Wyobrażasz sobie, Jakubku, co się działo w tej klinice następnego dnia rano?
Ja jednak miałem dużo szczęścia. Moja matka, nie mogąc pogodzić się z faktem, że odebrano mnie jej po urodzeniu, wkradła się wieczorem do sali noworodków i wzięła mnie do siebie. Niecałe pół godziny później do kliniki wpadli oburzeni na Kinseya katolicy z wiadrami krwi.
Czek za szpital wystawił ojciec, ale pod warunkiem, że dziecko będzie nosiło jego nazwisko. Dlatego nazywam się jeszcze ciągle McManus. To był ostatni czek i ostatnia rzecz, którą dla mnie zrobił. Dokładnie sześć dni po opuszczeniu kliniki moja matka wyjechała do swojego brata do Nowego Jorku.
Nigdy nie poznałem ojca. Nigdy też nie chciałem.
Wyszedł z cienia przy relingu. Miał czerwone od pocierania dłońmi oczy. Usiadł obok Kim, wziął jej dłoń, zbliżył do swoich ust i zaczął delikatnie całować. Nawet nie próbował wycierać łez, które zbierały się w zagłębieniu tej ogromnej blizny na jego policzku. Nagle powiedział cichym głosem:
– Dlatego nie wiem dokładnie, Jakubku, kiedy ma urodziny moja matka.
Chociaż siedział wtedy milczący, a raczej oniemiały, jakiś wewnętrzny głos krzyczał w nim z całych sił: „Jak to, kurwa, jest, że niektórzy mają takiego pecha, że są poniżani już przed urodzeniem?".
To było tak dawno, a pamięta każdy szczegół, każde słowo, a najbardziej tę wściekłość Jima na końcu.
Otworzył oczy, podniósł się i zebrał pogniecione kartki, na których siedział. Włożył je do skórzanej aktówki z wytłoczonym logo kongresu, którą dostał od organizatorów. Szkoda, że tak jak wtedy na Missisipi nie miał teraz jointa albo chociaż tej butelki z whisky. Zaraz rozgoniłby ten cholerny smutek.
Rozejrzał się i poszedł w kierunku St. Charles Avenue. Po kilku minutach siedział w taksówce, która wiozła go na jedyny w swoim rodzaju cmentarz na świecie: do City of Dead, czyli Miasta Umarłych w Nowym Orleanie.
ONA:Autobus do Paryża ruszał z parkingu przy Dworcu Centralnym. Alicja i Asia już były, gdy wysiadała z samochodu, którym przywiózł ją mąż. Zatrzymał się raptem przy wjeździe na parking i po prostu wysadził ją. Jak taksówkarz. Szczerze mówiąc, było jej to obojętne. Po tym, co zrobił jej ostatniej nocy, nie chciała absolutnie żadnej czułości przy pożegnaniu. Ale mógłby pomóc jej wydobyć tę ciężką walizkę z bagażnika. Nie odwróciła nawet głowy, gdy odjeżdżał z piskiem opon. Zresztą, on zawsze odjeżdżał z piskiem opon. On z piskiem opon odjechałby zaprzęgiem reniferów. Ten model tak po prostu miał. Ale to było teraz zupełnie nieważne.
Jechała do Jakuba! Do Paryża!
W zasadzie najmniej istotne było, dokąd jedzie. Pojechałaby nawet do Ułan Bator. Asia zauważyła ją i natychmiast ruszyła w jej kierunku, aby pomóc przeciągnąć walizkę do kierowcy, który ładował bagaże do luków. Alicja zdążyła już „odciąć się od świata": rozmawiała z młodym mężczyzną ze słuchawkami na uszach.
– Ostatnim razem, gdy jechałyśmy do Francji, on też przywiózł cię pod Centralny. Pamiętasz? – powiedziała Asia, kiedy ciągnęły razem walizkę przez wyboje rozmiękłego od upału asfaltu.
I dodała zgryźliwie: – Ale wtedy był jeszcze gotów nosić cię na rękach. Teraz nie chce nosić nawet twojej walizki. Ala ma rację. Faceci są jak niektóre radioaktywne pierwiastki: mają bardzo krótki czas połowicznego rozpadu. Potem już promieniują śladowo. I przeważnie tylko w innych laboratoriach. Chociaż niekoniecznie. Wystarczy, że laborantka jest obca i młodsza.
Puściła walizkę i wyprostowała się z westchnieniem.
– Powiesz mi, co się stało, że jesteś taka wściekła na niego? – zapytała nagle, patrząc jej w oczy.
– Nie chcę o tym mówić. A dzisiaj szczególnie nie – odparła. Asia nachyliła się i wyszeptała:
– Mam plan na każdą minutę. Wiesz, że w tym czasie, gdy my tam jesteśmy, w d'Orsay jest wystawa prawie wszystkiego, co namalował Renoir? Nie mogłaś wybrać lepszego terminu. Jestem prawie tak podniecona, jak wtedy, gdy jechałyśmy do Nimes. Miałaś olśnienie z tym Paryżem.
Faktycznie, nie mogła wybrać lepszego terminu. Chociaż to nie Renoir, którego notabene mogła oglądać w nieskończoność, ale zupełnie inny mężczyzna zdecydował o tym, kiedy będzie w Paryżu. Asia o tym – jak dotąd – nie wiedziała.
A jeszcze dziesięć dni temu nie pomyślałaby, że to jest w ogóle możliwe. Pewnego dnia napisał do niej e-mail:
Monachium, 28 czerwca
Lecę na kongres do Nowego Orleanu. Do mojego Nowego Orleanu. Wracam przez Nowy Jork i linia lotnicza TWA chce mnie wysłać stamtąd do Monachium albo przez Londyn, albo przez Paryż.
Przez co Ty dałabyś się wysłać?
Jakub
Zaskakiwał ją tymi nagłymi informacjami o swoich podróżach. Świat przy nim wydawał się jej o wiele mniejszy. Boston, San Francisco, Londyn, Genewa, Berlin, znowu San Francisco. A teraz Nowy Orlean. Wiedziała, co oznacza dla niego to miasto.
Kilka dni później, wracając Krakowskim Przedmieściem do domu, na wystawie jednego z biur podróży zauważyła plakat reklamujący kilkudniową wycieczkę do Paryża. Normalnie zignorowałaby to, ale akurat tamtego dnia Paryż natychmiast skojarzył się jej z Jakubem. Sprawdziwszy, że data pobytu w Paryżu obejmuje dokładnie dzień, w którym on mógł tam wylądować, weszła, trochę już podniecona, do opustoszałego, przyjemnie w tym upale klimatyzowanego biura. Młody chłopak, najprawdopodobniej praktykant, wstał gwałtownie od biurka, gdy weszła, i usiadł dopiero kiedy podał jej szklankę zimnej wody mineralnej. Gdy przekornie i bez większej nadziei poprosiła o plasterek cytryny – piła wodę mineralną prawie zawsze z cytryną – uśmiechnął się i podając jej kolorowy prospekt ich biura, poszedł na zaplecze. Po chwili wrócił z porcelanowym talerzykiem, na którym leżały plasterki obranej cytryny przekłute miniaturkami francuskich i polskich flag naciągniętych na plastikowe szpikulce. Uśmiechnął się do niej. Miał ogromne brązowe oczy, wyjątkowo długie, delikatne dłonie i pachniał drogą wodą po goleniu. Ze zdumieniem zauważyła, że odkąd zna Jakuba, mężczyźni, z którymi się styka, znowu mają kolor oczu, pachną w odróżnialny sposób i, co najbardziej ją ostatnio poruszało, mają interesujące lub absolutnie niegodne uwagi pośladki. Biorąc plasterek cytryny, wskazała na francuską flagę na szpikulcu i zapytała cicho:
– Skąd pan wiedział, że chciałabym pojechać do Paryża?
Po sprawdzeniu w komputerze upewnił ją, że mają jeszcze kilka wolnych miejsc w autokarze, ale tylko dwa w hotelu w Paryżu. Zapytała go, czy może zadzwonić. Wybrała numer telefonu komórkowego Alicji.
– Ala, nie planuj nic na niedzielę czternastego lipca. Jedziesz ze mną do Paryża. Sama mówiłaś, że od dzieciństwa marzyłaś o tym, aby zobaczyć Paryż.
Przez krótką chwilę panowało milczenie. Słyszała w tle, że Alicja z kimś rozmawia.
– Genialnie, że mówisz mi to już dzisiaj. Niedziela jest przecież dopiero za trzy dni. Oczywiście, że pojadę, ale pod jednym warunkiem: Asia pojedzie z nami. Jest tutaj ze mną.
Uśmiechnęła się. Tylko Ala i Asia mogły tak zareagować. Szczerze mówiąc, wyobrażała sobie czasami świat bez mężczyzn, ale świata bez tych dwóch przyjaciółek nie mogła sobie w żaden sposób wyobrazić. Były w jej życiu „od zawsze". I chociaż, a może dlatego, że aż tak się różniły od siebie i od niej, czuła, że jej życie bez nich byłoby jak świat pozbawiony jednego wymiaru. Płaskie.
Читать дальше