– No, teraz masz swojego Lucę.
Michael kiwnął głową. To on tego dokonał. Albert Neri był mu oddany na śmierć i życie. A oczywiście tej sztuki nauczył Michaela sam don. Ucząc się interesów, spędzając długie dnie pod kuratelą ojca, Michael zapytał go kiedyś:
– Jak to się stało, że używałeś takiego typa, jak Luca Brasi? Takiego zwierzęcia?
Don przystąpił wtedy do pouczenia syna.
– Są na tym świecie ludzie – mówił – którzy chodzą, dopraszając się śmierci. Musiałeś ich zauważyć. Awanturują się przy grze, wyskakują rozwścieczeni z samochodów, jeżeli ktoś choćby obtarł im błotnik, upokarzają i maltretują ludzi, których możliwości nie znają. Widziałem kiedyś takiego głupca, który umyślnie rozjuszył grupę niebezpiecznych typów, będąc samemu bez żadnych środków ochrony. To są faceci, którzy wędrują po świecie, wołając: „Zabijcie mnie!”. Zawsze znajdzie się ktoś gotowy spełnić ich prośbę. Co dzień czytamy o tym w gazetach. Ma się rozumieć, tacy ludzie wyrządzają też innym wiele złego.
Luca Brasi był takim człowiekiem. Ale był tak nadzwyczajny, że przez długi czas nikt nie mógł go zabić. Większość tych ludzi nas nie interesuje, ale taki Brasi jest potężną bronią. Sęk w tym, że ponieważ nie boi się śmierci, a nawet jej szuka, trzeba się stać jedyną osobą na świecie, z której ręki naprawdę nie chce zginąć. Czuje tylko ten jeden lęk: nie przed śmiercią, ale że właśnie ty możesz być tym, który go zabije. Wtedy jest twój.
Była to jedna z najcenniejszych nauk, jakich don udzielił mu przed śmiercią, i Michael wykorzystał ją, aby Neriego uczynić swoim Lucą Brasim.
I wreszcie teraz Albert Neri, samotny w swoim mieszkaniu w Bronksie, miał znowu włożyć mundur policyjny. Wyszczotkował go starannie. Z kolei miał wyglansować kaburę. No i jego policyjna czapka: trzeba było wyczyścić daszek. Wypastować grube czarne buty. Neri pracował z ochotą. Znalazł swoje miejsce w świecie, Michael Corleone miał do niego bezwzględne zaufanie i dzisiaj miał tego zaufania nie zawieść.
Tego samego dnia dwie limuzyny stanęły na placyku w Long Beach. Jeden z tych dużych samochodów czekał, ażeby zawieźć na lotnisko Connie Corleone, jej matkę i dwoje dzieci. Rodzina Carla Rizzi miała wyjechać na wakacje do Las Vegas przed przeprowadzką na stałe do tego miasta. Michael wydał Carlowi taki rozkaz, nie bacząc na protesty Connie. Nie zamierzał wyjaśniać, że chce wyprawić wszystkich z ośrodka przed spotkaniem Rodzin Corleone i Barzinich. W istocie to spotkanie było ściśle tajne. Wiedzieli o nim jedynie szefowie Rodziny.
Druga limuzyna miała zawieźć Kay i dzieci do New Hampshire, w odwiedziny do jej rodziców. Michael musiał pozostać w ośrodku; miał sprawy zbyt pilne, aby wyjechać.
Poprzedniego wieczora dał także znać Carlowi Rizzi, że życzy sobie, aby pozostał w ośrodku przez kilka dni, że będzie mógł pojechać do żony i dzieci pod koniec tygodnia. Connie była wściekła. Usiłowała porozumieć się z Michaelem telefonicznie, ale wyjechał wtedy do miasta. Teraz jej oczy szukały go wszędzie, ale zamknął się z Tomem Hagenem i nie wolno było mu przeszkadzać. Connie ucałowała Carla na pożegnanie, kiedy ją odprowadził do limuzyny.
– Jeżeli nie przyjedziesz za dwa dni, wrócę po ciebie – zagroziła mu.
Obdarzył ją uprzejmym mężowskim uśmiechem seksualnego porozumienia.
– Przyjadę.
Wychyliła się przez okno samochodu.
– Jak myślisz, po co Michael cię potrzebuje? – spytała. Stroskane zmarszczenie brwi sprawiło, że wyglądała staro i niepociągająco. Carlo wzruszył ramionami.
– Obiecywał mi dobry interes. Może to o tym chce pomówić. Tak przynajmniej dawał do zrozumienia. – Carlo nie wiedział o spotkaniu z Rodziną Barzinich, naznaczonym na ten wieczór.
– Naprawdę, Carlo? – spytała skwapliwie Connie.
Carlo kiwnął głową uspokajająco. Limuzyna ruszyła przez bramę ośrodka.
Dopiero kiedy pierwszy samochód odjechał, zjawił się Michael, aby pożegnać Kay i dwoje swych dzieci. Carlo też podszedł, życząc Kay szczęśliwej podróży i przyjemnych wakacji. Wreszcie i druga limuzyna ruszyła i wyjechała za bramę. Michael powiedział:
– Przykro mi, że musiałem cię tu zatrzymać, Carlo. To nie potrwa dłużej niż parę dni.
– Nic nie szkodzi – odrzekł pospiesznie Carlo.
– To dobrze. Bądź pod telefonem, zadzwonię do ciebie, kiedy będę gotowy. Muszę przedtem zebrać parę informacji. Okay?
– Jasne, Mike, jasne – odrzekł Carlo. Poszedł do swego domu, zatelefonował do kochanki, którą trzymał dyskretnie w Westbury, i obiecał, że postara się przyjechać do niej późnym wieczorem. Następnie zasiadł z butelką whisky i czekał. Czekał długo. Wkrótce po dwunastej w południe zaczęły nadjeżdżać przez bramę samochody. Widział, że z jednego wysiadł Clemenza, a z innego, nieco później, Tessio. Obydwóch wprowadził do domu Michaela jeden z członków obstawy. Clemenza odjechał po paru godzinach, ale Tessio się nie pokazał.
Carlo wyszedł pospacerować po placyku, ażeby łyknąć trochę powietrza, ale nie dłużej niż na dziesięć minut. Znał dobrze wszystkich strażników pełniących służbę w ośrodku, z niektórymi nawet się przyjaźnił. Jednakże, ku jego zdumieniu, żaden z dzisiejszych strażników nie był mu znany. Co jeszcze bardziej zaskakujące, człowiekiem pilnującym bramy był Rocco Lampone, a Carlo wiedział, że Rocco ma zbyt wysoką rangę w Rodzinie, aby pełnić tak poślednie obowiązki, chyba że zanosiło się na coś niezwykłego.
Rocco uśmiechnął się do niego przyjaźnie i powiedział:
– Hallo! – Carlo miał się na baczności. Rocco rzekł:
– O, myślałem, że jedziesz na wakacje z donem?
Carlo wzruszył ramionami.
– Mike chce, żebym tu posiedział parę dni. Ma dla mnie coś do roboty.
– Aha – rzekł Rocco Lampone. – Dla mnie też. I kazał mi pilnować bramy. No cóż, psiakrew, on jest szefem.
Jego ton dawał do zrozumienia, że Michael nie jest taki jak jego ojciec; był odrobinę lekceważący. Carlo to zignorował.
– Mike wie, co robi – stwierdził. Rocco przyjął tę wymówkę w milczeniu. Carlo pożegnał go i wrócił do domu. Coś się szykowało, ale Rocco nie wiedział, co.
Michael stał w oknie salonu i obserwował Carla spacerującego dokoła placyku. Hagen przyniósł mu kieliszek mocnego koniaku. Michael popijał go z wdzięcznością. Stojąc za nim, Hagen powiedział łagodnie:
– Mike, musisz ruszać. Już czas.
Michael westchnął.
– Chciałbym, żeby nie stało się to tak prędko. I żeby ojciec pożył trochę dłużej.
– Wszystko dobrze pójdzie – rzekł Hagen. – Jeżeli ja się nie potknąłem, to nikt tego nie zrobił. Przygotowałeś to naprawdę świetnie.
Michael odwrócił się od okna.
– Stary w dużej mierze to zaplanował. Nie zdawałem sobie sprawy, jaki był mądry. Ale ty pewnie wiesz.
– Nie ma takiego jak on – powiedział Hagen. – Ale to jest piękne. Pierwszorzędne. Więc widocznie też nie jesteś taki zły.
– Zobaczymy, co będzie – rzekł Michael. – Czy Tessio i Clemenza są w ośrodku?
Hagen kiwnął głową. Michael dopił koniak.
– Przyślij do mnie Clemenzę. Wydam mu instrukcje osobiście. Tessia w ogóle nie chcę widzieć. Powiedz mu, że za jakieś pół godziny będę gotów jechać z nim na spotkanie z Barzinim. Ludzie Clemenzy zajmą się nim potem.
Hagen zapytał oględnie:
– Nie ma sposobu zdjąć Tessia z haka?
– Żadnego – odparł Michael.
Читать дальше