– Bon, tres bien – powtarzała Marie, chodząc w tę i z powrotem i naśladując akcent nauczycielki francuskiego. Berta uspokajała ją bez przekonania, rzucając niepewne spojrzenia na Ernę. Dyskutowały też zawzięcie o kapeluszach z futrzaną bordiurą i o rodzajach modnego aksamitu. Nie nudziły się ze sobą. Erna czasem próbowała się wkupić w ich łaski. Dawała im się czesać i głośno zachwycała się dziwacznymi fryzurami, jakie tworzyły z jej marnych kosmyków.
Erna czuła się o wiele lepiej w pokoju bliźniaczek i małej Liny. Była tam zawsze pełna szelestów cisza, nic z tego gwaru, jaki robiły młode kobiety.
Pokój młodszych dziewczynek mieścił się w drugim końcu korytarza, naprzeciwko pokoju chłopców. Bliźniaczki mieszkały z Liną, która w ich obecności stawała się smutna i płaczliwa. Traktowały Linę jak wroga, choć tak głupiutkiego, że aż niegroźnego. Ich walka z nią polegała na wiecznym dokuczaniu, złośliwościach, drobnych prześladowaniach, takich jak włożenie pod kołdrę pająka czy wywrócenie nocą ubrania na lewą stronę. Wojna była prowadzona tylko w pokoju, poza nim spontanicznie następowało zawieszenie broni. Dlatego mała Lina często szukała pomocy i towarzystwa starszych, a wtedy bliźniaczki osiągały to, o co im chodziło: miały cały pokój dla siebie.
Wyciągały spod szafy swoje oklejone kolorowymi papierami pudełka, grzebały w nich i zamieniały się ich zawartością.
Katharine i Christine mogłyby być jedną osobą, która przyjęła dwie postaci tylko po to, żeby móc więcej poznać, zdziałać, zobaczyć, posmakować. Ich ciekawość, pragnienie dotykania, sprawdzania, doświadczania były niezwykłe. Szperały nawet w biurku ojca, w kuchennych szufladach kredensu, w szafach na stare rzeczy, w koszu z zakupami z targu. Wyciągały stamtąd rzeczy niezauważalne dla innych, przeoczone przez dorosłych z powodu ich niepozorności czy nikłej wartości: fragment fotografii, na której widać męskie buty, ułamany klucz zakończony kształtem dłoni, guzik z orłem, stare nasiona jakiejś rośliny zawinięte w pożółkłą gazetę, druciany kolczyk bez oczka, gałkę od drzwiczek szafki, kłębek brudnych nici. Znosiły to wszystko do siebie i trzymały w swoich pudełkach. Wierzyły, że każda taka rzecz jest osobnym światem, który ma swoją własną siłę i magiczne znaczenie. Czytały baśnie i uczyły się z nich czarować. Nauczyły się robić magiczny krąg, który oddzielał je od Liny i innych intruzów.
Zeszłej wiosny zdarzył się wypadek, który przekonał je, że są potężne.
Gdy tylko słońce zaczęło docierać w kwietniu do ich okna, przesiadywały całe godziny na szerokim parapecie, rzucając lusterkiem zajączki – prosto w oczy podwórzowych kotów, które wygrzewały się na dachu pralni. Zajączek zaczepiał też przechodzących mężczyzn i odbijał się od szyb. Potem dziewczynki zrezygnowały ze straszenia kotów i złapanym w lusterko słońcem oświetlały wnętrza mieszkań w oficynie, w których pootwierano okna. Na drugim piętrze mieszkała samotna nauczycielka muzyki. Kiedy jej okno było otwarte, dochodziły stamtąd monotonnie ćwiczone na pianinie gamy. Uporczywie niedoskonałe, odbijały się od ścian podwórka i jeszcze bardziej pokiereszowane wznosiły w niebo. Czasem, gdy firanki nie były dokładnie zaciągnięte lub gdy podwiewał je wiatr, dziewczynki widziały skromny pokój z niewielką liczbą mebli i jasnym pianinem stojącym pod przeciwległą ścianą. Sama panna nauczycielka rzadko podchodziła do okna i rzadko wychodziła na zewnątrz. Jeszcze rzadziej płynęła stamtąd inna muzyka niż nie kończące się etiudy, a i ona nie była nigdy doskonała. Załamywała się na jakimś fałszywym dźwięku i milkła na całe dnie. Refleks światła z lusterka dziewczynek wpadał ostrą, prawie materialną wiązką do tego wnętrza, ukazując fragmenty mebli, aż któregoś południa zatrzymał się na bladej, nieruchomej twarzy. Bliźniaczki ucieszyły się z figla, jaki spłatały nauczycielce muzyki, ale ona nie zmrużyła oczu, nie odwróciła głowy, nie podniosła, zagniewana, ręki do twarzy. Poruszały z satysfakcją zajączkiem światła, chcąc wywołać jakąkolwiek reakcję. W końcu zrozumiały, że twarz nauczycielki jest martwa.
Nikomu nie powiedziały o tym odkryciu, jakby ich zabawa plamką światła mogła mieć związek z tą śmiercią. Popatrzyły na siebie i wróciły do grzebania w swoich pudełkach. Po południu przyjechała policja i doktor z czarną torbą. Dziewczynki widziały, jak szli przez podwórko. Nauczycielka powiesiła się na żyrandolu.
– Mogę u was posiedzieć? – zapytała je Erna, podchodząc do okna. Widok z niego był taki sam jak z jej pokoju. Bliźniaczki nie odpowiedziały od razu. Porozumiały się wzrokiem i przez chwilę zajęte były zbieraniem czegoś z podłogi.
– Pozwolimy ci, ale pod warunkiem – zaczęła Katharine.
– Jakim?
– Że nam opowiesz o duchach.
– Nie – powiedziała Erna, ale nie ruszyła się od okna.
– Więc dobrze, zostań – bliźniaczki znowu popatrzyły na siebie, kończąc zbierać rozsypane na podłodze koraliki. Erna przyglądała się im kątem oka. Ich rytmiczna ruchliwość i milczenie (ponoć bliźniakom słowa są niepotrzebne) wpływały na nią kojąco. Sunęła za nimi wzrokiem coraz bardziej ciężkim i sennym; czuła ten ich ruch we własnym ciele – przyjemny dreszcz, ślina napływająca do ust i fizyczna błogość. Dziewczynki zebrały korale; jedna z nich wspięła się na krzesło i sięgnęła na półkę, gdzie stało oklejone ciemnym papierem pudełko. Ściągnęła je i postawiła na podłodze. Teraz zasłoniły je sobą przed Erną. Słyszała szeleszczenie, przesuwanie, otwieranie i zamykanie tekturowego wieczka. Przesypywały koraliki z dłoni w dłoń, a potem nagle – bum, bum – szklane paciorki zabębniły o dno. Dziewczynki coś poszeptały między sobą i Katharine otworzyła szufladę komódki. Po kolei wyciągała wstążki i pokazywała je siostrze. Wybrały jasnoniebieską i tą przewiązały pudełko. Teraz zerkając na Ernę włożyły je na dół szafy.
Erna patrzyła na nie bez ciekawości. Sam widok ich namaszczonych, pełnych powagi ruchów dawał jej wytchnienie. Patrzyła, jak grzebały w tych swoich szufladkach, jak przekładały jakieś papierowe torebki, woreczki po naftalinie wypełnione Bóg wie czym, jakieś ramki, bezwłose szczoteczki. Nagle jedna z nich, Erna nie wiedziała która, zaśmiała się krótko i schowała coś szybko do kieszeni. Ich rozbawione spojrzenie spotkało się ze wzrokiem Erny. Zastygły na chwilę, jakby czekając na jej reakcję, a gdy ona o nic nie zapytała, znowu zaczęły to swoje grzebanie.
Za jakiś czas drzwi się otworzyły i do pokoju weszła mała Lina.
– Obiad – powiedziała. – Macie iść na obiad.
– Powinnaś zapukać, kiedy chcesz wejść – skarciła ją Christine.
– One są niemożliwe – wybuchła Lina, patrząc z nadzieją na Ernę.
Erna bez słowa wzięła ją za rękę i poszła do jadalni.
Było jej żal małej Liny. Po obiedzie zawarła z nią układ: na dzień oddawała jej do dyspozycji swoje łóżko i swoje terytorium w pokoju dzielonym z Bertą i Marie. Lina powoli zaczęła przenosić tam swoje zabawki i książeczki. Tym sposobem Erna uzyskała prawo przebywania w pokoju bliźniaczek. Katharine i Christine nie zareagowały, udawały, że nic się nie stało. Z czasem zaczęły jej dawać swoje rysunki i prosić o pomoc w lekcjach. Pod koniec stycznia Erna uzyskała oficjalną zgodę matki na zmianę pokoju. Zamieszkała z bliźniaczkami.
W lutym czy marcu, gdy seanse stały się częstsze i bardziej wyczerpujące, bliźniaczki zaintrygowane niespokojnym snem Erny zaproponowały, że będą trzymać przy niej wartę w nocy. Zdziwiona Erna nie zgodziła się. Nie mogłaby spać wiedząc, że ktoś przy niej siedzi.
Читать дальше