– Podziwiam twoje nerwy! – rzekła dziewczyna zasłuchana w straszliwą ciszę.
– Dziwisz się, że piję! – wybuchnął. – Gdybym nie pił, oszalałbym jak ten staruszek! Ty nie masz pojęcia, co to jest przebywać dniem i nocą w tym przeklętym miejscu i być zdanym na wszelkie kaprysy szaleńca. Ale to już niedługo potrwa!
Ostatnie słowa wypowiedział z taką radością, że Maja odwróciła twarz od ognia.
– Czyżby było już tak źle? – zapytała.
– Tak! – odparł. Stan jego nerwów pogarsza się widocznie, a to dowodził osłabienia organizmu. Wczoraj w nocy, kiedy wróciłem z Połyki, zrobił mi okropną awanturę, płakał, jęczał, że go opuszczam… nie będę mógł wydalać się teraz: zamku nawet na godzinę, muszę tu siedzieć – ale to już niedługo – i potem wypłyniemy na czyste wody!
Przyciągnął ją do siebie.
– Wiedziałem, że przyjdziesz! Ani na chwilę nie przypuszczałem, żebyś mogła na serio ze mną się pokłócić! Jesteś do mnie przywiązana! Musisz być przywiązana do mnie, gdyż rozumiemy się – oboje jesteśmy trzeźwi, sprytni i odważni. Z nas jest para! Kiedy my zabierzemy się do czegoś, to musi się udać! Ja jestem tym.którego ty potrzebujesz! Nie zawracajmy sobie głowy drobiazgami.’
Wysunęła się lekko z jego objęć.
– Czy aby nie spotka cię rozczarowanie?-rzekła.-Mówię o księciu. Przecież to człowiek niespełna rozumu.
– Testament zrobiony. Żadnych spadkobierców ani krewnych. A o tym, żeby coś zmienił, nie ma mowy.
W tej chwili Cholawicki nadstawił uszu.
– Zdawało mi się, że woła. Nie możesz sobie wyobrazić jaki się zrobił męczący od tej podróży do Warszawy. To go niesłychanie nadszarpnęło-postarzał się o dziesięć lat. Tak, testament już zrobiony i nikt nie ma formalnych podstaw do obalenia go. A zresztą komuż by się chciało narażać się na proces – dobra są obdłużone – ja jeden tylko wiem, że z majątku można jeszcze coś wyciągnąć. Wszyscy myślą, że zupełne bankructwo. No co – gniewasz się?
Ujął ją za rękę, ale cofnęła się gwałtownie.
– A to co? – rzekł, marszcząc brwi.
– Nic.
– Nie kochasz mnie?
– Nie.
– To dlaczego jesteś tutaj?
– Ze względu na interesy!
Roześmiał się. To mu się podobało. Lubił ten ton jej, ostry, bezwzględny – tym go brała. Ani na chwilę nie wątpił w jej miłość – zanadto był pewny swoich zalet. Ale podobało mu się, że nigdy się nie „rozkleja” i nie roztapia w sentymentalizmie.
A Maja znając jego absolutną pewność siebie z tym większą przyjemnością mówiła mu najgorsze rzeczy. Zresztą wolała stokrotnie ten chłód, trzeźwość i szczerość z narzeczonym, niż tamto straszne, zawstydzające „rozklejenie się” w szafie!
Znów wziął ją za rękę i tym razem nie wyrywała się. Lecz nagle owładnęło nią z taką siłą wspomnienie Leszczuka, że zbladła i zamknęła oczy, a drugą ręką kurczowo uczepiła się stołu.
– Kochasz! – szepnął przyciągając ją. – Kochasz!
– Zostaw mnie! – wykrzyknęła.
W tej chwili doszło ich słabe wołanie: – Henryś! Henryś!
Ten głos starczy i drżący skądś, z amfilady pustych komnat, przeraził ją.
– To książę! – syknął. – Muszę iść. Poczekaj!
Wyszedł spiesznie. Maja została sama. Usiadła i jakiś czas wpatrywała się w dogasający ogień na kominku, którego blaski różowiły jej twarz.
Dopiero gdy odszedł zrozumiała, iż rzeczywiście dłuższy pobyt tutaj musiał wyczerpać najsilniejsze nerwy. Ani las w nocy, ani podziemny korytarz nie wywołały w niej takiego niepokoju -jak to olbrzymie nagromadzenie nie zamieszkanych komnat.
Zmysły jej podniecone do ostateczności łowiły każdy szelest, powstający w najdalszych zakamarkach gmachu, żyjącego osobnym życiem…Coś tam się kruszyło… coś skrzypiało niekiedy… a wielki szczur ukazał się w półotwartych drzwiach i znikł natychmiast.
Ach! – pomyślała. – Po co ja tu jestem?!
Zaczynała bać się nie tylko zamku, lecz i narzeczonego. Dotychczas nie zastanawiała się specjalnie nad jego pobytem tutaj. Wiedziała, że był sekretarzem księcia i jedynym człowiekiem, którego znosił stary dziwak, oprócz kamerdynera Grzegorza. Wiedziała, iż Cholawicki ma nadzieje na uzyskanie w spadku po nim kilkunastu folwarków, stanowiących resztę dóbr mysłockich, które to dobra były mniej zrujnowane, niż na ogół sądzono. To wszystko można było wytrzymać. Narzeczonego miała za człowieka twardego i bezwzględnego, ale – w zasadzie przyzwoitego.
Mógł udawać przywiązanie do księcia w celu owładnięcia jego majątkiem, ale nie był chyba zdolny do niczego… do żadnych takich czynów Jakie podsuwała ponura i demoniczna atmosfera zamku.
Rzeczywiście – jeżeli ktoś tu dłużej pobył, to same przez się musiały go nawiedzać myśli o zbrodniach i czynach złych, okrutnych i morderczych. I na to, żeby tu w ogóle wytrzymać, trzeba było niesłychanej odporności, a zarazem niesłychanej namiętności.
Maja uprzytomniła sobie, że dotąd nie doceniała siły Cholawickiego.
Przebiegł ją lekki dreszczyk. Przez uchylone drzwi zajrzała do następnej komnaty – panowała w niej ciemność, tylko z okien szedł słaby odblask – w kątach szeleściły szczury i wiało pustką. Zasłuchała się w zamek, w rozległą gamę tajemnych szeptów i szelestów. Nietoperze krążyły za oknami.
– Te mury – pomyślała – muszą mieć z półtora metra grubości. Wtem z daleka błysnęło światło. Cofnęła się szybko.
To Cholawicki wracał od księcia i po chwili ukazał się z latarką w ręce.
– A co? – zapytała.
– Nic! On drzemie mniej więcej przez całą dobę. Co parę godzin się budzi, i wtedy woła mnie, żeby sprawdzić, czy go nie opuściłem.
– To musisz do niego chodzić i w nocy?
– A naturalnie! Ale już niedługo! – nalał sobie kieliszek. – Może ty chcesz1?
– Daj – powiedziała.
Wziął butelkę, ale znieruchomiał z kieliszkiem w dłoni. Zbladł.
– Co ci jest…
– Tsss… Ktoś jest w zamku.
– Gdzie?
– Cicho. Już ja mam ucho. Na pewno ktoś jest – obcy.
Ręka zaczęła mu drżeć, aż płyn wylewał się z kieliszka. Wytężyła słuch, ale nie zdołała rozróżnić nic szczególnego.
– Zdaje ci się – szepnęła, ale on spojrzał na nią nieprzytomnie. Na pewno… na pewno ktoś jest…
Wtem drgnęli oboje. W ciszy usłyszeli z szaloną wyrazistością krzyk księcia – pięć czy sześć wykrzykników nabrzmiałych szaleństwem, przeszywających, piskliwych.
– Franio! Franio! Franio! Franio! Franio!
– Co to?! – wykrzyknął Cholawicki. Porwał browning i latarkę.
Maja pobiegła za nim, nie zostałaby tutaj sama za nic! Przebiegli pędem przez puste sale. Dopadł pokoju księcia i zniknął za drzwiami.
Usłyszała jego uspokajający głos oraz przeciągły, rzężący, bezsilny płacz starzy który zaraz przeszedł w kaszel. Schroniła się we framugę okna, żeby nikt nie mógł zaskoczyć jej z tyłu. I znowu usłyszała jęk:
– Franio! Franio!
Cholawicki wrócił, ale dał jej tylko znak ręką, by zaczekała i pobiegł w głąb zamku. Dopiero po dłuższym czasie zjawił się z powrotem – twarz jego zdradzała poważne zaniepokojenie.
Ktoś tutaj był. On zobaczył kogoś! Dlatego krzyczał. Ten ktoś musiał wejść do sypialni, zbudził go, a kiedy staruszek zaczął krzyczeć, uciekł. To musiał być młody chłopiec. Książę ma taką manię – marzy mu się jakiś Franio! Nie znosi młodych chłopców, gdyż oni przypominają mu tego Frania. Zresztą tu jest dowód, że ktoś był. Patrz, znalazłem scyzoryk.
Читать дальше