– Czy sądzisz, że o tym nie wiem?
– Jestem pewien, że wiesz. Wydaje mi się natomiast, że żadne z was nie ma dość odwagi, żeby coś z tym zrobić.
Garrett patrzył na ojca i myślał: Tato, powiedz mi, co czujesz naprawdę. Niczego przede mną nie ukrywaj.
– Kiedy byłem młody – mówił dalej Jeb, nie zwracając uwagi na ponurą minę syna – wszystko było prostsze. Gdy mężczyzna kochał kobietę, prosił ją o rękę i potem mieszkali razem. Odnoszę wrażenie, że zupełnie nie wiecie, co należy zrobić.
– Już ci mówiłem… to nie takie proste…
– Proste… jeśli ją kochasz. Znajdź sposób, żeby z nią być. Tylko tyle. Jeśli wtedy coś nagle się zdarzy i nie zobaczysz jej przez jeden weekend, nie będziesz się zachowywał tak, jakby to był koniec świata. – Jeb przerwał, po czym ciągnął dalej: – To, co próbujecie robić, jest na dłuższą metę nie do przyjęcia. Nie może się udać. Przecież o tym wiesz, prawda?
– Wiem – odparł krótko Garrett, marząc o tym, żeby ojciec wreszcie przestał mówić.
Jeb czekał, zmarszczywszy brwi. Ponieważ syn milczał, podjął wątek.
– „Wiem”? Tylko tyle?
– Co mam ci jeszcze powiedzieć? – wzruszył ramionami Garrett.
– Możesz powiedzieć, że gdy ją zobaczysz następnym razem, zastanowicie się nad tym we dwójkę.
– Świetnie, spróbujemy się nad tym zastanowić.
Jeb odłożył widelec i popatrzył z gniewem na syna.
– Nie powiedziałem „spróbujecie”, powiedziałem „zastanowicie się”.
– Co cię tak rozzłościło?
– Jeśli nie znajdziecie jakiegoś wyjścia, to przez następne dwadzieścia lat będziemy jadać obiady tylko we dwóch.
Następnego dnia Garrett z samego rana zabrał „Happenstance” na wodę i został na oceanie aż do zachodu słońca. Teresa zostawiła mu wiadomość, podając numer telefonu hotelu w Dallas, ale nie zadzwonił, wmawiając sobie, że już jest za późno i Teresa na pewno śpi. Oszukiwał sam siebie, dobrze o tym wiedział, ale po prostu nie miał ochoty z nią rozmawiać.
W ogóle nie miał ochoty na rozmowy. Nadal był na nią zły. Najlepiej myślało mu się na oceanie, gdzie nikt mu nie przeszkadzał. Przez cały ranek zastanawiał się, czy Teresa zdaje sobie sprawę, jak bardzo przejął się jej nieobecnością. Doszedł do wniosku, że nie ma pojęcia o niczym, w przeciwnym razie tak by nie postąpiła.
Oczywiście, jeśli zależało jej na nim.
Gdy słońce wzeszło wysoko, jego gniew zaczął słabnąć. Raz jeszcze, spokojniej, rozważył całą sprawę i uświadomił sobie, że ojciec miał rację – zresztą jak zawsze. To, że Teresa nie mogła przyjechać, wyraźnie ukazywało, jak różne są ich życiowe sytuacje. Ona miała prawdziwe obowiązki, których nie mogła lekceważyć. Dopóki mieszkali oddzielnie, takie nieobecności będą się powtarzać.
Zastanawiał się, czy we wszystkich związkach zdarzają się takie chwile. Tak naprawdę nie wiedział. Miał za sobą jedynie małżeństwo z Catherine, a nie było łatwo porównać go ze znajomością z Teresą. Z Catherine znali się prawie całe życie, pobrali się, zamieszkali pod tym samym dachem. Byli młodsi, nie mieli więc takich obowiązków jak Teresa. Dopiero co skończyli studia, nie dorobili się własnego domu ani nie urodziły się im dzieci. Była to zupełnie inna sytuacja i nie mógł odnosić jej do tej, w jakiej znaleźli się z Teresą.
O jednej tylko rzeczy nie potrafił zapomnieć. Dręczyła go całe popołudnie. Przyjmował do wiadomości istniejące różnice, ale jedno było pewne. Z Catherine stanowili zespół. Ani razu nie wątpił we wspólną przyszłość, nigdy nie przyszłoby mu do głowy, że jedno nie poświęciłoby wszystkiego dla drugiego. Nawet jeśli się spierali, gdzie zamieszkać lub założyć sklep, a nawet co robić w sobotni wieczór, nie miało to żadnego wpływu na ich związek. We wzajemnym traktowaniu się nie było śladu tymczasowości, co pozwalało mu sądzić, że zawsze będą razem.
Z Teresą nie osiągnęli jeszcze takiego stopnia zażyłości.
Zaszło słońce, a on zdał sobie sprawę, że jest niesprawiedliwy. Znali się tak krótko. Na początek nie powinien żądać zbyt wiele. Po jakimś czasie i w określonych warunkach na pewno staną się zespołem.
Na pewno?
Pokręcił głową, gdy zrozumiał, że wcale nie jest co do tego przekonany.
Wielu rzeczy nie był pewien.
Wiedział jedno. Nigdy nie analizował swojego związku z Catherine tak jak znajomości z Teresą. To też było niesprawiedliwe. Poza tym analiza niewiele mogła mu pomóc. Wszelkie kalkulacje nie zmieniały faktu, że nie będą widywali się tak często, jak by pragnęli.
Teraz należało coś postanowić. Coś zrobić.
Garrett zadzwonił do Teresy od razu po powrocie do domu.
– Halo – usłyszał jej zaspany głos.
– To ja – powiedział cicho do słuchawki.
– Garrett?
– Przepraszam, że cię obudziłem, ale zostawiłaś mi kilka wiadomości na sekretarce.
– Cieszę się, że zadzwoniłeś. Nie byłam pewna, czy to zrobisz.
– Jakoś nie miałem ochoty dzwonić.
– Jeszcze jesteś na mnie zły?
– Nie. Może trochę mi smutno, ale nie jestem zły.
– Czy dlatego, że nie przyjechałam na weekend?
– Nie, że cię tu nie ma.
Tej nocy znowu śnił.
We śnie byli razem z Teresą w Bostonie. Szli jakąś ulicą, wśród przechodniów – kobiet, mężczyzn, ludzi starych, młodych, w garniturach i w powyciąganych, zbyt dużych swetrach. Przez pewien czas oglądali wystawy. Dzień był pogodny i Garrett cieszył się, że są razem.
Teresa zatrzymała się przy małym sklepiku i zaproponowała, żeby do niego zajrzeli. Garrett potrząsnął przecząco głową.
– Idź sama, ja tu poczekam.
Teresa jeszcze raz spytała go, czy nie chce jej towarzyszyć, i weszła do środka. Garrett stał na zewnątrz w cieniu wysokiego budynku, gdy nagle zauważył znajomą postać.
Chodnikiem szła kobieta, jasne włosy opadały jej na ramiona.
Zmrużył oczy, rozejrzał się i szybko odwrócił. Sposób poruszania się kobiety wydał mu się znajomy. Odprowadził ją spojrzeniem. W pewnym momencie kobieta zatrzymała się i odwróciła głowę. Garrettowi zabrakło tchu.
Catherine.
To niemożliwe.
Potrząsnął głową. Z tej odległości nie był pewien, czy się nie pomylił.
Ruszyła przed siebie w tej chwili, gdy Garrett ją zawołał:
– Catherine?! Czy to ty?
Chyba nie usłyszała jego głosu, który ginął w ulicznym hałasie. Garrett zajrzał przez szybę wystawową do sklepu i zobaczył, że Teresa ogląda półki. Kiedy znowu popatrzył w głąb ulicy, Catherine właśnie skręcała za róg.
Ruszył za nią szybkim krokiem, potem puścił się biegiem. Chodniki zapełniał coraz większy tłum, przez który musiał się przepychać. Wreszcie dotarł na róg i skręcił w tym samym kierunku co Catherine.
Ulica była pogrążona w mroku – niebezpiecznym, groźnym. Przyśpieszył kroku. Nie padało, ale czuł idąc, że rozpryskuje kałuże. Zatrzymał się na chwilę, żeby złapać oddech. Serce waliło mu w piersi. Gdy przystanął, nagle zagarnęła go mgła i po chwili nic już nie widział.
– Catherine?! Gdzie jesteś? – wołał.
Gdzieś daleko usłyszał śmiech, chociaż nie wiedział, skąd dochodzi.
Ruszył powoli. Raz jeszcze usłyszał śmiech – dziecięcy, szczęśliwy. Stanął.
– Gdzie jesteś?
Cisza.
Rozejrzał się na boki.
Nic.
Mgła gęstniała, zaczął padać deszcz. Garrett postąpił kilka kroków, nie wiedząc, dokąd ma iść.
Coś poruszyło się we mgle. Pobiegł w tamtą stronę.
Читать дальше