– Mów mi ty. Odpowiem ci kiedy indziej. Powiedz mi teraz, dlaczego chciałeś uciec? Jeniec zmarszczył brwi.
– Nie mogłem już dłużej. Nie chcę zwariować.
Rozmowę skończyli o zmierzchu.
Następnego dnia Kania porozumiał się z podoficerem z komendy obozu, który wydzielał jeńców na roboty, i Giuseppe Baldini (tak się nazywał jeniec) został przydzielony do koszar kompanii wartowniczej w charakterze pomocnika magazyniera.
Kania dał mu czystą bieliznę i starał się, jak mógł, ulżyć jego niedoli. Z każdym dniem więcej zbliżali się do siebie i Włoch w krótkim czasie zyskał sobie gorącą sympatię zarówno Kani, jak i całej kompanii.
Dzięki wrodzonemu humorowi i pogodnemu usposobieniu ujął sobie wszystkich tak, że niektórzy podoficerowie wdawali się z nim w rozmowę i częstowali go papierosami.
Oberlejtnant von Nogay zajął tymczasem kwaterę po nieżyjącym Giserze i kazał świeżo pomalować ściany. Do pracy tej wyznaczono żołnierza kompanii wartowniczej, któremu dodano do pomocy Baldiniego.
Kiedy robotę ukończono, oberlejtnant przyszedł obejrzeć swoje mieszkanie. Wydał dinstfirenderowi szczegółowe zarządzenia, w jaki sposób ma ustawić meble, po czym, kierując się w stronę wyjścia, zauważył przebierającego się Baldiniego.
– Kriegsgefangener? (Jeniec?).
– Jawohl, Herr Oberleutnant! (Tak jest, panie poruczniku!).
– Umiecie dobrze po niemiecku?
– Tak jest, panie poruczniku, doskonale.
Von Nogay bacznie go zlustrował od stóp do głów i wyjął z kieszeni notes i ołówek.
– Nazwisko?
– Giuseppe Baldini…
Oberlejtnant zapisał i odszedł.
Wieczorem tego samego dnia rozeszła się w kompanii wiadomość, że komenda obozu jeńców zgodziła się na przydzielenie oberlejtnantowi von Nogay jeńca Giuseppe Baldiniego jako ordynansa osobistego.
Kiedy wiadomość ta dotarła do Kani, okazał wybitnie zły humor i szpetnie zaklął.
Natychmiast udał się w kierunku kwatery oberlejtnanta i przeszedł się kilka razy pod oknami, a kiedy zauważył, że światło pali się tylko w kuchni, stanął pod oknem i chrząknął kilkakrotnie w sposób charakterystyczny.
Firanka została odsunięta i zza ramy wychyliła się głowa.
– To ja.
Baldini wyszczerzył klawiaturę śnieżnobiałych zębów.
– Zaawansowałem na bursza.
Kania splunął i zaczął mówić z wyraźnym rozdrażnieniem w głosie:
– Przeklniesz dzień swego urodzenia. Nie mogłeś się mnie zapytać przed pójściem na służbę do tego drania?
Twarz Włocha wyraziła zdziwienie i uśmiech z niej znikł.
– Dlaczego?
– To jest świnia… świnia, jakiej jeszcze w swoim życiu nie spotkałeś, człowieku. Baldini zmarszczył gładkie, okolone kruczymi włosami czoło.
– W każdym razie jest to dla mnie zmiana na lepsze, w obozie już…
– Jesteś bałwan!
Rozdrażnienie Kani wzrosło, a wraz z nim i zdziwienie Włocha.
– Bałwan? Może być, że bałwan, ale nie muszę znosić szykan piętnastu brutali, którzy…
– Ten jeden jest gorszy od tamtych piętnastu i… niech cię Bóg ma w swej opiece!
– Nie takich widzieliśmy.
– Takich nie widzieliśmy. Nie dodawaj sobie animuszu, głupcze, bo to nie zmieni w niczym faktu, że poznasz zwierzę, o jakim nie miałeś pojęcia.
– Wygląda całkiem sympatycznie i kulturalnie.
– Tym jest niebezpieczniejszy.
– Więc co mam zrobić? Jak mi radzisz? Wracać do obozu? Nie mam wielkiej ochoty do tego, przyznam się, poza tym nie wiem, w jaki sposób można to urządzić.
Kania podrapał się po podbródku.
– Możesz zachorować – odezwał się po dłuższym milczeniu. Włoch popatrzył na niego uważnie.
– Ty wiesz, mówiłem ci, jak u nas takie…
– Jeżeli ja się za to wezmę, pójdziesz do szpitala… biorę to na siebie.
– No cóż? Jak uważasz… mogę zachorować… Tymczasem jednak nie widzę potrzeby i naprawdę odżyłem trochę przez ten dzień. Zbliżyłem się do ludzkich warunków egzystencji i nie bardzo chce mi się wrócić. Nie zniosę tego dłużej. Podtrzymuję innych, ale sam już mam dosyć tego wszystkiego i gdybym nie spotkał ciebie, pociągnąłbym jeszcze kilka dni najwyżej. Nie, stanowczo wolałbym nie wracać do tego piekła.
– Będę szukał możliwości umieszczenia cię w kuchni albo w stacji odżywczej, tymczasem jednak musisz, niestety, przebywać tutaj.
Kania porozmawiał jeszcze przez chwilę z Włochem i wrócił do koszar.
Przypuszczenia jego co do sadyzmu von Nogaya jakoś nie sprawdzały się i jeniec przy codziennych wizytach Kani przez następny tydzień nie miał powodów do narzekania. Był zadowolony ze swego losu i poddawał w wątpliwość trafność opinii, jaką Kania wyraził o oficerze.
Któregoś dnia zaszedł Kania w czasie obiadu do kancelarii i zastał zajadającego Habera:
– Nowina, bracie.
Kania przysiadł się do stołu.
– No?
– Panu oberlejtnantowi przysłali papugę.
– Pa-pu-gę? Na co mu papuga? Skąd?
– Od cioci albo od babci. Na klatce był adres zwrotny: Hilda von Nogay, Wien.
Haber przerwał jedzenie i zajrzał podejrzliwie do menażki.
– W tych zupach znajduje się czasami ciekawe rzeczy. Psiakrew! Codziennie ma świństwo inny smak, chociaż ma być ta sama zupa z suszonych jarzyn.
Westchnął przejmująco i postawił menażkę.
– Co bym dał za porządny talerz rosołu z kluskami… Ze wszystkich zup najwięcej lubię rosół z kluskami. Miałem taką kucharkę, że rosół robiła jak jakiś nektar, słowo daję.
Odkroił skrupulatnie kromkę chleba i marzył na głos, żując małe kęsy.
– Potrafiła, szelma, gotować, chociaż pysk miała ta Ksantypa niemożliwy. Zawsze były awantury, kiedy tylko przyszedłem do domu. Ale gotować umiała. A sosy robiła takie, jakich z pewnością nie jada sam Najjaśniejszy Pan.
– Nie wiesz, czy oberlejtnant w domu?
– Kazał osiodłać konia. Pewnie pojechał na obiad do kasyna.
Kania wyszedł z kancelarii i udał się pod okna kuchenne kwatery von Nogaya.
Z wnętrza doszło go jakieś skrzeczące, piskliwe wykrzykiwanie. Wsadził głowę w okno i ujrzał Baldiniego, który z namarszczonymi brwiami stał przed dużą klatką drucianą. Rzucała się w niej na drążku, jak oszalała, pstra papuga. Włoch patrzył na nią tak wrogo, jakby miał zamiar za chwilę ją udusić. Z początku Kania nie mógł rozróżnić dokładnie słów, jakie wykrzykiwała papuga. Nadstawił bacznie ucha i wówczas dopiero zrozumiał irytację Baldiniego.
– Nieder mit Italien! Nieder mit Cadorna-Frosch! Hoch Österreich! (Precz z Włochami! Precz z Cadorną-żabą! Niech żyje Austria!).
– Milcz, ścierwo – zduszonym głosem syknął przez zęby Baldini i zamierzył się pięścią.
– Milcz, ścierwo! – powtórzyła papuga i Baldini z rezygnacją opuścił rękę.
Kania kaszlnął i Włoch odwrócił głowę.
– Słyszałeś?
– Mhm…
Baldini usiadł przy stole.
– Z czego masz ten znak na policzku?
Włoch odwrócił szybko twarz i nie patrząc na Kanię odpowiedział niepewnie:
– Uderzyłem się… Potknąłem się przed drzwiami o wycieraczkę i uderzyłem się o nie.
Twarz jego oblał gwałtowny rumieniec. Kania chrząknął.
– No tak, sprawdzają się moje przepowiednie… psiakrew.
W milczeniu przysłuchiwał się okrzykom papugi, która ciskała się na drążku i bez przerwy wygłaszała różne sentencje patriotyczne. Rzucił siedzącemu z odwróconą twarzą Włochowi współczujące spojrzenie i odszedł z ciężkim sercem.
Читать дальше