– To idę.
Po chwili usłyszałam szelest zdejmowanego ubrania, uderzenie stopy o wannę i głośny chlupot wody. Leszek brał prysznic.
Włosy stanęły mi dęba. Nigdy wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, że łazienkowe wygibasy aż tak dokładnie słychać. Z dobiegających mnie dźwięków mogłam swobodnie wydedukować, którą część ciała w tej chwili myje. I co ja teraz zrobię? Każdy najlżejszy nawet dźwięk odbijał się w mojej głowie kaskadą powtórzeń. Włączyłam telewizor. Nadal wszystko słyszałam. Zrobiłam głośniej. W napięciu patrzyłam na pomarszczonego szamana, który zarzynał koguta nad głową młodej dziewczyny. Ustawione w krąg półnagie kobiety uderzały w bębenki i zawodziły.
„On jest teraz zupełnie nagi” – ta myśl w jednej chwili poraziła wszystkie moje nerwy. Zaczęłam skakać po kanałach, żeby skupić uwagę i okiełznać myśli, które zupełnie nie zważając na mój rozpaczliwy protest, całymi tabunami zakradały się do łazienki, podpatrywały mokry kark, namydlone muskuły… Ścisnęłam mocno pilot i rozpoczęłam szaloną gonitwę po kanałach:
– … i zbliża się do bramki, podaje do Ronaldo, Cambell zabiega mu drogę… ale Ronaldo robi zwód, jeden, drugi, jest coraz bliżej…
– … zachmurzenie duże z małymi przejaśnieniami…
– … Unia Europejska może oczekiwać…
… koliber wielkości motyla, szampon przeciw łupieżowi, zaprzęg psów na białym polu…
Obrazy migały jeden za drugim.
… kowboj na srokatym wierzchowcu, płonący samochód, pszczółka Maja, apartament na Manhattanie, rozrzucone ubrania, całująca się para, rytmicznie poruszająca się kołdra…!!! „Tę pszczółkę, którą tu widzicie, zowią Mają, wszyscy Maję znają i kochają…”
– … la, la, la, la, la, la… ikochająąą… Maju, Maju, Maaaaaaaju, cóż zobaczymy dziiiiiś!
– Ładnie śpiewasz – Leszek opierał się o framugę drzwi i wesoło się uśmiechał.
Ubrany był w szare bokserki i białą koszulkę z zieloną wyłupiastą żabą. Żaba z uchylonego pyszczka wypuszczała dymek z napisem: „Co się tak gapisz, baranie?”.
Matko. Nie widziałam durniejszej koszulki. Moje króliki znalazły się w doborowym towarzystwie.
Nie bez oporów wyjęłam je z szafy.
– Mam koszulę w króliki – powiedziałam i spojrzałam badawczo na Leszka.
– Super. Moja żaba nie będzie się czuła samotna.
Poszłam do łazienki.
Zamknęłam za sobą drzwi i przyłożyłam do nich ucho. Telewizor darł się jak należy. Rozebrałam się najciszej, jak umiałam, ułożyłam ubranie na koszu na bieliznę i odkręciłam wodę. Myłam się bez hałasu, starając się nie prowokować żadnych wyobrażeń. Kiedy zakręciłam wodę, zamarłam. Usłyszałam… ciszę! Leszek wyłączył telewizor. Jak on śmiał wyłączyć telewizor?! Wylazłam z wanny i ociekając wodą stanęłam przed lustrem. Prawie szeptem sięgnęłam po ręcznik, owinęłam się w szorstkie frotte i usiadłam na brzegu wanny.
Odczekałam chwilę i na lekko wilgotne ciało naciągnęłam ciepłe króliki. Przetarłam zaparowane lustro, umyłam twarz, posmarowałam kremem i przyjrzałam się sobie. No nie, tak przecież nie wyjdę. Oczy bez makijażu zupełnie straciły wyraz, a nos i czoło świeciły się jak świeżo wyłuskane kasztany. Wiedziałam, że to, co robię, zasługuje na kosmetyczne potępienie, ale machnęłam na to ręką. Koniuszki rzęs delikatnie pociągnęłam tuszem i leciuteńko wypudrowałam dopiero co oczyszczoną twarz. Niewielki retusz sprawił, że poczułam się lepiej. Uczesałam włosy i wyszłam z łazienki. Stanęłam w progu pokoju.
Leszek spał.
* * *
Volkswagen zajechał pod blok punktualnie o szóstej. Wyjrzałam przez okno. Maciek wysiadł z samochodu, wyjął coś z kieszeni kurtki i zbliżył do twarzy. Po chwili mrok rozświetlił nikły płomień zapalniczki. Maciek pali? Nigdy wcześniej nie widziałam go z papierosem. Zaciągnął się i spojrzał w górę. Cofnęłam się. Sprawdziłam, czy wyłączyłam żelazko, wzięłam torebkę i zamknęłam za sobą drzwi.
Z daleka widziałam ciemną postać Maćka i żarzący się, pomarańczowy punkcik papierosa. Maciek wydmuchał cienki pasek dymu i pocałował mnie w policzek.
– Nareszcie cię widzę. Stęskniłem się. Gumę? – wyciągnął z kieszeni paczkę miętowej gumy do żucia i podsunął mi pod nos. Poczęstowałam się.
– Nie wiedziałam, że palisz.
– Bo robię to sporadycznie. Dzisiaj miałem nerwowy dzień, to dlatego. Normalnie pozwalam sobie tylko na przyjęciach. – A propos. Chciałbym cię gdzieś zaprosić, ale opowiem ci o tym w samochodzie. Wsiadaj.
Maciek uruchomił silnik i zapuścił hip – hop. Prowadził jedną ręką, drugą uderzał do rytmu w skórzane obicie kierownicy. Żuł gumę, luźno poruszając szczęką. Spojrzał na mnie i kilkakrotnie poruszył głową wysuwając ją w przód i w tył jak tańcząca Hinduska.
– Fajne?
– Może być.
– Mój kumpel, może o nim słyszałaś, bo jest dość znany w dziennikarskim świecie, Jurek Masłowski… nie znasz? Jureczek postanowił dać się zaobrączkować. Za tydzień. Chcę, żebyś mi towarzyszyła. Co ty na to?
– Wesele?
– Raczej przyjęcie, ale tak, coś takiego.
– Czemu nie.
Zaraz. Za tydzień? Za tydzień Sylwia wychodzi za mąż za Jerzyka… Jurek Masłowski? Czyżbyśmy byli zaproszeni na ten sam ślub?
– Zastanowię się.
– Dlaczego? Zgódź się. Poznasz moich znajomych. Spodoba ci się.
Podjechaliśmy pod biało – niebieski szlaban. Maciek kiwnął na ochroniarza w plastikowej budce i szlaban powoli uniósł się do góry. Wysiadłam z samochodu i rozejrzałam się po osiedlu, które zupełnie nie przypominało warszawskich blokowisk z trzepakiem i miniparczkiem złożonym z kilku karłowatych drzewek, na których zakochane małolaty wyrzynają scyzorykiem przeszyte strzałą serca. Tu było wszystko sterylnie czyste: równiutko przystrzyżone trawniki, odmalowane ławki, w oddali plac zabaw z masą huśtawek, drabinek i małą karuzelą. Maciek pokazał na budynek wyłaniający się zza rogu.
– Tam jest sala pingpongowa i basen. A tam, widzisz to niebieskie światło, bilard, można zagrać i napić się piwa. A mieszkam tam.
Wskazał palcem dwa okna na trzecim piętrze.
– Moje pierwsze mieszkanie. Choć, pokażę ci.
Trzy duże pokoje były prawie zupełnie puste, ale pięknie przygotowane do urządzania. Na podłodze leżały mięciutkie wykładziny w pastelowych kolorach, w kuchni i łazience płytki terakoty układały się w fantazyjne wzory. Było też dużo jasnego drewna, którym jakiś sprawny specjalista zabudował wszystkie zewnętrzne rury. W kuchni wisiały drewniane półki z witrażowymi szybkami, stała kuchenka i srebrna lodówka. W salonie, oprócz skórzanej sofy i dwudziestoośmiocalowego telewizora, było pusto. Ostatni pokój był zamknięty. Maciek uchylił drzwi. Stało tam potężne łoże okryte satynową narzutą z aplikacją ogromnego pawia.
– Modernistyczny.
– Co?
– Paw.
– Aha…
– Ten motyw działał na zmysły pokoleniu Witkiewicza – Maciek przymknął drzwi. – Herbaty?
– Wolę coś zimnego.
– Sok?
– Tak.
– Czy mi się zdaje, czy jesteś spięta?
– Ja…? Jeśli grejpfrutowy, to wolę herbatę.
– Pomarańczowy?
– Tak, proszę.
Maciek do dwóch wąskich szklanek wrzucił po kilka kostek lodu i nalał sok. Trzymając szklanki w obu dłoniach skierował się do wyjścia, napierając na mnie i zmuszając do wycofania się.
– Chodźmy do salonu.
Usiadłam na twardej i zimnej sofie. Maciek podał mi szklankę i rozsiadł się obok, zdecydowanie za blisko. Sięgnął po pilot i nastawił MTV.
Читать дальше