Za dwa miesiące, dokładnie za dwa miesiące skończę 50 lat Przyjmie Pani moje zaproszenie i przyjedzie 18 sierpnia do Torunia, aby spędzić ze mną, moją rodziną i moimi przyjaciółmi kilka godzin tego dnia? Do Torunia. Tam, gdzie się urodziłem. To takie niesprawiedliwe, że żyjemy ku końcowi, a nie ku początku. Kiedyś napisałem o tym w swojej książce „Zespoły napięć”. Pozwoli Pani, że przytoczę ten fragment tutaj:
„Kiedyś powiedział mi, że Bóg się chyba pomylił i ustawił wszystko w przeciwnym kierunku wobec upływu czasu. Że, według niego, ludzie powinni rodzić się tuż przed śmiercią i żyć od śmierci poprzez urodzenie do poczęcia. W drugą stronę. Bo według Jakoba proces umierania – biologicznie – jest równie aktywny jak życie. Dlatego śmierć nie różni się od narodzin. I dlatego ludzie, teoretycznie, mogliby rodzić się na milisekundy przed zgonem. Mieliby już na początku życia tę swoją życiową mądrość, doświadczenia i cały ten przychodzący z wiekiem spokój i rozsądek. Popełniliby już te wszystkie swoje błędy, zdrady i życiowe pomyłki. Mieliby już te wszystkie blizny i zmarszczki, i wszystkie wspomnienia i żyliby w drugą stronę. Ich skóra stawałaby się coraz gładsza, każdego dnia budziłaby się w nich większa ciekawość, włosy byłyby coraz mniej siwe, oczy coraz bardziej błyszczące i serce coraz silniejsze i coraz bardziej otwarte na przyjmowanie nowych ciosów i nowych miłości. I potem na samym końcu, który byłby początkiem, znikaliby z tego świata nie w smutku, nie w bólu, nie rozpaczy, ale w ekstazie poczęcia. Czyli w miłości”.
Nie uważa Pani, że życie od końca do początku byłoby lepszym pomysłem Programisty?
Serdecznie,
JLW
PS Nie ma już Pani pewnie w Busku i nie przesiaduje już Pani na sanatoryjnej ławce w T-shircie odbarwionym przez siarkę i niedbale spiętych włosach. Warszawa wezwała Panią, przywołała do porządku, prawda? Ale pytania mogę przecież zadawać, prawda? Jedno pytanie na jeden dzień lub jedną noc? Z pełnym prawem odrzucenia wszystkich lub wybranych pytań. Mogę, prawda?
Pytanie #1. Który raz był dla Pani ważniejszy: ten pierwszy czy ten ostatni?
Panie Januszu,
ma Pan rację. Jest takie jedno pytanie, na które odpowiadam zawsze, chociaż uważam, że nikt nie powinien i nie ma prawa mnie o to pytać, a jednak. Pytanie dotyczy dziecka.
„Pani Małgorzato, dlaczego nie chce pani mieć dziecka?” – pyta siedząca przede mną młoda dziennikarka i świdruje mnie przymrużonymi oczyma: „Nareszcie mam ją. Wreszcie wyjdzie na wierzch cała prawda. Domagalik nie chce mieć dziecka, bo jest wstrętną karierowiczką i dla pisania felietonów, i pokazywania się w szklanym okienku rezygnuje z macierzyństwa”.
Zawsze wtedy sugeruję, że pytanie to powinno zostać pozbawione czasownika: „nie chce” na rzecz: „nie ma”. Jeśli już. Kiedyś na to pytanie odpowiadałam szczegółowo, że tak ułożyło mi się życie, że posiadanie dziecka to coś najwspanialszego na świecie. Odpowiedź odfajkowywano i po jakimś czasie znowu padało z tym samym obowiązkowym czasownikiem: nie chce. Przed moim wyjazdem do Buska wzięłam udział w pewnym programie, który miał ujawnić ukryte zakamarki mojej kobiecej osobowości.
Już po pierwszym pytaniu wiedziałam, ja stara wyjadaczka. w jakim kierunku idziemy: zaborcza w miłości, próżna w swojej niezależności, roztargniona, a gdzieś tam przy okazji jakieś studia, jakieś programy i książki. Pod koniec programu padło wreszcie pytanie: pani Małgorzato, a co pani może wiedzieć o miłości, skoro nie doświadczyła pani tej macierzyńskiej? Już chciałam zapytać: jakie ma pani prawo do zadawania mi takich pytań, a dlaczego sama zdecydowała się na posiadanie dziecka dopiero po trzydziestce, a dlaczego ma pani tylko jedno dziecko, czy to aby nie egoizm? Szykowałam się już z tym ciosem, a jednak odpowiedziałam jak zawsze, że najpiękniejszy stan na świecie to macierzyństwo, że tak mi się ułożyło życie i… Wywiad się skończył, dziennikarka jeszcze coś mówiła, że jest bardzo zadowolona, że będzie montowała za dwa tygodnie, a ja wsiadłam do taksówki, wracałam do redakcji i tylko sobie pomyślałam, że znowu nie było można pogadać inaczej i o czymś innym. No cóż, chcieć a mieć to rzeczywiście dwie różne sprawy.
Pozdrawiam,
MD
PS W pytaniu o to, czy ktoś miał wiele kobiet, nie widzę nic niestosownego, chociażby z tego powodu, że można na nie odpowiedzieć na kilka sposobów.
a) w sam raz
b) nie – to odpowiedź wskazana dla zazdrosnych partnerek i chyba prawdziwa o wiele częściej, niż się nam wydaje
c) tak – odpowiedź w jakimś sensie teoretyczna, zwłaszcza, że tak naprawdę zdarza się niewielu z nas
d) co to znaczy wiele?
Jeśli dobrze pamiętam, wybrał Pan literkę „d”, co przy Pana inteligencji nieco mnie zaskoczyło, ale na szczęście dla programu szybko wrócił Pan „na drogę cnoty” i zaczął mówić prawdę. Zwłaszcza że przecież nie o liczby chodziło, ale o tak zwaną znajomość rzeczy. Oczywiście przed ślubem. „Lista z książeczki do niewierności egocentryka, kłamcy i łajdaka, myśli teraz Pani?” – pisze Pan. A skąd Pan wie?
Dlatego że mówi Pan prawdę, statystyczną i męską prawdę, także wtedy, gdy zauważa, że przy kochance nie ma codzienności że skok do cudzego łóżka jest zawsze aktem odwagi, że za zdradą zawsze kryje się deficyt uczucia i żal, że nigdy więcej innej kobiety. Zastanawiam się, skąd bierze się to męskie przekonanie, że kobiety w tych sprawach nie myślą podobnie. Myślą, tylko że mają mniej czasu na skok w bok i z pewnością mniej odwagi na to, żeby rozwalić sobie niewiernością lepiej lub gorzej ułożone życie. Bo niewierność dla kobiety najczęściej oznacza początek innego poważnego związku. Pod warunkiem że On w ostatniej chwili nie ucieknie w domowe pielesze. Do lepszej zupy pomidorowej, wyprasowanych koszul i miejsca, w którym na widok kobiety nie trzeba wciągać brzucha. Logiczne i przemyślane.
A teraz muszę sprostać i odpowiedzieć na Pana pytanie: „Który raz był dla Pani ważniejszy: ten pierwszy czy ten ostatni?” Odpowiadam spontanicznie i bez dłuższych rozmyślań: „Ten, którego jeszcze nie znam”. Wieloznaczne? To także sposób na niewygodne pytania.
Frankfurt nad Menem, sobota nocą
Pani Małgorzato,
nie można chyba uciec od Przeznaczenia…
Pozwolę sobie jeszcze raz wrócić do tego tematu. Mam ku temu ważny powód. Ciągle jeszcze jestem pod wrażeniem poruszającego reportażu, który wyemitowała niemiecka telewizja i który zupełnie przypadkowo udało mi się dzisiejszego wieczoru obejrzeć. Oglądam telewizję bardzo sporadycznie. Prawie wyłącznie, gdy mam stertę wypranych rzeczy do prasowania i nie da się już tego odłożyć na żadne później. Żelazko i telewizor są dla mnie jak syjamscy bracia zrośnięci plastikiem przedłużacza. Ostatnio rzadko „brat telewizor” wydaje mi się bardziej inteligentny niż „brat żelazko”. Na dodatek za żelazko -jak na razie – nie płaci się żadnego abonamentu. Czy Pani także ma czasami takie refleksje na temat polskiej telewizji? Dzisiejszego wieczoru jednak telewizja mnie poruszyła…
W Niemczech jest tylko jedno takie przedszkole. Powstało jako wynik długo przygotowywanego projektu natchnionych, wrażliwych i zdeterminowanych ludzi, którzy postanowili „walczyć do końca”. Wywalczyli. Udało im się powołać do życia pierwsze i jedyne takie (w Niemczech) przedszkole. Każdego dnia nadzieja i łzy mieszają się tam ze sobą. 22 dzieci w wieku pomiędzy dwa i sześć lat bawi się ze sobą. Połowa z nich jest zdrowa, reszta od urodzenia jest zarażona wirusem HIV Przeważająca większość dzieci z tej zdrowej połowy ma rodziców, którzy są nosicielami HIV
Читать дальше