Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej

Здесь есть возможность читать онлайн «Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Старинная литература, на русском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Zostaw!!!

Suliński nigdy nie dowiedział się, kogo Fabisek miał na myśli, wyduszając z krtani ten piskliwy, łamiący się krzyk. Równie szybko jak ku fotelowi kierowcy, jego sąsiad rzucił się teraz do tyłu. Niemal rozprasowany na drzwiach patrzył na coś nieprzytomnymi ze strachu oczyma.

Trzeci wystrzał – i koniec równie bezdyskusyjny jak w obu poprzednich przypadkach. Żadnego poprawiania, rozpaczliwych uników źle trafionej ofiary. Profesjonalizm w postaci tak klarownej, że aż kojącej.

Suliński zrozumiał, że nie ma najmniejszych szans. Jeśli nie puszczał kierownicy i nie pozwalał, by drzewa zrobiły to, co lada chwila miała zrobić bryłka ołowiu, to chyba dlatego, że bardziej wisiał na kółku, niż je podtrzymywał. Dopiero później, kiedy wóz zaczął zwalniać, przemknęło mu przez myśl, że lepiej będzie jechać prosto. Przy tej szybkości mógł się zwyczajnie nie zabić od razu i konać potem długo w kupie pogruchotanego żelastwa. Albo spalać żywcem.

Kula była lepsza.

– Lekko w lewo – dobiegł go nieprawdopodobny, zupełnie spokojny głos.

Miał wrażenie, że śni, ale jeszcze dziwniejsze było to, że od razu zrozumiał, o co w tym śnie chodzi. Kosztem jeszcze boleśniej wykręconego barku popchnął i kierownicę, i wyłamujące mu łokieć biodro Broniszewskiego. Na szczęście trup kierowcy wisiał na pasach i kole kierownicy.

– Jesteś z SLD?

– Tak! – na poły odkrzyknął, na poły zaszlochał wtłoczony między siedzenia, obolały i półprzytomny Suliński. – Kurwa maaaać!

– Powiedz Bauerowi, że ma przesrane! Jak przeżyjesz!

Motocykl zaterkotał głośniej, w resztkach bocznych szyb mignęło brązem i zielenią, a potem długo, o wiele za długo klnący i jęczący Suliński widział tylko zalaną krwią podłogę i słuchał cichnącego szelestu układu napędowego.

Najbardziej przepełniony karawan Rzeczypospolitej przeskoczył rów i wbił się w las.

* * *

W pierwszej chwili Kowalczuk wziął go za gliniarza na motorze. Z daleka widział jedynie sylwetkę. Potem, gdy odległość zmalała i dało się odróżnić kolory, wizja policjanta z drogówki tkwiła już na tyle mocno w wyobraźni, że przez jakiś czas po prostu nie przyjmował do wiadomości, że zielona kurtka i brązowy kask żadną miarą nie pasują do przedstawiciela jakichkolwiek służb mundurowych.

Facet jechał w wariackim tempie obok jakiegoś merca i dawał znaki kierowcy. Było w nim coś władczego. To wystarczyło, by wywoływał jednoznaczne skojarzenia. Ale nie był policjantem.

Kowalczuk miał już swoje lata, ale na oczy nie narzekał. Rozpoznał pistolet w dłoni motocyklisty nawet wcześniej niż ci, do których strzelano. Dwóch pierwszych strzałów nie dało się odnotować z tej odległości, ale trzeci już tak – błysk przy wylocie lufy ukazał się na tle zacienionego kawałka szosy.

Nawet Andrzej, zmiennik szofera, mało przytomny po ostatniej turze i zajęty smarowaniem kanapek, zauważył, co się dzieje.

– Jeeezu – jęknął, bardziej z podziwu niż ze zgrozy. Miał dwadzieścia lat i, zdaniem Kowalczuka, zielono w głowie. – Widział to pan, panie Zdziśku?!

Ich mocno przechodzony man sunął na północ skromną sześćdziesiątką. Motocyklista też zwolnił, choć nie tak, jak ostrzelana, pozostawiona z tyłu limuzyna. Było jeszcze dużo czasu, by coś zrobić.

– We… weźmiemy go na zderzak? – Andrzej, z kanapką przylepioną margaryną do kolana, zająknął się z przejęcia.

Zabójca spokojnie wetknął broń pod udo i obrócił się, by sprawdzić, co się dzieje z mercedesem. Kowalczuka w lekkie osłupienie wprawił inny manewr motocyklisty: lekki, ale wyraźny skręt ku lewemu poboczu. Przed zderzak mercedesa. I mana.

– Sam się podstawia! – usłyszał podniecone sapnięcie Andrzeja. – Walniemy go?

Kowalczuk zastanawiał się gorączkowo, co zrobi ten pomyleniec, błyskawicznie rosnący w oczach. Bo to, co zrobi on sam, ani przez ułamek sekundy nie stanowiło problemu godnego rozważania.

Zresztą, prawdę mówiąc, w którymś momencie motocyklista przestał się liczyć. Kowalczuk uświadomił sobie, że zwalniający z sekundy na sekundę mercedes nie zdąży wytracić pędu i stanąć, nim ciężarówka zrówna się z nim linią zderzaka. Mógł wcześniej wypaść z jezdni – lecz nie musiał.

Kowalczuk poderwał nogę z gazu i przerzucił na hamulec. Za późno. Dwudziestu pięciu ton nie zatrzyma byle co. Uświadomił sobie zresztą, że jeśli mercedes nie wyleci w porę z drogi, trzeba mu będzie ustąpić pola – a nikt tego nie dokona, stojąc w miejscu czy sunąc w żółwim tempie. Musiał mieć zapas szybkości, by w ogóle próbować. Nie za duży, bo ostry skręt skończyłby się fatalnie, ale i nie za mały, bo cóż z tego, że ucieknie z szoferką, jeśli tak masywne bydlę wpakuje mu się w skrzynię.

Był tak pochłonięty wyczekiwaniem na odpowiedni moment, że na kilka decydujących sekund zupełnie zapomniał o motocykliście. Los wynagrodził go jednak: pozwolił odbić ku lewemu poboczu i minąć się z wozem-widmem o dobry metr.

Zanim Kowalczuk zdążył wypuścić zgromadzony w płucach zapas powietrza, widoczny w lusterku zad osobówki zakolebał się, szarpnął gwałtownie i śladem łamiącej krzewy maski zanurkował w lesie.

Jeszcze raz zerknął w lusterko, po czym zdecydowanym ruchem chwycił dźwignię biegów i zaczął przyspieszać najszybciej, jak potrafił.

Dopiero przy dziewięćdziesiątce Andrzej odzyskał głos.

– Nie jedzie za nami! Ale trzeba go było rąbnąć!

Kowalczuk nie chciał dyskutować. Miał ochotę na setkę. I to nie na liczniku.

– Ja tam bym go rąbnął – nie ustępował chłopak. – Widział pan? W tej bryce pełno było facetów. I aż czerwono od krwi. Jatka normalnie.

Kowalczuk jeszcze raz popatrzył w lusterko. Nadal widział sylwetkę motocyklisty – ale już tylko dzięki dobrym oczom. I – co najważniejsze – od strony pleców. Morderca mijał się z nimi nieco szybciej niż limuzyna, więc potrzebował trochę czasu, by zawrócić. Do tej pory jednak by zdążył. Gdyby chciał.

– Trzeba to zgłosić na CB. Na którym kanale jest…?

– Zostaw!

Wściekłe warknięcie zaskoczyło chłopaka. Smarkacz cofnął się aż pod drzwi. Widać było, że nic nie rozumie. Kowalczuk dał jemu i sobie trochę czasu. Dojeżdżali do Iłży, kiedy przemówił łagodniejszym tonem:

– Jak powiem szefowi, co chciałeś zrobić, to możesz się zacząć rozglądać za nową robotą. – W oczach Andrzeja zdziwienie od razu ustąpiło miejsca strachowi. – Rozwalać faceta służbowym wozem?! Czy ty w ogóle myślisz, chłopie?! Już nie mówię, że jak taki motor pieprznie cię od przodu przy stu na godzinę, to możesz zginąć. Szefa guzik obchodzi twoje przeżycie. Ale rozwalona ciężarówka… Wiesz, ile by sama blacharka kosztowała? Nie trzeba od razu skasować silnika, chociaż takim ćwierćtonowym diabłem pewnie byś i silnik załatwił… Ale nawet gdyby tylko światła i maskę… Za mniejsze stłuczki ludzie na bruk lecieli. Raz sobie zapamiętaj: kierowca zawodowy ma być jak dziewica. Nietknięty. Nie popracujesz w fachu, jak będziesz miał na koncie choć jeden poważny wypadek. No i facet cały czas trzymał się kawałek przed mercedesem. Gdybym próbował go puknąć, mielibyśmy czołówkę z samochodem jak w banku. I trzy trupy.

Andrzej, przytłoczony ciężarem gatunkowym argumentów, milczał jakiś czas.

– Ten gość pozabijał ludzi – bąknął w końcu. – Nas też mógł…

– Bo widzieliśmy jego kask? Gówno. Tablice, nawet gdyby kto zdążył spisać, też fałszywe. Myślisz, baranie, że kto to był? Zazdrosny mąż? – Andrzej miał dość rozsądku, by nie odpowiadać. – Przejedź takiego, to jego kumple dorobią ci betonowe skarpety i wrzucą w gnojówkę. Albo po prostu prokurator pośle cię na parę lat do pudła. A wiesz za co? – Wzruszenie ramion. – Za to, że zachciało ci się pomścić jednego złodzieja, którego kropnął inny złodziej.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
Альфред Теннисон
Artur Baniewicz - Smoczy Pazur
Artur Baniewicz
Artur Baniewicz - Góra trzech szkieletów
Artur Baniewicz
Artur Baniewicz - Afrykanka
Artur Baniewicz
Artur Hermann Landsberger - Justizmord?
Artur Hermann Landsberger
Artur Brausewetter - Der Kampf mit den Geistern
Artur Brausewetter
Artur Hermann Landsberger - Lu, die Kokotte
Artur Hermann Landsberger
Artur Landsberger - Justizmord
Artur Landsberger
Arthur Symons - Poems in Prose
Arthur Symons
Отзывы о книге «Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej»

Обсуждение, отзывы о книге «Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x