I dalej opowiadałeś mi, ojcze, o swoich uniesieniach i o swoich wątpliwościach, i o tym, że po wojnie wróciłeś do Granatowych Gór z ołowianym ciężarem na sercu i z umysłem pełnym niejasności. Tato kochany! Jubilacie czcigodny! Jeśli nikt ci tego dotąd nie powiedział, jeśli sam sobie tego dotąd nie uświadomiłeś, to dzisiejsze święto jest najlepszą sposobnością, by ci to powiedzieć i by ci to uświadomić! Twój czyn był czynem patriotycznym! Pokonując opór i zdobywając bauerównę Lipkę, i czyniąc to w dodatku na terytorium wroga – brałeś przecież swoisty odwet za wszystko! Brałeś odwet za wrzesień trzydziestego dziewiątego, za okupację, za łapanki, za obozy, i brałeś
ten odwet w imieniu wszystkich granatowogórzan… Tato drogi, spotykając się z panną Lipkę, nie zdradzałeś Polski! Nie musiałeś po powrocie z Reichu mieć wyrzutów sumienia i nie musiałeś na bazie tych wyrzutów popierać nowego systemu! Tato! Twoje poparcie dla komunistów było niepotrzebne! (Wpierw pełna konsternacji absolutnie martwa cisza, a potem po dziesięciu, a może nawet po dwudziestu sekundach wybuch absolutnej euforii i wielkiego wszechśmiechu. Prowadzona drżącą ręką profesora Chmielowskiego kamera daje zbliżenia kolejnych twarzy, Chryste Panie, cóż za święty moment, śmieją się wszyscy w Granatowych Górach, śmieją się wszyscy biesiadnicy, śmieje się doktor Swobodziczka, stryj Karol Adolf, miody Messerschmidt, śmieje się moja matka, nieporuszony dotąd, a nawet jakby posępny Jan Nepomucen aż kładzie się ze śmiechu na stole, i babka Joanna, choć przecież najmniejsze ma do śmiechu powody, choć śmiało mogłaby być w pomieszaniu, wstydzie i zażenowaniu, twarz roześmianą dłońmi zasłania…).
Tysięczny raz puszczam kasetę i tysięczny raz powtarzam epizod wielkiego śmiechu moich przodków, i na tym kończę. Nie słucham dalszego ciągu przemówienia ojca, choć wiem i pamiętam, jak przekomicznie opowiadał o Janie Nepomucenie – niewątpliwie najgorszym kierowcy w dziejach motoryzacji, nie słucham opowieści o podglądaniu w Domu Zdrojowym czeskich striptizerek, nie słucham końcowych strzelistych życzeń tak przez starego powiedzianych, że wiara płacze. Wolę śmiech. Wzruszający, oczyszczający i dający wolność – śmiech. Śmieją się wszyscy, nad ich głowami sepiowa runa, za moim oknem nieśmiertelny łoskot ronda ONZ.
Stary w oczywisty sposób zakasował swoim przemówieniem pobożne wystąpienie księdza Kubali. Najprzód bowiem w olbrzymim, obfitym modrzewiowym drewnem holu odbyła się część religijna – dziadek Jan Nepomucen miał wprawdzie uwierzyć w Boga dopiero na łożu śmierci – ale wielkodusznie uległ naleganiom babki Joanny.
– Dobrze, dobrze, dobrze! – darł się podczas rodzinnych negocjacji poprzedzających jak zawsze starannie przez babkę zaplanowaną uroczystość. – Dobrze, dobrze, dobrze! Jeśli mam wybierać pomiędzy moim pójściem do kościoła a przyjściem kościoła do mnie, wybieram to drugie! Choć mam świadomość, że niczym, swego czasu, generał Jaruzelski wybieram mniejsze zło! Niestety, zastępy czarnych są tak niezliczone, że absurdem, a nawet samobójstwem byłoby potykać się z nimi! Faszyści wyrżnęli Żydów, bracia komuniści dali dupy, przepraszam cię, Joasiu, bracia komuniści upadli i nikt już nie przeciwstawi się polskiemu katolicyzmowi, a jest to najgorszy rodzaj katolicyzmu na kuli ziemskiej.
– Nie bluźnij, Janku – babka Joanna była blada jak ściana i mówiła prawie szeptem – nie bluźnij. Na polityce się nie znam, ale wiem jedno: Ojciec Święty wyzwolił Polskę. Gdyby nie on, gdyby nie Najświętsza Panienka – nigdy by tego nie było. Wiem, że ty w takie rzeczy nie wierzysz, ale ja wierzę. Gdyby nie moja wiara… – głos babki Joanny załamywał się i w jej białoniebieskich oczach pokazywały się łzy.
– Gdyby nie twoja wiara, to co, Joasiu?
– Gdyby nie moja wiara, dawno bym ciebie zostawiła! – wykrzykiwała spazmatycznie babka Joanna i wybuchała płaczem, i zasłaniała dłońmi twarz. Dziadek stał albo siedział przez chwilę osłupiały, potem odpowiednio – dalej osłupiały – albo siadał, albo wstawał, potem w osłupieniu podnosił ramiona w górę, potem rozglądał się jakby w poszukiwaniu pomocy, potem zaczynał ciężko dyszeć jakby w zbliżającym się ataku apopleksji, potem ruszał w kierunku babki, wyciągał do niej, w geście kogoś, kto potrzebuje ratunku, dłonie, potem jakby nagle rażony gromem definitywnej słabości osuwał się przed nią na kolana, opierał czoło na jej brzuchu, zanurzał twarz w jej sukniach i, szlochając, szeptał: – Joasiu najukochańsza moja, gdybym wiedział… Joasiu, dlaczego dopiero teraz mi mówisz? Joasiu, gdybym wiedział wcześniej… Joasiu, gdybym wiedział trzydzieści, dwadzieścia a nawet dziesięć lat temu, uczyniłbym wszystko… Uczyniłbym wszystko… żeby być dla ciebie lepszym.
Chryste Panie! Jak ten człowiek kłamał! Jakim niedościgłym był w każdym calu dżentelmenem! Przecież co innego chodziło mu po głowie! Inne się w nim rozgrywały sceny! Inne miał myśli! Klęczał z twarzą wtuloną w brzuch babki Joanny i tylko ja słyszałem jego rozpacz, jego cynizm i jego podłość. – Joasiu, gdybym wiedział wcześniej – tylko ja słyszałem prawdziwą wersję jego gorzkiej i niecenzuralnej spowiedzi. – Joasiu, gdybym wiedział trzydzieści, dwadzieścia albo nawet dziesięć lat temu – szeptał niesłyszalnie mój dziadek – uczyniłbym wszystko, uczyniłbym wszystko, żeby ciebie nawrócić na ateizm. Tak, Joasiu, nawet jeszcze dziesięć lat temu zrobiłbym wszystko. Zapisałbym ciebie na wieczorowy uniwersytet marksizmuleninizmu. Poznał z czarującymi towarzyszami z powiatu albo województwa. Puszczał płyty z najpiękniejszymi pieśniami rewolucyjnymi, najlepiej w wykonaniu chóru Aleksandrowa. Dawałbym ci do czytania młodego Marksa i wczesnego Kołakowskiego. Woltera i innych klasycznych wolnomyślicieli sam bym ci wieczorami czytał na głos. Także niektóre wiersze Majakowskiego i Broniewskiego. Ach, Joasiu, z całą siłą sugestii rozpościerałbym przed tobą nieskończone perspektywy, jakie daje wstąpienie do partii komunistycznej, obiecałbym ci przydział na samochód i talon na pralkę automatyczną, z całych sił perswadowałbym ci racje ducha dziejów, agitowałbym cig gorąco za reformą rolną i nacjonalizacją przemysłu. Prace naukowe o pierwszym wybuchu, pisma Darwina i wszelkie możliwe dowody na nieistnienie Boga znosiłbym ci naręczami… Tak Joasiu – dziadek odsuwał głowę od brzucha babki, unosił twarz ku górze, dłońmi ściskał jej biodra i szeptał w duchu coraz wolniej i z coraz bardziej sadystycznym namaszczeniem, i w miarę szeptu, tak samo jak kiedyś w miarę podrzucania mnie – małego papieża pod sufit, wewnętrzny głos dziadka Jana Nepomucena twardniał i choć dalej dla nikogo poza mną niesłyszalny, nabierał desperackiej tonacji. – Tak, Joasiu, gdybym wiedział, wszystko bym zrobił. Ale jest już za późno. Oboje jesteśmy starzy. Od lat ze sobą nie żyjemy. Nie wiem jak tobie, bo mnie jest wszystko jedno. Mnie jest wszystko jedno, czy nie obcuję z dewotką, czy z ateistką. Dla mnie jest wszystko jedno, czy nie żyję z katoliczka praktykującą, czy z materialistką wojującą. Z fideistką czy z marksistką. Kiedyś oczywiście preferowałem marksistki. Biała bluzka i czerwony krawat wspinający się po stromej piersi… Gdybyś ty, Joasiu, choć raz w życiu taki zestaw włożyła… Przecież twojej Panience Najświętszej zetempowska kreacja by nie zaszkodziła, a mnie – owszem – pomogłaby bardzo, może nawet dalej byłbym blisko ciebie… Ale teraz to są żałosne starcze imaginacje. Teraz jest mi wszystko jedno. Teraz zgadzam się nawet, żeby ten miejscowy klecha, który w końcu bez przerwy pod moim dachem żłopie wódkę z twoim synem i innymi gówniarzami i z tego, co mi wiadomo, od pewnego rodzaju pisemek też nie stroni, teraz się zgadzam, żeby wpadł nie tylko pochlać i na gołe dupy w starych „Playboyach" popatrzeć, ale zgadzam się, żeby moją siedemdziesiątkę piątkę uświetnił posługą religijną. Byle to wszystko prędko było. Tak, tak – dziadek, najwyraźniej zawstydzony i speszony własnymi myślami, podnosił się z klęczek i jakby chcąc wewnętrzne wstydy zagłuszyć, mówił o ton za głośno. Teraz już nie tylko wszyscy go słyszeli, teraz go wszyscy aż za bardzo słyszeli. – Tak, tak, byle to wszystko prędko było!
Читать дальше