Mirandola Franciszek - Gościniec dusz
Здесь есть возможность читать онлайн «Mirandola Franciszek - Gościniec dusz» — ознакомительный отрывок электронной книги совершенно бесплатно, а после прочтения отрывка купить полную версию. В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Мифы. Легенды. Эпос, literature_19, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Gościniec dusz
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Gościniec dusz: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Gościniec dusz»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Gościniec dusz — читать онлайн ознакомительный отрывок
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Gościniec dusz», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Franciszek Mirandola
Gościniec dusz
Czarne zwały fal przelewały się niespokojnie, dęły się i rozluźniały na przemian, podobne muskułom olbrzymiego ciała gorączką trawionego, podobne rytej histerią twarzy, myśli wichrem brużdżonemu czołu… na grzbietach fal biała strzępiła się piana.
Pociemniało już stare, odwieczne niebo, pustynia, kędy tyle od wieków przemieszkiwało stworów dziwnych, ciągle innej postaci, ciągle pożądanych tym pełzającym po dołach bogotwórczym… tym, jako morze ustawną targanym udręką.
Noc nachodziła świat burzliwa, zdradna 1 1 zdradny (daw.) – dziś: zdradziecki. [przypis edytorski]
, żądna łupu, kryjąca zamachy w sobie, do złego skłonna…
Pomału, ostrożnie zstępując ze śliskich grzbietów fal w parowy płynne, migotliwe nawet w pomroce, to znów dźwigając się na wyże, nie wiadomo skąd się jawiące, po szafirowym morzu sunął wielki okręt.
Śmigłe maszty darły się w górę, wydymały się białe, na zieleni ciemnej toni żagle, skrzypiały na wietrze reje, a z pokładu zapełnionego tłumem ludzkich postaci dochodziły dźwięki poważnego hymnu o modlitewnych akordach.
Na pomoście przednim, wysoko, widoczny wszystkim innym stał kapłan w białą ubrany szatę.
Orlim wzrokiem śledził horyzont, zaś u stóp jego na marach pokrytych białym płótnem spoczywał człowiek uśpiony czy zmarły, nie wiadomo.
Wiatr powiewał szerokimi rękawami szaty kapłana, iż wydawało się, że uleci w przestworze na skrzydłach uniesienia wnętrznego, niby przedziwny duch – albatros, pan mórz nieprzebytych…
Rytm hymnu, zda się, nie wiatr, nie podwodne prądy niepokoiły fale.
Akordy kładły się czasem, by 2 2 by – tu: niby, jakby. [przypis edytorski]
dłonie przyjacielskie na spiętrzonych, zadzierżystych grzywach i wtedy pod ich lekkim, a możnym uciskiem, strzępiste, garbate grzbiety mieniły się w płaszczyzny lśniące, podobne podstawom jedwabnych tkanin rzuconych na powietrze. Czasem znowu ton tętniący, mocny, rozpędzony wpadał, zatapiał się dziobem w toń, pruł ją, rozdzierał, głębił się 3 3 głębić się – zagłębiać się. [przypis edytorski]
, sięgał… aż czerwona jawiła się posoka fali, a on szedł coraz dalej, dalej, aż na dno, aż gdzieś… gdzieś…
Chór śpiewał:
O Panie, o Panie!
Kędyż posłałeś nas, wichry swoje?
Kędyż na wielki bój, płyniemy oto o ciemku duchy ducha niosące, drogą przeznaczeń, niepisanych nawet w snach duszy człowieczej!
Jako oddech TWÓJ jest świat, jako tchnienie TWE jawi się życie i jako nicość jest, gdy zechcesz, a wciągniesz w głąb swoją wszystkie jawy, wszystkie znaki Bytu.
Oddechem BRAHMY jest to, co jest, a nic prócz tego w przestrzeni.
O Panie! Kędyż wysłałeś nas, tchnienia swoje?
Kędyż na wielki bój na spełnienie chwili następnej płyniemy o ciemku, duchy ducha niosące, bezmiernym gościńcem stawania się, szlakami, kędy nie stąpa nawet myśl śpiącego u stóp tronu TWEGO archanioła… Kędyż o Panie!…”
Fale szły coraz to wyżej, rozchylało się głęboko morze, jak rozdzierający szaty swe trwogą, bólem, rozpaczą, męką czekania i niepewności targany człowiek.
Zawył wiatr, uderzył czołem w płonący nisko ponad wodą hymn stary, zwinął się z nim, zmieszał, omotał go sobą, zwichrzył i poroztrącał akordy niby wilk, co skowytem porazi śpiew idących lasem kompanii pobożnych o mroku.
Czyliż dalekie, czy bliskie lądy, gdzie paść ma ptak zdyszany, dusza niewcielona… czy bliskie?
Czyliż zaśnionym będzie szła światem w doły rozliczne wpadając, czyli będzie krwawe zostawiała tropy za sobą?
Czy może wybiła godzina światłości dla promienia idącego przez czerń międzygwiezdną, od bytu do bytu?
Czy wybiła godzina jaśnienia?…
Kapłan wzniósł w górę białą dłoń, połyskliwą jak mewa na mroku. Gdzieś daleko, niewidzialna człowieczym oczom ukazała się na widnokręgu wyspa.
Dwaj młodzieńcy w białych tunikach pochylili się nad leżącym u stóp kapłana, marynarze spuścili zawieszoną z boku łódź. Gdy się zakołysała na falach, rozwinięto sznurową drabinę i zniesiono ciało zmarłego, czy zaśnionego, ostrożnie na dół, a młodzieńcy stanęli przy leżącym w głowach i u stóp jego, jako dwa cheruby pilnujące arki świętych tajemnic.
Ponownie zabłysły na czarnym niebie białe ręce kapłana, tak białe i świecące, jakby promienna w nich krew płynęła… a łódź odbiła od okrętu.
Ślizgała się po ścichłym nagle morzu, które przyczaiło się w wielkim oczekiwaniu, a górą płynął hymn prastary powoli, majestatycznie, niewstrzymanie, zwycięsko.
––
Nad morzem na piaszczystym wybrzeżu jęczał pod razami człowiek.
Dwu tęgich oprawców smagało pletniami jego plecy, a smagając, szydzili:
– Masz oto proroku od wiernych swoich! Masz oto na pamiątkę od wielbicieli! Przyjmij, co dajemy wdzięcznym sercem!…
Ponoszący kaźń stał z otwartymi ustami, głową wstecz odwróconą, na poły przymknionymi 4 4 przymkniony – przymknięty. [przypis edytorski]
oczyma i stękał głucho.
Zbudzony ze snu o ranku, po kilkudniowym więzieniu miał być wypuszczony, ale przedtem jeszcze wymierzono mu plagi.
Liczył je w duszy, nie wiedząc, na ile wyrok opiewa, liczył i wyczekiwał końca.
– Dwadzieścia jeden… aaach… dwadzieścia dwa… dwadzieścia trzy… Boże, Boże!… – szeptały zbielałe wargi.
Nagle osłabł, upadł na kolana, a głowa jego opadła na belek 5 5 belek – dziś r.ż.: belka. [przypis edytorski]
porzucony na piasku wybrzeża.
Posypały się pletnie na leżącego, ale on jeno 6 6 jeno (daw.) – tylko. [przypis edytorski]
na poły czuł ból.
Nagle światło jakieś zjawiło mu się pod powiekami.
Rozwarł oczy.
Hen tam daleko, na ciemnym morzu, pośród zwichrzonych fal, nie wiadomo skąd, nie wiadomo dokąd, płynął wielki okręt. Ciemny kontur, olbrzymią sylwetą odcinającą się na powietrzu brzeży a jasny nimb zaś na przednim pomoście jaśniała biała szata kapłańska i błyszczały ręce wysoko wzniesione, błogosławione ręce, udzielające rozgrzeszenia.
Szeroko rozwartymi oczyma patrzył, patrzył, pił ten widok, nie rozumiejąc go wcale…
– Dwadzieścia siedem… dwadzieścia osiem… – liczyli oprawcy. Nie czuł wcale, dusza cała poszła ku zjawisku i pytała, idąc ku niemu:
– Ktoś ty?
A zjawisko odpowiadało głosem cichym, przekonywującym: „Pokój tobie, o tęskniący… pokój i cześć twemu bólowi, bowiem on ziszcza przyszłość… bowiem on mnie sprowadza, przeciągając mocą nieprzepartą z przestrzeni wszechświata”.
Ogromna radość zalała duszę udręczonego. Kwiat bólu począł śnić, iż wyda owoc czasu sobie właściwego, zawołały tedy usta: „Więc ty jesteś śmierć, wyzwolenie?”.
A od okrętu wiatr poranny przyniósł tejże chwili cichy, spokoju dokonanego dzieła pełny akord:
„Oto bije godzina światłości dla promienia idącego ode mnie!
Oto utracony jest koniec śmierci, oto wieczyste zmiłowanie postawiło stopę na paszczy ciemności i zawarła się na wszystkie czasy…”
Tej samej chwili przybiła do piaszczystego brzegu łódź z zaśnionym człowiekiem.
– Czy kończyć? – pytał jeden oprawca drugiego, spoglądając na martwo leżącego skazańca.
– Nie ma potrzeby… myślę. Chodźmy!
I poszli ku miastu.
––
Otoczyli go ludzie, domy, wszedł w życie zadziwiony i nierychło nauczył się nie okazywać zdumienia, jak to czynili inni. Tak mniemał bowiem, że wszyscy udają obojętność, będąc ciągle w duszy olśnionymi i zdumionymi tym, co umyślnie… może umyślnie.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Gościniec dusz»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Gościniec dusz» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Gościniec dusz» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.