– Poszedłbyś do nich ze mną? – zapytała nagle.
Szczerze mówiąc, nie byłem pewien, czy zdołam to znieść, ale wiedziałem, że Jamie naprawdę chce, żebym jej towarzyszył. A była taka podniecona, że słowa mi same wyszły z ust:
– Jasne, czemu nie.
– Teraz są w świetlicy. Przebywając tam na ogół o tej porze – powiedziała.
Przy końcu korytarza za dwojgiem drzwi znajdowała się dość duża sala. W samym roku stał mały telewizor, wokół którego ustawiono mniej więcej trzydzieści metalowych krzesełek. Na krzesłach siedziały dzieci i było oczywiste, że tylko te w pierwszym rzędzie mają dobry widok na ekran.
Rozejrzałem się dookoła. W drugim rogu zobaczyłem stary stół do ping – ponga, popękany, zakurzony i bez siatki. Stało na nim kilka pustych styropianowych kubków i domyśliłem się, że nie używano go od miesięcy, może od lat. Przy ścianie obok stołu stało parę półek, a na nich zabawki – klocki, układanki i kilka gier. Nie było ich zbyt wiele, a niektóre wyglądały, jakby znajdowały się w tej sali od bardzo dawna. Bliżej mnie stały ławki, na których leżały porysowane kredkami gazety.
Staliśmy w progu może przez sekundę. Nikt nas jeszcze nie zauważył i zapytałem, do czego służą gazety.
– Dzieci nie mają zeszytów do kolorowania – szepnęła. – I dlatego używają gazet.
Mówiąc, nie patrzyła na mnie; cała jej uwaga skupiona była na maluchach. Na jej ustach ponownie pojawił się uśmiech.
– Czy to wszystkie zabawki, jakie mają? – zapytałem.
Jamie pokiwała głową.
– Tak, oprócz wypchanych zwierzaków. Pozwalają im trzymać je w sypialniach. Tutaj przechowuje się resztę rzeczy.
Chyba była do tego przyzwyczajona. Ale na mnie ta wielka sala wywarła przygnębiające wrażenie. Nie potrafiłem sobie wyobrazić, że dorastam w takim miejscu.
Jamie i ja weszliśmy w końcu do środka i jeden z dzieciaków obejrzał się na odgłos naszych kroków. Miał jakieś osiem lat, rude włosy i piegi i brakowało mu dwóch przednich zębów.
– Jamie! – zawołał radośnie na jej widok i nagle wszystkie głowy odwróciły się w naszą stronę. Dzieci miały od pięciu do dwunastu lat i więcej było wśród nich chłopców niż dziewczynek. Później dowiedziałem się, że po ukończeniu dwunastu lat wysyłane są do przybranych rodziców.
– Cześć, Roger – odpowiedziała Jamie. – Jak się masz?
Roger i parę innych dzieci zaczęło się tłoczyć wokół nas. Pozostałe sieroty zignorowały nas i widząc, że w pierwszym rzędzie zwolniły się miejsca, usiadły bliżej telewizora. Jamie przedstawiła mnie starszemu dzieciakowi, który zapytał czy jestem jej chłopakiem, Sądząc z jego tonu, miał chyba na temat Jamie tę samą opinię, co większość ludzi w naszej szkole.
– To tylko znajomy – powiedziała. – Ale jest bardzo miły.
W ciągu następnej godziny gawędziliśmy z dziećmi. Zasypywały mnie pytaniami, gdzie mieszkam, czy mój dom jest duży oraz jakiej marki mam samochód. Kiedy musieliśmy w końcu iść, Jamie obiecała, że niedługo wróci. Zauważyłem, że nie obiecała im, iż przyjdzie razem ze mną.
– Miłe dzieciaki – stwierdziłem, gdy wracaliśmy do samochodu. – Cieszę się, że chcesz im pomagać – dodałem nieporadnie, wzruszając ramionami.
Jamie odwróciła się do mnie i uśmiechnęła. Nie odezwała się ani jednym słowem, ale wiedziałem, że wciąż zastanawia się, co może zrobić dla nich na Boże Narodzenie.
Pewnego dnia na początku grudnia, jakieś dwa tygodnie po rozpoczęciu prób, panna Garber puściła nas do domu dopiero po zmierzchu i Jamie zapytała, czy mógłbym ją odprowadzić. Nie wiedziałem, dlaczego mnie o to prosi. W tamtych czasach Beaufort nie słynął raczej z wysokiej przestępczości. Jedyne morderstwo, o którym słyszałem, popełnione zostało sześć lat wcześniej, kiedy zasztyletowano faceta w tawernie Maurice’a, gdzie, swoją drogą, przesiadywali głównie ludzie tacy jak Lew. Na jakąś godzinę zrobił się szum i w całym miasteczku rozdzwoniły się telefony: podenerwowane kobiety zastanawiały się, czy po ulicach nie grasuje przypadkiem zbrodniczy maniak, polujący na niewinne ofiary. Zamykano drzwi na klucz, ładowano strzelby, a mężczyźni siadali przy oknach, wypatrując, czy na ich ulicy nie pojawił się nikt odbiegający od normy. Cała afera zakończyła się jednak przed zapadnięciem zmroku: sprawca zgłosił się sam na policję, wyjaśniając, że wydarzyło się to podczas bójki, która wymknęła się spod kontroli. Zabity najwyraźniej oszukiwał podczas gry w karty. Zabójca został oskarżony o morderstwo drugiego stopnia i musiał odsiedzieć sześć lat w stanowym więzieniu. Policjanci w naszym miasteczku mieli najnudniejszą robotę pod słońcem, lecz mimo to lubili strugać chojraków i opowiadać o „ walce z przestępczością”, tak jakby rozwiązali zagadkę porwania dziecka Lindbergha.
Dom Jamie stał jednak po drodze do mojego i nie mogłem jej odmówić, nie urażając przy tym jej uczuć. Nie chodziło o to, że ja lubię czy coś w tym rodzaju, nie zrozumcie mnie źle, lecz kiedy spędza się z kimś kilka godzin dziennie i ma to trwać jeszcze jakiś czas, lepiej nie robić czegoś, co mogłoby wam obojgu zepsuć następne popołudnie.
Sztuka miała być wystawiona w ten piątek oraz w sobotę i zrobiło się o tym głośno. Panna Garber była zachwycona grą Jamie i moją i powtarzała wszystkim, że to będzie najlepsza inscenizacja, jaką kiedykolwiek przygotowano w naszej szkole. Odkryliśmy też, że posiada prawdziwy talent do promocji. Mieliśmy w miasteczku jedną stacje radiową i przeprowadzono tam z nią wywiad na żywo, nie raz, lecz dwa razy. „ To będzie coś cudownego – oznajmiła. – coś absolutnie cudownego”. Zadzwoniła również do gazety i zgodzili się napisać artykuł, głównie z powodu rodzinnych koneksji Jamie – Hegbert, chociaż wszyscy w miasteczku i tak o nich wiedzieli. Panna Garber nie spoczęła jednak na laurach i właśnie tego dnia oznajmiła nam, że w teatrze zamierzają ustawić dodatkowe krzesła, aby pomieścić tłum, jakiego się spodziewali. W klasie rozległy się ochy i achy, jakby to było coś wielkiego, choć właściwie dla niektórych może rzeczywiście tak było. Pamiętajcie, mieliśmy wśród nas ludzi takich jak Eddie, który uważał pewnie, że tego dnia po raz jedyny w życiu wzbudzi czyjeś zainteresowanie. Co najsmutniejsze, prawdopodobnie się nie mylił.
Sądzicie pewnie, że mnie też udzieliło się ogólne podniecenie, ale to nieprawda. Przyjaciele nadal dokuczali mi w szkole i nie pamiętałem już, kiedy ostatnio miałem wolne popołudnie. Jedyna rzeczą, który podtrzymywała mnie na duchu, była świadomość, że „ postępuję słusznie”. Wiem, że to nie wiele, ale szczerze mówiąc, nie miałem na podorędziu nic innego. Czasem odczuwałem nawet coś w rodzaju satysfakcji, ale nikomu o tym nie mówiłem. Wyobrażałem sobie niemal stojące w niebiańskim kręgu anioły, które spoglądały na mnie ze łzami w oczach i powtarzały, jaki to jestem wspaniały i jak bardzo poświęcam się dla ogółu.
Myślałem o tym wszystkim, odprowadzając Jamie tamtego wieczoru po raz pierwszy do domu.
– Czy to prawda, że twoi przyjaciele chodzą czasami w nocy na cmentarz? – zapytała mnie nagle.
Byłem zdumiony, że się tym interesuje. Chociaż w gruncie rzeczy nie było to tajemnicą, nie sądziłem, że może to ją w ogóle obchodzić.
– Tak – odparłem, wzruszając ramionami. – Czasami.
– Co tam robicie poza jedzeniem orzeszków?
O tym też najwyraźniej wiedziała.
– Nie wiem…Rozmawiamy, opowiadamy kawały. Lubimy po prostu chodzić w to miejsce.
Читать дальше