Pamiętam białą jedwabną bluzkę, którą tego wieczoru miała na sobie, i sznur białych pereł na opalonej szyi. Fanny chyba musiała zauważyć moje zmieszanie, kiedy przyszedłem i zobaczyłem, że nikogo poza mną nie ma, ale nic nie powiedziała; zachowywała się tak, jakby to było normalne, że dwoje przyjaciół spotyka się na kolacji. I pewnie było normalne – tyle że nie dla mnie, nie dla człowieka, który tak długo adorował Fanny na odległość. Spytałem, czy coś ją gnębi i dlatego mnie zaprosiła. Odparła, że nie, po prostu miała ochocę się ze mną spotkać. Bardzo dużo pracowała, odkąd Ben wyjechał do Kalifornii, i kiedy wczoraj rano się obudziła, nagle zdała sobie sprawę, że stęskniła się za mną. To wszystko. Stęskniła się, a poza tym chciała wiedzieć, co porabiam i jak się miewam.
Przez kilka minut siedzieliśmy w salonie, pijąc drinki i rozmawiając głównie o Benjaminie. Wspomniałem Fanny o liście, który dostałem od Bena w zeszłym tygodniu, a ona opowiedziała mi o ich porannej rozmowie telefonicznej. Nie bardzo wierzyła, że ze scenariusza kiedykolwiek powstanie film, lecz Benowi sporo płacono, a pieniądze były im potrzebne. Dom w Vermont ma zniszczony dach i może w tej sytuacji zdołają go wymienić, zanim zawali im się na głowę. Nie pamiętam, o czym potem rozmawialiśmy, ale pewnie dalej o Vermont albo o pracy Fanny w muzeum. Kiedy usiedliśmy do stołu, rozmowa zeszła na temat mojej książki. Owszem, praca nad nią posuwa się naprzód, ale wolniej niż przedtem, bo – jak wyjaśniłem – kilka dni w tygodniu poświęcam teraz Davidowi. Żyjemy jak dwóch starych kawalerów, rzekłem, którzy całymi dniami człapią po mieszkaniu w kapciach, a wieczorem zasiadają przed kominkiem, z fajką i z kieliszkiem koniaku, i obserwując płomyki, prowadzą długie filozoficzne dysputy.
– Trochę jak Sherlock Holmes i doktor Watson – skomentowała Fanny.
– Trochę. Na razie głównym tematem naszych rozmów są kupki, ale kiedy mój szanowny interlokutor wyrośnie z pieluch, jestem pewien, że zajmiemy się również innymi sprawami.
– Mogłoby być gorzej.
– Jasne, że tak. A czy ja narzekam?
– Przedstawiłeś Davida swoim przyjaciółkom?
– Na przykład Marii? – spytałem.
– Na przykład Marii – rzekła.
– Zastanawiałem się nad tym, ale jakoś nigdy nie nadarzyła się okazja. Prawdę mówiąc, chyba nie chcę. Boję się, że małemu pomiesza się w głowie.
– A Delia? Spotyka się z jakimiś facetami?
– Podejrzewam, że tak, ale nie zwierza mi się…
– Dobrze by było, gdyby kogoś miała.
– Zdaje się, że nie ma. Jakoś za bardzo się ucieszyła, kiedy zamieszkałem w pobliżu.
– O Boże! – zawołała Fanny. – Mam nadzieję, że rozwiałeś jej złudzenia?
– Nie wiem. Z nikim się przecież nie żenię. A David…
– Dziecko, Peter, nie jest wystarczającym powodem. Gdybyś wrócił do Delii, znienawidziłbyś sam siebie. Stałbyś się zgorzkniałym starcem…
– Już nim jestem – powiedziałem.
– Nie gadaj bzdur.
– Wiesz, staram się nie załamywać, ale kiedy pomyślę o tym, jak spieprzyłem swoje życie, czuję się jak kretyn.
– Nie jesteś żadnym kretynem, po prostu poczuwasz się do odpowiedzialności za syna, więc się miotasz. To wszystko.
– Ilekroć wychodzę od Delii, żałuję, że nie zostałem. Ilekroć zostaję, żałuję, że nie wyszedłem.
– To się nazywa ambiwalencją.
– Także głupotą. Ale możemy pozostać przy ambiwalencji.
– A propos ambiwalencji i małżeństwa… Moja babcia powiedziała kiedyś do swojej córki: „Twój ojciec byłby wspaniałym człowiekiem, gdyby tylko był inny”.
– Hm.
– No właśnie, hm. Długie lata bólu i cierpień sprowadzone do paru krótkich słów.
– Małżeństwo to bagno, w które się człowiek zapada, nieustanne okłamywanie siebie.
– Przestań, Peter. Po prostu jeszcze nie spotkałeś właściwej osoby. Musisz uzbroić się w cierpliwość.
– Innymi słowy, nie wiem, co to jest prawdziwa miłość, tak? A kiedy poznam tę jedną jedyną kobietę, wtedy wszystko się odmieni? To miło, że tak uważasz, ale co będzie, jeżeli się mylisz? Co będzie, jeśli taka miłość nie jest mi pisana?
– Ręczę ci, że jest – powiedziała Fanny.
– Skąd ta pewność?
Na moment się zawahała, po czym odłożyła nóż i widelec, sięgnęła przez stół i wzięła mnie za rękę.
– Kochasz mnie, Peter? – spytała.
– Oczywiście.
– Zawsze mnie kochałeś, prawda? Od samego początku, od pierwszego dnia, kiedy mnie ujrzałeś. Kochałeś mnie wtedy, przed laty, i dziś nadal kochasz, tak?
Zabrałem rękę i, ogromnie zakłopotany, odwróciłem wzrok.
– O co chodzi? – zapytałem. – Czas na spowiedź?
– Nie, chcę ci tylko udowodnić, że ożeniłeś się z niewłaściwą kobietą – odparła.
– Ty już miałaś męża – zauważyłem. – Czyli nie bardzo nadawałaś się na kandydatkę na żonę.
– Nie twierdzę, że to mnie powinieneś był poślubić. Twierdzę, że nie powinieneś był się żenić z Delią.
– Kręcisz, Fanny.
– Nic nie kręcę. Po prostu nie chcesz zrozumieć tego, co mówię.
– Nie, nie. W twojej argumentacji jest jeden słaby punkt. Masz rację, nie powinienem był się żenić z Delią. Ale to, że ciebie kocham, wcale nie znaczy, że mogę pokochać kogoś innego. Załóżmy, hipotetycznie oczywiście, ale to bardzo ważne, że jesteś jedyną kobietą na świecie, którą potrafię darzyć miłością. Co wtedy? Twoje argumenty nie miałyby najmniejszego sensu.
– Tak się nie dzieje, Peter. Naprawdę można pokochać więcej niż jedną osobę.
– I kto to mówi? Ty, która kochasz Bena i świata poza nim nie widzisz?
– Ależ widzę, widzę.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – spytałem.
– Czy wszystko mam ci tłumaczyć?
– Wybacz, ale zaczynam się czuć trochę skołowany. Gdybym cię tak dobrze nie znał, gotów byłbym przysiąc, że usiłujesz mnie poderwać.
– Miałbyś coś przeciwko temu?
– Chryste, Fanny, jesteś żoną mojego najlepszego przyjaciela!
– To nie ma z Benem nic wspólnego. Dotyczy tylko ciebie i mnie.
– Nieprawda. Również i jego.
– A myślisz, że co Ben porabia w Kalifornii?
– Pisze scenariusz – odparłem.
– Tak, pisze scenariusz, a oprócz tego pieprzy się z panienką o imieniu Cynthia.
– Nie wierzę.
– To zadzwoń i sam się przekonaj. Po prostu spytaj. Ben cię nie okłamie. Powiedz mu: Słuchaj, stary, Fanny twierdzi, że pieprzysz się z panienką o imieniu Cynthia; czy to prawda? Ręczę, że nie będzie się migał od odpowiedzi.
– Chyba powinniśmy zmienić temat – rzekłem.
– A potem spytaj go o te, które były przed Cynthią. Na przykład o Grace. A także o Norę, Martine i Val. Te mi od razu przychodzą na myśl, ale gdybym się chwilę dłużej zastanowiła, na pewno przypomniałabym sobie jeszcze kilka. Twój przyjaciel, Peter, to pies na baby. Nie wiedziałeś o tym, prawda? Że leci na każdą dupę?
– Nie mów tak. To obrzydliwe.
– Ale ja wcale nie zmyślam. A Ben niczego przede mną nie ukrywa. Ma moje pozwolenie. Może robić wszystko, na co ma ochotę. I ja też.
– Więc dlaczego wciąż jesteście razem? Jeśli to prawda, dlaczego się nie rozstaniecie?
– Jak to dlaczego? Bo się kochamy.
– W moim pojęciu nie tak wygląda miłość.
– Ale my się naprawdę kochamy. Po prostu nasze małżeństwo funkcjonuje na trochę innych zasadach. Gdybym trzymała Bena krótko, nie dała mu odrobiny wolności, odszedłby ode mnie.
Читать дальше