłam pewna, że cierpi.
– Czy będzie wiedział, gdzie nas szukać?
– Mam taką nadzieję – odparł z głębokim przekonaniem.
Nic więcej już nie powiedział. Jego głowa opadła na piersi, ramiona zwiotczały. Spod trzeszczących i stukających okiennic sączyła się woda deszczowa, kapiąc na podłogę.
Próbowałam jeszcze walczyć z oporną kłódką, choć miałam sztywne i obolałe palce. Były to pewnie daremne próby, jednak bierne czekanie na ratunek nie leży w mojej naturze, nawet gdy wiem, że ten ratunek nadejdzie. Emerson z pewnością także już mnie szukał. Gdzie mógł być w tej chwili? Jeżeli jeszcze nie wiedział, że Bertha żyje, groziło mu śmiertelne niebezpieczeństwo.
Zużyłam już ostatnią spinkę, gdy nagle okiennice zatrzeszczały mocniej – nie tak jak przedtem w porywach wiatru, lecz jakby poddawane naciskowi.
Sir Edward podniósł głowę. Okiennice otworzyły się na oścież, wpuszczając podmuch siekącej deszczem wichury oraz człowieka, który przeskoczył przez parapet i zamknął okno z powrotem, zanim się do nas odwrócił.
Ociekał wodą, jakby dopiero co wynurzył się z rzeki. Spodnie i flanelowa koszula oblepiały ściśle jego ciało i ramiona, a wokół butów zaczęła już rosnąć kałuża. Odgarnął z twarzy mokre włosy i spojrzał na nas z wyraźną kpiną w oczach.
– No cóż, Edwardzie – powiedział. – To chyba nie jest moment twojej chwały.
Jego głos brzmiał zupełnie tak, jak głos sir Edwarda. Podkreślona mokrym ubraniem imponująca sylwetka również przypominała jego postać, a peruka doskonale imitowała blond fryzurę mojego towarzysza niedoli. Dla przypadkowego obserwatora jedyną cechą różniącą obu mężczyzn były długie wąsy przybysza, które zakrywały jego górną wargę i zmieniały nieco układ twarzy.
– W istocie, proszę pana – wymamrotał sir Edward. – Cieszę się, że pana widzę.
– Domyślam się. – Sethos wyciągnął z kieszeni spodni scyzoryk, przeciął więzy swojego podwładnego i podtrzymał go, gdy tamten się zachwiał. – Gdzie ona jest? – zapytał.
Sir Edward pokręcił głową. Zapewne zachowywał przedtem taką nonszalancję, żeby mnie – a może także i siebie – podnieść na duchu. Kiedy przybyła odsiecz, radość z ocalenia osłabiła jego ciało i głos.
– Chyba… w Luksorze – odparł. – Tak mi przykro, proszę pana…
– No dobrze, już dobrze. Zaczekaj chwilę. – Sethos podszedł do łóżka i stanął nade mną, ująwszy się pod boki. – Dobry wieczór, pani Emerson. Proszę wybaczyć śmiałość…
Kiedy jego dłonie powędrowały do mojej talii, zesztywniałam lekko. Wyprostował się z kpiącym uśmiechem i opuścił ręce.
– Przepraszam. Nie zauważyłem, że nie ma pani na sobie swojego arsenału. Mam bardzo miłe wspomnienia związane z tym pasem z narzędziami…
Najwyraźniej tylko się ze mną przekomarzał, wiedziałam bowiem, jaki jest spostrzegawczy. Podniósł kubek z piwem, powąchał je i zmarszczył nos.
– Nie jest tak miłe dla podniebienia jak brandy – oświadczył – ani tak skuteczne, musi jednak wystarczyć. Mam nadzieję, że nie uzna pani tego za niegrzeczne, ale sądzę, że Edward jest w tej chwili w większej potrzebie.
Być może zadziałał ohydny napój, może też ulga z powodu uwolnienia lub sama obecność charyzmatycznego szefa – w każdym razie, gdy sir Edward skończył pić, Sethos pokiwał z zadowoleniem głową.
– Poradzisz sobie – stwierdził. – Wyjdź tak samo, jak ja wszedłem. Na szczęście pada, więc nikt się nie kręci. Wiesz, gdzie mnie znaleźć.
– Dobrze, proszę pana. Ale czy nie powinienem…
– Ja się zajmę panią Emerson. A ty znikaj.
Sir Edward wstał sztywno i podszedł do okna. Przystanął na moment, żeby mi się ukłonić, po czym otworzył okiennice i wyszedł przez okno w ulewę. Czułam, że gdyby jego szef kazał mu zejść do wulkanu, usłuchałby go równie chętnie.
Sethos przeciął więzy na moich kostkach, a potem usiadł na łóżku i przyjrzał się łańcuchowi i kłódce.
– Spinki, Amelio? Ty mnie kiedyś wpędzisz do grobu. Prawie już zresztą wpędziłaś. Hmm… co my tu mamy? Zamek jest prymitywny, ale raczej nie poddałby się spince. Zostawmy kłódkę w spokoju, po prostu zdejmę ci kajdanki.
Читать дальше