Wychowując przez ostatnie miesiące samotnie Pata, bardzo się zmieniłem. Praca z Eamonem stanowiła po prostu sposób na spłacenie hipoteki, a nie udowodnienie sobie i innym, że jestem coś wart. Praca nie była już dla mnie dłużej środkiem wszechświata. Środkiem wszechświata był dla mnie mój syn.
Kiedy byłem z czegoś dumny, czymś się przejmowałem albo coś sprawiało, iż znowu czułem, że żyję, nie wiązało się to z niczym, co działo się w studiu. Wiązało się to z tym, że Pat nauczył się wiązać sznurowadła, że dokuczano mu w szkole albo że zrobił lub powiedział coś, co wypełniało moje serce miłością, coś, co przypominało mi, że mój syn jest najpiękniejszym chłopakiem na świecie. Gdyby ode mnie odszedł, czułbym, że tracę wszystko.
– Chcę tylko tego, co jest dla ciebie najlepsze – powiedziałem i po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że być może chcę tego, co jest najlepsze dla mnie, a nie dla niego.
* * *
– Twój tato i ja zobaczyliśmy ją w Palladium, kiedy miała osiemnaście lat – powiedziała matka. – Nazywali ją dziewczyną z Zatoki Tygrysów.
Jej błękitne oczy były szeroko otwarte z emocji. Dlaczego nigdy wcześniej nie zauważyłem, jak bardzo są błękitne? W półmroku Albert Hali świeciły się niczym klejnoty na wystawie u Tiffany’ego.
Chociaż moi rodzice spędzali na ogół wieczory w domu, mniej więcej co pół roku wybierali się na jakiś spektakl – recital Tony’ego Bennetta w Royal Festival Hali, powtórkę Oklahomy albo Guys and Dolls na West Endzie – i dlatego postanowiłem zabrać matkę na przedstawienie w Albert Hali. Na jej najbardziej ulubioną artystkę wszech czasów – dziewczynę z Zatoki Tygrysów.
– Shirley Bassey! – westchnęła matka.
Rodzice zaciągnęli mnie na kilka występów Shirley Bassey, kiedy byłem jeszcze za mały, żeby protestować. Ale w latach mojego dzieciństwa jej publiczność nigdy nie była tak dalece zróżnicowana jak ta, którą ujrzeliśmy teraz w Albert Hali.
Niesamowicie przystojni młodzieńcy z wyskubanymi brwiami i w małych uzbeckich czapeczkach na głowach siadali obok dostojnych starszych par spod Londynu, panów w szykownych blezerach prosto z wiejskiego klubu i pań z trwałą a la Margaret Thatcher – ulubioną wyjściową fryzurą kobiet z pokolenia mojej matki.
– Nigdy nie sądziłem, że stara Shirley cieszy się takim wzięciem w środowiskach gejów – stwierdziłem. – Chociaż to nawet logiczne. Chłopcy lubią połączenie wystawnego show-biznesu i osobistej tragedii. Jest naszą Judy Garland.
– Środowiska gejów? – zdziwiła się mama. – Jakich gejów?
Wskazałem jej głową młodych mężczyzn w strojach od Versacego i Prądy, odróżniających się wyraźnie od odzianego w wełnę i poliester tłumu.
– Rozejrzyj się wokół siebie, mamo.
Jakby na zawołanie siedzący obok matki chłopak o urodzie męskiego modela, zbyt przystojny, żeby być heteroseksualistą, zerwał się z miejsca, gdy orkiestra zagrała pierwsze takty Diamonds are Forever.
– Kochamy cię, Shirley! – zawołał. – Jesteś bajeczna!
– To nie jest gej – szepnęła mi do ucha śmiertelnie poważnym tonem.
Roześmiałem się, objąłem ją ramieniem i pocałowałem w policzek. W tym samym momencie na najwyższym stopniu scenicznych schodów pojawiła się Shirley Bassey w skrzącej się bajecznie wieczorowej sukni i z uniesionymi wysoko w górę rękoma i mama pochyliła się podniecona do przodu.
– Jak ty to robisz, mamo? – zapytałem.
– Jak robię co?
– Jak sobie radzisz po stracie taty? Byłaś z nim przecież przez całe życie. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak można wypełnić tak wielką lukę.
– No cóż, nie sposób jej oczywiście wypełnić. Nigdy się jej nie wypełni. Brakuje mi go. Czasami się boję. Nadal muszę spać przy zapalonym świetle.
Spojrzała na mnie. Obrzucana bukietami kwiatów Shirley przemierzała scenę przy akompaniamencie huraganowych braw. Tak, była zdecydowanie naszą Judy Garland.
– Ale trzeba się nauczyć pozwolić komuś odejść – dokończyła matka. – Na tym to chyba polega.
– Co na tym polega?
– Że się kogoś kocha. Naprawdę kogoś kocha. Jeśli kogoś kochasz, nie widzisz w nim tylko prostego przedłużenia samego siebie. Nie kochasz go tylko za to, czym jest dla ciebie.
Matka spojrzała z powrotem na scenę. W półmroku Albert Hali widziałem, że w jej błękitnych oczach lśnią łzy.
– Miłość oznacza, że wiesz, kiedy pozwolić komuś odejść – powiedziała mi.
– Straciłeś rozum – stwierdził Nigel Batty. – Chcesz dobrowolnie oddać swoje dziecko? Chcesz przekazać je tak po prostu swojej żonie, kiedy możemy, kurwa, wygrać tę sprawę? Będzie tym zachwycona… chyba zdajesz sobie z tego sprawę.
– Nie robię tego dla niej – wyjaśniłem. – Robię to dla niego.
– Wiesz, ilu mężczyzn chciałoby się znaleźć w twojej sytuacji? Wiesz, ilu mężczyzn widziałem w tym gabinecie… dorosłych mężczyzn, Harry, którzy zalewali się łzami… którzy oddaliby wszystko, co mają, żeby zatrzymać swoje dzieci? Którzy daliby sobie za to uciąć jaja? A ty go porzucasz.
– Nie, wcale go nie porzucam. Nie poddaję się. Ale wiem, jak bardzo Pat chce być z Giną, mimo że stara się tego nie okazywać, gdyż uważa, że w ten sposób mnie urazi, zdradzi czy coś w tym rodzaju. I albo zdołają znowu nawiązać między sobą jakiś kontakt, albo ona stanie się dla niego kimś, kogo widuje tylko w weekendy. Widzę, że już to się dzieje.
– A czyja to wina?
– Wiem, że jesteś rozczarowany, Nigel. Ale ja myślę po prostu o moim synu.
– Wydaje ci się, że ona o nim myślała, kiedy odeszła? Wydaje ci się, że o nim myślała, siedząc w taksówce jadącej na Heathrow?
– Nie wiem. Uważam tylko, że dziecko powinno mieć oboje rodziców. Nawet dziecko, którego rodzice się rozwiedli. Zwłaszcza dziecko, którego rodzice się rozwiedli. Robię, co mogę, żeby tak się stało.
– Pomyślałeś o facecie, z którym ona żyje? O tym Richardzie? Nic o nim nie wiesz. Jesteś szczęśliwy, że oddajesz mu swojego syna?
– Nikomu nie oddaję Pata. Jest moim synem i zawsze nim będzie. Jestem jego ojcem i zawsze nim będę. Ale muszę zakładać, że Gina nie ma kompletnie złego gustu, jeśli idzie o mężczyzn.
– Jeśli chcesz wiedzieć, wygląda na to, że ma słabość do półgłówków. Chyba wiesz, co cię czeka? Staniesz się jednym z tych weekendowych tatusiów, siedzących w Pizza Express w niedzielne popołudnie i zastanawiających się, o czym pogadać z tą obcą osobą, która była kiedyś ich dzieckiem.
– Ja i Pat nigdy nie będziemy dla siebie obcy.
– Wolałbym się o to nie zakładać.
– Nie twierdzę, że to jest to, czego chciałem. Ale czy naprawdę tego nie widzisz? Raz po raz marnujemy sobie życie i rachunek za to płacą zawsze nasze dzieci. Zawieramy nowe związki, ciągle zaczynamy od nowa, ciągle wydaje nam się, że to kolejna szansa, żeby wszystko wyprostować, a cenę za to płacą dzieciaki z rozbitych małżeństw. To one… mój syn, twoje córki i miliony podobnych im… noszą rany, które nie zagoją się do końca życia. – Wzruszyłem bezradnie ramionami, zdając sobie sprawę, że kompletnie się do mnie zraził. – Sam nie wiem, Nigel. Próbuję być po prostu dobrym ojcem.
– Oddając swojego syna.
– Wydaje mi się, że tyle przynajmniej mogę zrobić.
* * *
– Będzie to wyglądało w ten sposób – powiedziałem Patowi. – Możesz zostawić w naszym domu tyle swoich rzeczy, ile chcesz. Twój pokój będzie zawsze twoim pokojem.
Читать дальше