Drzwi zamknęły się cicho za Alexem; zostałam sama, zagubiona. Wpatrzona w słój na komodzie, jedyną rzecz, o której na razie mogłam powiedzieć, że należy do mnie, powtarzałam sobie, że zachowuję się jak idiotka. Przez okno balkonowe sączyło się słońce niczym rosnący płomień, oskarżenie. Więc tak to się zaczyna.
– Czad.
– Dania.
Alex zabębnił palcami po moich żebrach.
– Już wykorzystałaś Danię. Przycisnęłam jego dłonie.
– W takim razie Dominikana. Alex pokręcił głową.
– To ja już powiedziałem. Możesz wreszcie przyznać, że przegrałaś. Są tylko dwa kraje zaczynające się na D.
Uniosłam brwi.
– Naprawdę? – Graliśmy w geografię w leniwe czwartkowe popołudnie i żeby sobie to skomplikować, ograniczyliśmy się do nazw krajów. – Udowodnij to.
– Z przyjemnością! – Alex roześmiał się. – Ale ty przynieś mapę.
Udałam, że wstaję, ale on mnie nie puścił. Leżeliśmy na ciemnozielonej sofie, ja między udami Alexa, z głową opartą o jego klatkę piersiową. Wpatrywałam się w słońce rozświetlające krawędzie chmury, za którą się skryło.
– W wolnym czasie uczysz się na pamięć atlasów? – zażartowałam, choć znałam odpowiedź: Alex nauczył się sam geografii w dzieciństwie, powtarzając egzotyczne nazwy miejsc, o których marzył.
Pocałował mnie w czubek głowy; w tej samej chwili, jakby na dany znak, słońce zaświeciło pełnym blaskiem.
– Jestem człowiekiem rzadkich talentów i umiejętności – oznajmił sucho.
Zadałam sobie pytanie, czy wie, jak bardzo prawdziwe jest to zdanie.
No cóż, wbrew temu, co mówiłam o naszym przyjeździe do Los Angeles, wszystkie moje wątpliwości dotyczące Alexa zblakły. Nie wrócił od razu do pracy, przez co nie musiałam radzić sobie sama. Przez pierwszy tydzień pływaliśmy w basenie, bawiliśmy się w chowanego w labiryncie i bez muzyki tańczyliśmy boso na werandzie sypialni. Po kolacji Alex odprawiał służbę i kochał się ze mną co noc w innym pokoju: na mahoniowym biurku w bibliotece, na perskim dywanie w salonie, na białym bujanym fotelu na oszklonym tylnym ganku. „Dzięki temu, gdziekolwiek pójdziesz, będziesz musiała myśleć o mnie”. Tak powiedział. W rewanżu zabrałam go na uniwersytet, w laboratorium pokazałam swoją aktualną pracę: rekonstrukcję kości udowej australopiteka, przedstawiłam Archibalda Custera. Alex dał do zrozumienia, że skłonny jest przekazać wydziałowi sporą dotację, jeśli „wprowadzą pozytywne zmiany” w obsadzie wykładowców. Poczułam się zakłopotana tą sugestią, której wcześniej nie przedyskutowaliśmy. Zaproponowano mi stanowisko profesora i doskonały wybór zajęć w następnym semestrze, czego nigdy bym nie przyjęła, gdyby Alex mnie o to nie prosił. Ty zmieniłaś moje życie, powiedział, pozwól, bym ja zmienił twoje.
Alex spędzał ze mną wiele czasu: przedstawił mnie swojemu agentowi, pracownikom, przyjaciołom, tak że w pewnym momencie zapytałam, czy to ja będę nas oboje utrzymywać. To naturalnie był żart. Jak powiedziała Ophelia, Alex dostawał od czterech do sześciu milionów za film i ze względów podatkowych większość tych pieniędzy inwestował we własną wytwórnię, Pontchartrain Productions. Płacił sobie pensję, ale zostawało sporo i zdarzało się, że nawet trzecią część dochodów przekazywał różnym organizacjom dobroczynnym; co roku były to siedmiocyfrowe sumy.
Byłam bogata. W Tanzanii Alex odrzucił moją propozycję intercyzy, powiedział, że jego zamiarem jest małżeństwo na całe życie. Teraz więc byłam właścicielką połowy rancza w Kolorado, połowy Moneta, Kandinsky’ego i dwóch van Goghów; połowy ręcznie rzeźbionego jadalnego kompletu z drewna wiśniowego na trzydzieści osób, który kosztował więcej niż moje wykształcenie. Ale nawet najpiękniejsze meble świata nie zabiły we mnie tęsknoty za starym fotelem z czerwonej skóry, pierwszym sprzętem, który kupiłam w Kalifornii, albo za biurkiem ze sklepu Armii Zbawienia, prezentem bożonarodzeniowym od Ophelii, który pomalowała w pacyfy i łańcuszki stokrotek. Moje stare meble były bez wartości, nie pasowały do domu, kiedy jednak zabierała je organizacja dobroczynna, płakałam.
Z drugiej zaś strony, tak cudownie czułam się z Alexem, że po raz pierwszy od lat nie cieszyłam się na bliski początek nowego semestru; w moich oczach było to wydarzenie, które mnie z nim rozdzieli. Choć musiało trochę potrwać, nim przyzwyczaiłam się do nowego życia: pełnych szacunku szeptów pokojówki Elizabeth, kiedy rano szukałam Alexa, zostawiania u jego sekretarki notki z prośbą o zakup awokado i mydła Neutrogena. Raz jakiś pismak wdarł się na teren posiadłości; kiedy rozsunąwszy zasłony w łazience, zobaczyłam wycelowany w siebie obiektyw, nawet nie krzyknęłam, tylko powiedziałam Alexowi, jakby zdarzało się to codziennie, i spokojnie patrzyłam, jak dzwoni na policję.
Nigdy jednak nie wychodziliśmy. Alex powiedział, że to dla mojego dobra, że powinniśmy poczekać, aż aura sensacji, towarzysząca naszemu małżeństwu przygaśnie. Uśmiechając się, dodał, że chce mnie tylko dla siebie. Ale im więcej czasu spędzałam w tej pozłacanej klatce, tym częściej rozmyślałam o tym, co na lotnisku mówiła Ophelia, i wiedziałam, że niezależnie od tego, w jak cudownej bajce żyję teraz, nie będę naprawdę szczęśliwa, jeśli nie zdołam zbudować mostu pomiędzy dawnym życiem w Westwood a tym nowym w BelAir.
Alex zanurzył palec u nogi w basenie i próbował napisać moje imię.
– CASS… – Zmarszczył czoło i spojrzał na mnie. – Jak to możliwe, że nie lubisz imienia Cassandra?
Wzruszyłam ramionami.
– Nigdy nie powiedziałam, że nie lubię – sprostowałam. – Mama tak mnie nazywała, ale ojciec przekonał ją, że to za poważne imię dla małej dziewczynki. W siódmej klasie przerabialiśmy mitologię grecką i nauczycielka kazała mi poszukać informacji o mojej imienniczce. – Powtórzyłam Alexowi to, co tamtego dnia mówiłam w klasie: Kasandra była piękną córką króla Priama i Hekuby. Apollo obdarzył ją darem przewidywania przyszłości, ale kiedy się w niej zakochał, a ona nie odwzajemniła jego uczucia, przeklął ją i od tej pory nikt nie wierzył w jej proroctwa, mimo iż mówiła prawdę.
Jako dwunastolatce podobało mi się, że Kasandra swoją urodą oczarowała Apolla, ale przerażeniem napawał mnie sposób, w jaki skończyła życia. Odarta z wiarygodności, została niewolnicą, a potem ją zamordowano.
– Powiedziałam nauczycielom, że proszę, żeby nazywano mnie Cassie, a inni poszli w ich ślady.
Alex uniósł mnie i obrócił twarzą do siebie.
– Masz szczęście, Kasandro – mruknął – że odwzajemniłaś moje uczucia.
Jego oddech muskał mnie w szyję. Wsunęłam dłonie pod pasek jego spodenek, czując, jak moje ciało też ogarnia żar. Alex przyciągnął mnie do siebie. Straciłam równowagę i splątani niczym jedna istota stoczyliśmy się z leżaka na trawę.
– No proszę – odezwał się ktoś – a ja myślałam, że przyjdę w nieodpowiednim momencie.
Oderwałam się od Alexa i odgarnęłam włosy z twarzy. Koło nas stała Ophelia, którą John trzymał mocno za ramię. Włosy miała rozczochrane, spodnie rozdarte na tyłku; co chwila ponawiała próby uwolnienia ręki, jakby uważała, że John jest odstręczający.
John spojrzał na mnie, potem na Alexa.
– Powiedziała Juarezowi przy bramie, że jest przyjaciółką pani Rivers, ale nie pozwoliła nam zadzwonić do domu, więc ją odesłaliśmy. Później zobaczyliśmy na monitorze, że przechodzi przez płot po wschodniej stronie.
Читать дальше