Ta ostatnia jest dla Jean-Pierre'a najważniejsza. Kiedyś dyskutowaliśmy o matematyce jak fizyk z matematykiem i dowiedziałem się z tej rozmowy, że fizycy są bardziej uwodzicielscy. W jego ustach to twierdzenie nabiera specjalnego znaczenia i brzmi jak kokieteria. Jean-Pierre twierdzi bowiem, że fizyką można „porwać masy”, a matematyką można je zanudzić na śmierć. Gdy fizyk pisze na przykład o czarnych dziurach, to „masy” wyobrażają sobie, jak taka czarna dziura połyka gwiazdę i są tą fantazją poruszone lub nawet przestraszone. Gdyby matematyk miał opisać fenomen czarnej dziury, to musiałby użyć skomplikowanego równania tensorowego. Przy równaniu tensorowym „masy” zaczynają ziewać. Ta ignorancja „mas” wobec równań tensorowych jest dla mojego francuskiego kolegi dotkliwą niesprawiedliwością, tym bardziej że fizyka nigdy nie rozwinęłaby się bez matematyki. W tym punkcie w zupełności zgadzam się z Francuzem. Gdyby nie (notabene francuski) matematyk Henri Poincaré (1854-1912) Einsteinowi nigdy nie udałoby się sformułować najważniejszego i najbardziej znanego równania w historii ludzkości: E=mc 2. Innym przykładem, na który bardzo chętnie powołuje się Jean-Pierre, jest robiąca ostatnio ogromną furorę w fizyce tzw. teoria chaosu. Bez Benoit Mandelbrota, znowu francuskiego, chociaż urodzonego w 1924 roku w Warszawie (wyemigrował z rodzicami do Francji w 1936 roku), matematyka, fizycy nigdy nie wpadliby na pomysł wykorzystania pojęcia chaosu do opisu zachowań obiektów we wszechświecie. Mało kto wie, że wprawdzie wspomniany wyżej Poincare pierwszy odkrył chaos, to właśnie Mandelbrot opracował matematyczne podstawy jego teorii. Większość ludzi zna go jedynie jako odkrywcę tzw. fraktali, będących – bardzo działającym na wyobraźnię – geometrycznym modelem realnego świata. Mandelbrot zauważył to, co niezauważalne w geometrii świata, i potrafił to opisać prostymi algorytmami. Tzw. żuk Mandelbrota, najsłynniejszy z jego fraktali (szkoda, że nie mam go po ręką, aby Pani zademonstrować obraz), wygląda jak prawdziwy żuk. Gdy przyjrzeć mu się przez lupę, dostrzeżemy na jego krawędziach małe żuki. Te z kolei podglądane przez mikroskop porośnięte są jeszcze drobniejszymi żukami. Ale Mandelbrot nie wymyślał swoich algorytmów, aby ludzie mogli przyglądać się pomniejszającym się żukom. Fraktale demonstrują przede wszystkim teorię chaosu opisującą układy fizyczne, których ruch dramatycznie zmienia się pod wpływem najmniejszego zaburzenia I na dodatek ta zmiana jest całkowicie nieprzewidywalna. Chaos we wszechświecie i w życiu jest stanem trwałym, a porządek stanem jedynie tymczasowym. Dlatego można powiedzieć, że Polacy bardziej podporządkowali się prawom fizyki, a Niemcy je swoją regułą „Ordnung muss sein” regularnie łamią. Polacy żyją według drugiego prawa termodynamiki. Prawo to jest w istocie bardzo przygnębiające: entropia, czyli bezład, nieuchronnie wzrasta. Niemcy nie chcą się z tym pogodzić i swoim narzucanym porządkiem (Ordnung) starają się mu przeciwstawić. Lepiej się żyje w kraju tych drugich, ale więcej przeżyć ma się w kraju, w którym prawo wzrastającej entropii jednak obowiązuje.
Uzasadniona zazdrość matematyków wobec fizyków jest dość powszechna. I wcale im (matematykom) nie chodzi o Nagrodę Nobla, której za osiągnięcia w matematyce się nie przyznaje (matematycy mają swoją, jednakże mało znaną i raczej symboliczną finansowo nagrodę w postaci tzw. medalu Fieldsa). Bardziej im chodzi o arogancję fizyków i permanentne spychanie matematyki w cień. Przypomina mi się w tym momencie – ponoć prawdziwa – anegdota, którą z lubością opowiadają sobie matematycy, gdy wypiją trochę więcej wina. Swego czasu Gottfried Wilhelm Leibniz (1646-1716), wybitny niemiecki matematyk, odkrywca systemu zerojedynkowego (binarnego), na którym bazuje funkcjonowanie komputera, uczestniczył w kongresie fizyków. Podsumowując obrady kongresu, jakiś młody arogancki fizyk przekroczył granice cierpliwości Leibniza, wygłaszając, notabene fałszywą, tezę, że fizyka całkowicie zastąpiła matematykę, bez matematyki świat byłby opóźniony co najwyżej o tydzień, bowiem fizycy i tak wszystko sami by wymyślili. W tym momencie Leibniz bardzo się ponoć zdenerwował, poprosił o głos i powiedział:
„To racja, co pan mówi, kolego. Świat bez matematyków byłby opóźniony tylko o tydzień. Ale o ten tydzień, w którym Bóg tworzył świat”.
Jean-Pierre tak naprawdę zaczął mnie lubić dopiero po tym, gdy opowiedziałem mu tę anegdotę. Ja, fizyk z wykształcenia.
Dla mojego francuskiego kolegi fizycy zajmują się jedynie przygnębiającą z natury rzeczy materią nieożywioną (biolodzy to co innego!), podczas gdy matematyka jako nauka jest czymś magicznym, a każdy matematyk jest odkrywcę, a nie zwykłym wynalazcę.
Poza tym świat, który odkrywa matematyk, jest światem idealnym. Jean-Pierre, wskazując na ten idealizm, powołuje się na największe matematyczne sławy takie jak Carl Gauss (1777-1855) czy G.H. Hardy (1977-1947). Gauss twierdził, że „istnieje tylko jedna nauka, teoria liczb, która jest tak odległa od zwykłej ludzkiej działalności, że na zawsze pozostanie czysta i nieskażona”. Z kolei Hardy był absolutnym apologetą matematyki i uważał, że „nikt nie odkrył jeszcze żadnego wojennego celu, któremu miałaby służyć teoria liczb”. Nie zgadzam się z idealizowaniem matematyki przez Jean-Pierre'a i to niezależnie od tego, na kogo się przy tym powołuje. Amerykańska Agencja Bezpieczeństwa Narodowego zatrudnia więcej matematyków niż największe amerykańskie uniwersytety. Nie podejrzewam, że zajmują się oni tam całymi dniami matematycznymi teoriami zapewnienia pokoju na świecie. Ale Jean-Pierre ma głównie na myśli intencję, a nie skutki odkryć matematycznych. Do takich odkryć – cały czas cytuję Jean-Pierre'a – nie wystarczy tylko wiedza i talent. Do tego potrzebne jest natchnienie. Tak jak do pisania poezji. U Jean-Pierre'a natchnienie przychodzi wraz z nadejściem kobiety Ponieważ natchnienie nie jest stanem permanentnym, więc musi przychodzić i odchodzić. I w ten oto prosty sposób matematyka została powiązana z poezję, a poezja z kobietami. Żeby tworzyć dobrą matematykę, trzeba postrzegać ją jako rodzaj poezji, a dobra poezja – o czym wiemy wszyscy – bez kobiet (i bardzo często bez wina) powstać nie może. Twierdząc to, mój francuski kolega nie jest oryginalny, bowiem parafrazuje pogląd innego Francuza, poety, prozaika, dramaturga, reżysera filmowego, malarza, rzeźbiarza, rysownika i skandalisty Jeana Cocteau (1889-1963), który rozpowszechniał wszem i wobec swoją złotą myśl, że „poezja jest nauką ścisłą”. Wprawdzie ta myśl odwraca kierunek rozumowania, ale sens jest ten sam. Ten sam był zresztą stosunek Cocteau do roli muzy (niekoniecznie kobiety) w tworzeniu. Swoje największe dzieło, dramat „Orfeusz”, stworzył Cocteau po śmierci swojego nieletniego kochanka (młodzieniec miał 15 lat i gdy doszło do ich intymnego związku, Cocteau miał 29 lat), także pisarza, Raymonda Radiguet.
Mój kolega, Francuz, jest więc z krwi i kości matematykiem, i perfekcyjnie uwodzi kobiety. Jest przy tym chuderlakiem, ma odstające uszy i większość brunetek, blondynek i szatynek, które sprowadzał do biura, była wyższa od niego. Jean-Pierre butnie twierdzi, że tylko Francuzi opanowali sztukę flirtu do perfekcji i on jest tego najlepszym dowodem. Uzasadnia to ich narodową mentalnością. Gdy flirtuje Niemiec lub Polak to jego zdaniem robi to tak, jakby programował komputer lub inwestował w akcje na giełdzie: najważniejszy jest dla niego cel. Gdy mu się nie uda osiągnięć celu, jest rozgoryczony i obrażony jak chłopiec, którego zawstydzono przed całą klasą. Francuzi z kolei flirtują inaczej. Gdy upatrzona kobieta za trzecim razem mówi nie, to próbują czwarty raz. Po prostu! Celem jest sam flirt, a nie to, co ma z niego wynikać. Niemcy lub Polacy zainteresowani są jedynie premierowym przedstawieniem. Francuzi w trakcie każdego, nawet ostatniego, przedstawienia grają tak, jakby to była premiera. Poza tym dla Francuzów żadne przedstawienie nie jest ostatnim. Hołdują oni bowiem założeniu, że mężczyzna powinienem zdobywać kobietę, ale nigdy nie powinien jej zdobyć. Gdy zdobędzie, to znaczy, że czas skończyć spektakl. Chyba że w międzyczasie stracił dla niej rozum (co mu zdarzyło się w życiu tylko dwa razy, był wtedy bardzo młody i niedoświadczony). Zdolność do utraty rozumu jest dla Jean-Pierre'a także powiązana z cechami narodowymi. Niemiec na przykład o wiele częściej traci rozum dla swojego mercedesa niż dla swojej kobiety.
Читать дальше