Zaczął atakować na oślep, nie dbając o to, kogo uderza, wiedząc, że musi się od nich uwolnić, że jest inny – nie był z nimi. Oni to także wyczują!
Czyjeś ręce wyciągnęły się ku niemu, chwytając go za ubranie, ściągając mu z głowy wełnianą czapkę, trafiając do jego oczu. Upadł i leżąc pod tratującymi go stopami, pogrążony w ciemności, zaczął poddawać się cichym, pulsującym głosom, pragnąc przyłączyć się do nich, jeśli dałoby mu to ukojenie, zgadzając się być jednym z nich bez względu na ich zamiary. Zbyt późno zdał sobie sprawę, że nie ofiarowywali mu spokoju.
Zwierzak skończył z dziewczyną. Chcieli dostać ją inni, chociaż jej ciało było bezwładne, bez życia. Pozwolił, by upadła i zaczął przepychać się przez tłum, wolno, ale stanowczo posuwając się do przodu, nic odrywając oczu od wystającej z masy ludzkich ciał metalowej konstrukcji, wznoszącej się nad nią jak bezduszny strażnik.
Na boisku przerwano mecz; gracze, sędziowie liniowi i sędzia główny patrzyli ze zdziwieniem na kłębiący się w tej części stadionu tłum. Policjanci zerwali się z ławek i spiesząc ze wszystkich stron gromadzili się pod sektorem, w którym rozpoczęła się bójka. Ale nie było już jednego pola walki, gdyż potyczki rozszerzyły się, złączyły, zlały w jedną wielką bitwę, w którą wszyscy z tej strony stadionu zostali wciągnięci. Żaden z policjantów nie zamierzał interweniować, a dowodzący oficer nie zachęcał ich do tego. Samobójstwo nie należało do ich obowiązków.
Zwierzak dotarł w końcu do podstawy wieży z reflektorami; pokonanie tego krótkiego odcinka wśród masy stłoczonych ciał wymagało wysiłku nawet od takiego siłacza jak on. Ale adrenalina krążyła już w jego żyłach i wiedział, co ma robić – ta perspektywa podniecała go. Pchnięto go na metalową konstrukcję, której powierzchnia była śliska od deszczu, sięgnął do skrzynki przyłączowej, z której wychodziły dokładnie zaizolowane kable, szybujące w górę ku rzędom eksplodujących świateł. Pokrywa skrzynki nawet nie drgnęła, zbudowano ją bowiem tak, by oparła się niszczycielskim porywom kibiców. Zwierzak wszedł po dwóch pierwszych szczeblach konstrukcji i wepchnął nogę do środka. Kopał w skrzynkę, rysując i wyginając jej powierzchnię ciężkim butem. Trwało to długie minuty, nim pokrywa zaczęła się ruszać, ale Zwierzak chyba po raz pierwszy w życiu miał cierpliwość do tego, co robił. Kopał zawzięcie i w końcu krzyknął z radości, gdy pokrywa odskoczyła. Następnie włożył swą wielką łapę do środka i zacisnął ją na dwóch grubych kablach. Otoczony gęstym tłumem zaczął je szarpać; padający deszcz moczył wszystkich i wszystko.
W końcu kable zostały wyrwane, albowiem Zwierzak był silny, i prąd przeszedł po nim na mokrą, zbitą ciżbę ludzką, posuwając się z paraliżującą prędkością, rozszerzając jak śmiertelny wirus. Setki osób poraził, zanim stracił swą moc, pogrążając stadion w całkowitej, wyjącej ciemności.
Bishop przyglądał się drobnej twarzyczce Lucy, trzymając oprawioną fotografię w jednej ręce, drugą opierając się o kominek. Myśli o córce zastygły w jego umyśle, stawały się martwą naturą jak to zdjęcie, pojedynczymi obrazami, które zachowała jego pamięć. Wciąż słyszał jej wesoły chichot, spazmatyczne łkanie, ale to były już tylko dźwięki nie związane z Lucy. Tęsknił do niej i z pewnym poczuciem winy uświadomił sobie, że brakuje mu jej o wiele bardziej niż Lynn. Pewnie dlatego, że jego żona wciąż żyła: umarł tylko jej umysł. Czy to oznaczało to samo? Czy można kochać osobę, która zamieniła się w kogoś innego? W coś innego? Chyba tak, ale nie jest to łatwe i Bishop nie miał pewności, czy jest do tego zdolny.
Odłożył fotografię i usiadł w fotelu przed pustym kominkiem. Narastało w nim nowe poczucie winy, mieszające się z poprzednimi, miało związek z Jessiką. Pewnie dlatego, że była jedyną kobietą, z którą od długiego, długiego czasu tak naprawdę przestawał. Nie brakowało mu towarzystwa kobiet. Śmierć Lucy i załamanie się Lynn wyczerpały go tak bardzo, że pozostała tylko złość, resztki jego własnego smutku. Ta złość przerodziła się w gwałtowny gniew, który wyładował na nowej, znalezionej przez siebie pracy. Ale nawet i to zaczęło słabnąć, zostawiając gorycz, która przylgnęła do niego jak więdnąca winorośl do kruszącego się muru. Teraz coś, co było w nim utajone przez wiele lat, na nowo zaczęło ożywać, najpierw nieznacznie, poruszając się delikatnie, później rozwijając i stając się coraz silniejsze. Dawne uczucie odsunęło się nieco, robiąc miejsce nowemu. Czy stało się to z powodu Jessiki, czy z powodu gojącego rany upływu czasu? Czy każda atrakcyjna kobieta, która pojawiłaby się na tym etapie jego życia, zrobiłaby na nim takie samo wrażenie? Nie znał odpowiedzi i nie chciał zastanawiać się nad tym pytaniem. Może kiedyś Lynn dojdzie do siebie. A jeżeli nie… w dalszym ciągu jest jego żoną.
Zniecierpliwiony dźwignął się z fotela i poszedł do kuchni po puszkę piwa. Wyjął ją z lodówki, otworzył i nie odrywając od niej ust wypił połowę zawartości. Pogrążony w myślach wrócił na fotel.
To było szaleństwo. Wszystko, co się działo, było szalone. Obłęd powiększał się, wrogość szerzyła się jak dżuma. Przesada? Wszystko się zaczęło od zbiorowego samobójstwa w Beechwood. Rok później wybuchło szaleństwo, które szybko ogarnęło prawie wszystkich mieszkańców Willow Road. Próba dokonania morderstwa na nim i Jacobie Kuleku. Zabójstwo Agnes Kirkhope i jej służącej. I wczoraj wieczorem te ekscesy na stadionie. Zginęło prawie sześćset osób! Setki porażonych prądem – przewody wysokiego napięcia zostały wyrwane i rzucone na przemoczony deszczem tłum. Setki pobitych, skopanych przez tłum na śmierć. Reszta popełniła samobójstwo. Na wiele różnych sposobów. Wspinając się i następnie rzucając z wieży lub dźwigarów wspierających osłonę trybun dla stojących. Lub wieszając się na własnych szalikach w klubowych barwach. Sprzączki pasków, metalowe kastety – inna broń, którą kibice zawsze przemycają na stadion – używali wszystkiego, co było wystarczająco ostre, by rozerwać tętnice. Jak na mecz w środku tygodnia na małym drugoligowym boisku przyszła rekordowa liczba kibiców – dwadzieścia osiem tysięcy. Prawie sześciuset zginęło! Jaki koszmar musiał rozegrać się na tym pogrążonym w ciemnościach stadionie!? Bishop nie mógł opanować dreszczy, wstrząsających jego ciałem. Gdy znów podniósł do ust puszkę, piwo wylało się na brodę i poczuł, że ręka mu się trzęsie.
Inni wybiegli na ulicę, większość – by uciec z tego domu wariatów, wielu – by szukać innych sposobów samozniszczenia. Rękami rozbijali sklepowe szyby, aby kawałkami szkła przeciąć sobie żyły. Dwudziestu młodych ludzi wbiegło na pobliską stację i jednocześnie rzuciło się z peronu pod pędzący ekspres. Wciąż dragowano znajdujący się w pobliżu kanał, poszukując ciał tych, którzy postanowili się utopić. Niektórzy skakali z dachów wysokich budynków, inni rzucali się pod koła ciężarówek lub autobusów. Samochody stały się narzędziem samozniszczenia. Zagłada trwała całą noc. Sześćset trupów!
Gdy w końcu nastał dzień, znaleziono dziesiątki ludzi włóczących się po ulicach, z pobladłymi twarzami i widoczną pustką w oczach. Żywe trupy – przemknęło Bishopowi przez myśl określenie, które w przeszłości wydawało mu się zabawne, ale teraz nabrało prawdziwego, groźnego znaczenia. Tym właśnie stali się ci ludzie. Żywe trupy! Pochód umarłych!
Читать дальше