Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola
Здесь есть возможность читать онлайн «Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Старинная литература, на русском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Chorangiew Michala Archaniola
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Chorangiew Michala Archaniola: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Chorangiew Michala Archaniola»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Chorangiew Michala Archaniola — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Chorangiew Michala Archaniola», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Tuż przed inauguracją roku akademickiego zacząłem znowu myśleć o Małgorzacie, to znaczy myśleć w miarę rozsądnie. Niewiele czasu zajęło mi stwierdzenie, że w sumie nie ma co rozpaczać. Niezależnie od tego, co zrobiła Małgorzata, nie miałem zamiaru pozwolić jej odejść. Zresztą coraz mniej przejmowałem się tym nieporozumieniem. Wiedziałem, że nie ma mowy o jakiejkolwiek zdradzie z jej strony, zdradzie w klasycznym znaczeniu tego słowa, Margarita była jedną z rzadko spotykanych kobiet jednego mężczyzny. Pozostawało wiele innych możliwości, ale żadna z nich nie spędzała mi snu z powiek. Zastanawiałem się nawet, czy nie pojechać do niej przed uroczystościami na uczelni, ale zdecydowałem w końcu, że poczekam. Mimo wszystko trochę się bałem i wolałem, żeby nasze pierwsze spotkanie po ostatniej sprzeczce odbyło się na gruncie neutralnym.
O sprawie Siwego przypomniałem sobie w trakcie śniadania. Tym razem w jadalni nie było tłoku, poza Maksem towarzystwa dotrzymywała mi tylko Wika. Przez pierwszych kilka dni po powrocie, moje „rodzeństwo” i Davidoff koczowali u Maksa niemal nieustannie. Teraz, kiedy upewnili się, że ze mną wszystko w porządku, było trochę spokojniej.
- Maks, mam pytanie - zagaiłem lekko niepewnym tonem, przechwytując zdziwione spojrzenie wujka.
Przeważnie pytałem bez żadnych ceremonii.
- Tak?
- Co się stało z Siwym?
Wika wypuściła z rąk łyżeczkę i zasłaniając usta, popędziła do toalety. Dobiegające stamtąd odgłosy nie pozostawiały wątpliwości - pani prokurator dostała torsji. W tym momencie moje zaniepokojenie przeszło w coś bardziej poważnego, Wika nie była delikatnym kwiatuszkiem…
- Dobrze, że Sylwia poszła po zakupy - stwierdził Maks. - Bardzo dobrze… Co prawda opowiedziałem jej tę historię, lecz bez szczegółów.
Odsunął talerz i wyjął cygaro. Jego ruchy były jak zwykle spokojne i precyzyjne, ale wiedziałem, że jest zdenerwowany - Maks niemal nigdy nie palił poza gabinetem lub werandą. Zaciągnął się, wziął kilka głębokich oddechów.
- Dziś nie zrobiłbym tego - odezwał się wreszcie. - Wtedy wydawało mi się to adekwatne do stopnia winy. - Wykonał nieokreślony gest.
- Więc?
- On miał zwyczaj gwałcić dziewczynki, śpiewając dziecięcą kołysankę. Wydawało mu się to strasznie zabawne, w końcu były dziećmi.
- Pamiętam - odparłem nieswoim głosem. - Pamiętam…
- Krótko mówiąc, poprosiłem dziewczęta, aby zaśpiewały wszystkie razem tę samą piosenkę, nagrałem ją na magnetofon i zmusiłem drania, aby tego słuchał. Na okrągło. To znaczy myślę, że w sumie jakieś dwie, góra trzy godziny - doprecyzował.
- To wszystko?!
- No nie. Wsadziłem mu magnetofon do trumny, zakopałem go żywcem.
Usłyszałem jakiś hałas dobiegający z przedpokoju - to Wika wkładała pospiesznie buty, chcąc się wymknąć z domu. Zdążyłem ją złapać na ganku. Objąłem mocno, mimo że się wyrywała, niemal siłą usadziłem na schodach.
- Ciii… - szepnąłem, tuląc ją mocno.
Wstrząsana spazmatycznym szlochem, upiornie blada, przywarła do mnie niczym szukające pocieszenia dziecko.
- Co ty sobie teraz o nas pomyślisz…
- Na pewno nie przestanę was lubić - powiedziałem szczerze. - Co do Siwego… Gdybym był wtedy z wami, podejrzewam, że wyglądałoby to dużo gorzej - powiedziałem ponuro. - Byłbym za zdecydowanie bardziej krwawą opcją.
- Ale, ale teraz…
- Teraz nie zrobiłbym tego - przyznałem. - Po prostu bym go zabił. Żadne z was nie podjęłoby ponownie tej decyzji, nawet Maks. Jednak wtedy… - Wzruszyłem ramionami.
Kiedy wróciliśmy do jadalni, Maks nadal ćmił swoje cygaro.
- Lepiej? - spytał, zwracając się do Wiki.
Bez słowa skinęła głową. Żółć podchodziła mi pod gardło, ale dałem radę zachować beznamiętny wyraz twarzy. Albo się starzałem i miękłem, albo zmienił mnie przelotny kontakt z relikwią Michała Archanioła. Byłem pewien, że rok, dwa lata temu ta sprawa niewiele by mnie obeszła. To znaczy rodzaj śmierci Siwego. Cokolwiek by o tym powiedzieć, facet zasłużył na wszystko, co najgorsze. W fakcie, że umarł, drapiąc z rozpaczą wieko trumny i słuchając piosenki, przy wtórze której realizował swoje zboczone fantazje, była jakaś poetycka sprawiedliwość. Karma - jak powiedzieliby buddyści. Jakie życie, taka śmierć.
Przesiedzieliśmy, milcząc do wieczora, nikt nie miał ochoty na dyskusję, ale nie chcieliśmy jeszcze się rozstawać. Potrzebowaliśmy towarzystwa. Kładłem się spać z mętlikiem w głowie: Siwy, akcja w Nikołajewsku, kłótnia z Małgorzatą, myśli goniły jedna drugą, nie pozwalając na odpoczynek. Sen nie przyniósł mi ulgi, wstałem zmęczony i zdenerwowany. Wika - zupełnie niepotrzebnie - pomogła mi się ubrać i zawiozła na uczelnię. Tym razem, zapewne ze względu na mój stan, prowadziła wyjątkowo ostrożnie.
Na uczelni narzuciłem na ubranie togę i zasiadłem wraz z innymi w auli Auditorium Maximum. Jak zwykle inauguracja roku akademickiego zgromadziła sporą grupę dziennikarzy, jednak odniosłem wrażenie, że jest ich dzisiaj dużo więcej niż normalnie. Rozglądałem się po sali, szukając wzrokiem Małgorzaty. Kiedy weszła, od razu usiadła przy mnie. Nie rozmawialiśmy, wokół było zbyt wiele postronnych osób. Gdy musnąłem dłonią jej nadgarstek, nie cofnęła ręki, ale wyczułem, że jest spięta. Przywitaliśmy się zdawkowo z kilkoma znajomymi i Davidoffem, zaczęła się ceremonia. Nie lubię wszelkiej celebry, a przemówienia i pieśni chóralne są dla mnie wyjątkowo trudne do strawienia. Niestety, kilka razy do roku muszę uczestniczyć w tego typu imprezach. Nauczony doświadczeniem zwolniłem oddech i zapadłem w stan niemalże katalepsji, z którego wyrwały mnie oklaski po wykładzie inauguracyjnym Davidoffa. Rosjanin zszedł z mównicy żegnany powszechnym aplauzem, a w centrum uwagi znowu znalazł się profesor Oszerko, pełniący dziś z niewiadomych przyczyn rolę mistrza ceremonii.
- Rektor jest chory, przyszedł, ale nie może długo przemawiać - wyjaśniła Małgorzata, przechwytując moje spojrzenie. - No i chcieli trochę ugłaskać Oszerkę po tym, jak twoja studentka pobiła mu syna…
Westchnąłem - uczelniana polityka to mętne wody. Przeważnie ignorowałem tego typu rozgrywki, dlatego nigdy nie zrobię kariery.
Oszerko brylował pod ostrzałem aparatów fotograficznych, uśmiechał się do obiektywów kamer, tryskał dobrym humorem i popisywał się elokwencją. Z trudem stłumiłem ziewnięcie, całe szczęście, że ceremonia miała się ku końcowi. Kwadrans później ruszyliśmy w stronę wyjścia.
- Tam jest! - Nagły okrzyk przerwał szmer prowadzonych półgłosem rozmów.
Jeden z reporterów skinął zdawało się w stronę Oszerki. Profesor błysnął koronkami za kilkadziesiąt tysięcy złotych, prawdziwym arcydziełem sztuki dentystycznej, usiłując jednocześnie przybrać skromną minę. To ostatnie niespecjalnie mu się udało. Po chwili zatoczył się, niemal stratowany przez hordę dziennikarzy. Dopiero teraz zauważyłem, że gest może dotyczyć stojących za jego plecami ludzi. Rozejrzałem się ze zdziwieniem - wokół było pusto.
- Przepraszam, kochanie, przepraszam! - zawołała z udręką w głosie Małgorzata, odsuwając się na bok.
W mgnieniu oka zostałem otoczony przez dziennikarzy, posypały się pytania o akcję w Nikołajewsku. Po polsku, angielsku i po rosyjsku…
Zacisnąłem palce na gałce zabytkowej laski podarowanej mi przez Rosjan. Mało brakowało, a odblokowałbym zatrzask i wyciągnął ukryty wewnątrz sztylet. Laska należała do znanego, czy raczej osławionego, w dziewiętnastowiecznej Moskwie donżuana - Iwana Czeburina. Jej gałka przedstawiała wygiętą w prowokacyjnie erotycznej pozie nagą kobietę. Stanowiła wizytówkę Czeburina, ukryty sztylet był konsekwencją prowadzonego przez niego trybu życia.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Chorangiew Michala Archaniola»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Chorangiew Michala Archaniola» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Chorangiew Michala Archaniola» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.