Wojciech Cejrowski - Gringo Wśród Dzikich Plemion

Здесь есть возможность читать онлайн «Wojciech Cejrowski - Gringo Wśród Dzikich Plemion» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Gringo Wśród Dzikich Plemion: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Gringo Wśród Dzikich Plemion»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

,,Gringo… to książka podróżnicza pełna przygód i zaskakujących zwrotów akcji. Autor – Wojciech Cejrowski, znany z niezwykłego poczucia humoru -po raz kolejny wprowadza nas w odległy, tajemniczy i całkowicie obcy współczesnemu europejczykowi świat indiańskich wierzeń i obyczajów. Na szczególną uwagę zasługują zamieszczone w książce zdjęcia ukazujące najbardziej egzotyczne zakątki świata i barwne wizerunki ich dzikich mieszkańców. Lektura tej ksiażki całkowicie pochłania czytelnika przenosząc go w ginący klimat pierwotnych kultur i plemiennych obyczajów.

Gringo Wśród Dzikich Plemion — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Gringo Wśród Dzikich Plemion», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Specjalnie podrasowane landrowery wypakowane luksusowym sprzętem i najlepszymi ekipami z kilkunastu krajów^ na oczach ekip telewizyjnych z ogromnym trudem przedarły się z Lethem do Georgetown, pokonując najdłuższą polną drogę świata. Czyli trasę, którą każdego tygodnia przejeżdża kilka ciężarówek wyładowanych brazylijską kontrabandą. Na południe od Lethem – a więc tam, gdzie zaczynają się prawdziwe bezdroża – „Camel Trophy” nie pojechał. (Prawdopodobnie dlatego, że drogę tarasowała blaszana wygódka.)

* * *

Po dwóch tygodniach beznadziejnego oczekiwania, w drewnianym sklepiku pojawił się samotny Indianin.

Po godzinie niemrawej rozmowy udało mi się z niego wyciągnąć, że ma na imię Kufa. [Przypis: Kilkanaście dni potem okazało się, że Indianin nie powiedział wówczas całej prawdy – jego imię brzmiało bowiem EKUFA, z „E” na początku. Do dzisiaj nie wiem, czemu postanowił wydzielać mi tę informację po kawałku. Jednego jestem pewien – zrobił co z PREMEDYTACJĄ.]

Po kilku kolejnych dniach poświęconych na namowy, perswazje i negocjacje udało mi się zawrzeć z nim umowę: w zamian za dwa worki soli i czerwoną sukienkę dla żony zgodził się zaprowadzić nas do ostatniej wioski swego plemienia.

Potem Indianin namyślał się jeszcze…

…całe dwa dni…

…ale w końcu ruszyliśmy w drogę.

PRZEZ SAWANNĘ I DŻUNGLĘ

Najpierw musieliśmy przebyć sawannę Rupunui. Wypełniały ją zapierające dech w piersi pejzaże. Gdyby im zrobić zdjęcie lub namalować portret, można by startować w konkursie na największy kicz świata:

Płaskie bezludne przestrzenie. Pełne kurzu i kamieni. Miejscami podmokłe. Tu i ówdzie poprzecinane korytami rzek okresowych. Nad tymi rzekami lasy galeriowe. Wszędzie indziej trawa, trawa, trawa, kopiec termitów, trawa, trawa, samotna akacja lub kolczasty krzak i trawa, trawa, trawa. A poza tym sporo trawy. Bardzo sporo.

I nie pomaga nawet pół miliona krów – giną w tej trawie – jest jej tyle, że nie mają najmniejszych szans wszystkiego przeżuć. A przecież, poza krowami, są tu jeszcze kapibary, żółwie, południowoamerykańskie odpowiedniki antylop, saren i jeleni oraz cała masa innej zwierzyny, która żyje trawą. Przejadają setki ton dziennie!

A ona odrasta.

* * *

Przebycie Rupunui na piechotę zajęłoby nam jakieś siedem do dziesięciu dni – tyle szedł Ekufa. Wozem zaprzężonym w wołu to byłyby trzy dni; może cztery. Wynająłem więc traktor, który tłukł się tylko jedną dobę. Za to całą – od południa do południa, z dwugodzinną przerwą na sen o północy.

Za traktorem ciągnęliśmy dwukółkę, na której pod nieprzemakalną plandeką leżały wszystkie nasze bagaże, zapasy żywności, amunicja, sprzęt niezbędny na wyprawie, a ponadto dwa worki soli i czerwona sukienka dla żony (E)Kufy.

Dwukółka nie miała resorów, a jej połączenie z traktorem stanowił krótki sztywny dyszel. Dodajcie do tego bezdroża… I co Warn wyszło?

Mnie przypominało to jazdę rowerem po zaoranym polu w poprzek skib. Co chwila podrzucało nas z impetem w górę, a potem z równym impetem człowiek lądował na twardej metalowej podłodze. Do wyboru były dwie pozycje: na siedząco lub w kucki. Stanąć normalnie się nie dało, ponieważ burty dwukółki były zbyt niskie – sięgały zaledwie moich kolan. W pozycji wyprostowanej człowiek nie miał się za co złapać i na pierwszym wyboju fikał koziołka.

Kucanie połączone z ciągłymi wyrzutami w powietrze męczyło kolana. Wtedy człowiek siadał na pupie, ale to z kolei powodowało bolesne obicie kości ogonowej. No i tak przez całą dobę.

Gdy sawanna została za plecami, wjechaliśmy w zielony tunel – otoczyła nas ciemna, gęsta dżungla. Ta najprawdziwsza i największa na świecie – amazońska.

* * *

Jej północny skraj (obejmujący spore połacie Gujany, Surinarnu i Gujany Francuskiej) to ziemie niezamieszkane i nieeksplorowane. Wszystko dlatego, że żadna z rzek na tym terenie nie łączy się z Amazonką. Nie warto więc sobie zawracać głowy na przykład wycinką miejscowego drzewa – potem i tak nie byłoby go jak przetransportować do miejsc, gdzie ktoś mógłby je od nas kupić. Z identycznych powodów nie warto tu zakładać wiosek, karczować puszczy pod uprawy, łowić i wędzić ryb, suszyć mięsa leśnej zwierzyny itd. W Amazonii jedynymi szlakami komunikacyjnymi są rzeki – tam gdzie ich nie ma, nie osiedlają się ludzie. (Poza Indianami rzecz jasna.)

W dżungli, do której właśnie dotarliśmy, rzeki jako takie wprawdzie były, niektóre nawet całkiem spore[Przypis: Na przykład rzeka Essequibo, nad którą dzieje się akcja sławnej powieści Arkadego Fiedlera „Orinoko”. [przyp. tłumacza]], ale wszystkie one płynęły na północ – do Morza Karaibskiego – a nie na południe – w stronę Amazonki.

* * *

Po kolejnych dziesięciu godzinach (urozmaicanych ciągłym odkopywaniem traktora z błota oraz wyciąganiem go za pomocą lin i kłód ciskanych pod koła) dotarliśmy wreszcie do jakiejś rzeki.

Sądząc z mapy, była to rzeka Kuyuwini, choć Ekufa nazywał ją całkiem inaczej. Jednym z tych słów , których biały człowiek nie jest w stanie ani powtórzyć, ani sensownie zapisać.

Na jej brzegu czekała na nas sporej wielkości łódź i śpiący na jej rufie młody Indianin – jak się wkrótce okazało, pomocnik Ekufy do wiosłowania. Wszyscy byliśmy szczęśliwi i pełni werwy. Skończyło się błoto, skończyły wyboje, teraz już będzie równiutko po wodzie. Postanowiliśmy odpłynąć jeszcze tego samego dnia.

Traktor zawrócił i szybko odjechał, a my bez większego trudu zapakowaliśmy wszystkie nasze rzeczy do ośmiometrowej pirogi.

Była długa i wąska. Wydłubano ją z twardego czarnego pnia. Wyglądała jak zrobiona z bazaltu. Gdyby jakimś cudem przenieść tę pirogę do Europy, samo drewno, sprzedawane na wagę, miałoby wartość średniej klasy mercedesa.

Właśnie kończyłem rozmyślać na ten temat, kiedy okazało się, że w rzece nie ma wody. Prawie nie ma. Z tego powodu zaraz po wejściu do łodzi osiedliśmy na mieliźnie.

Przez następne dwa dni ciągnęliśmy łódź brzuchem po piachu. Przenosiliśmy przez podwodne skały. Przeciągaliśmy przez powalone pnie. I pchaliśmy przez zbyt wąskie zakręty. Przy tej robocie „Camel Trophy” to popołudniowe leżakowanie w przedszkolu.

Trzeciego dnia woda podniosła się na tyle, że można było usiąść do wioseł. Ale moja radość trwała krótko – w ciągu następnych siedmiu dni wiosłowaliśmy po dwanaście godzin dziennie! Na domiar złego, wiosłowania nie można było przerywać na dłużej niż kilka sekund, bo wówczas prąd spychał nas wstecz.

Bąble na dłoniach i bolące barki to jeszcze nic w porównaniu z przeraźliwą MONOTONIĄ trzydziestu tysięcy uderzeń wiosłem. Codziennie! Od bladego świtu do szarego zmroku.

I nazajutrz znów – trzydzieści tysięcy wioseł.

I… raz!

I… dwa!

I… trzy…aał… (przy trzecim pociągnięciu wiosłem pękały wczorajsze bąble) I… cztery !

I…

I…

I…

I…

I…

I…

I… dwa.

I… TRZYDZIEŚCI TYSIĘCY! Nareszcie koniec!

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Gringo Wśród Dzikich Plemion»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Gringo Wśród Dzikich Plemion» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Gringo Wśród Dzikich Plemion»

Обсуждение, отзывы о книге «Gringo Wśród Dzikich Plemion» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x