Kiedy dzwonek domofonu obwieścił przyjście Johna, Alex zostawił Cassie i wrzucił do walizki wszystkie swoje ubrania, także garnitury. Wywlókł walizę z sypialni, po czym wrócił, by pocałować Cassie.
– Kocham cię – powiedział przez zduszone gardło. Przykrył dłonią jej dłonie, przyciśnięte do brzucha.
Poczekała, aż z podjazdu dobiegnie chrzęst żwiru miażdżonego kołami samochodu, potem wzięła kurtkę i wyszła z domu. Świat kołysał jej się przed oczyma i przy każdym kroku musiała się przekonywać, że robi to, co powinna zrobić. Mówiła sobie, że jeśli odejdzie teraz, kiedy Alexa nie ma w mieście, może tak bardzo go to nie zaboli.
Szła ulicą, nie mając na myśli żadnego konkretnego celu. Zwróciłaby się do Ophelii, ale od niej Alex zacznie poszukiwania, gdy się zorientuje, że Cassie zaginęła, a poza Ophelią nie miała do kogo się zwrócić. Cała rzecz sprowadzała się do słowa Cassie przeciwko pozłacanemu medialnemu wizerunkowi Alexa i tak jak jej imienniczce, greckiej wieszczce, nikt by nie uwierzył, choć mówiłaby prawdę.
Była tak blisko. Cassie położyła zwinięte w pięści dłonie na kolanach i wybuchnęła płaczem. Pojęła, że tracąc pamięć, zdradziła samą siebie. W przeciwnym wypadku mogłaby o krok wyprzedzać Alexa.
Był troskliwy i uważny, przypuszczalnie dlatego, że nie zaczęła obrzucać go oskarżeniami w obecności dziennikarzy, gdy zobaczyła go na komisariacie. Co nie znaczy, że kiedykolwiek tak by postąpiła, Alex na pewno o tym wiedział. Nie miała zamiaru go skrzywdzić – nigdy tego nie chciała – pragnęła tylko chronić siebie. Nigdy nie pomyślała, że te dwie sprawy wzajemnie się wykluczają.
Alex natomiast doskonale zdawał sobie z tego sprawę i odnalazł ją. Jednakże życie, które rozpościerało się przed nią niczym wachlarz samych atutów, nie było tym, na co wyglądało. Cassie mieszkała we wspaniałych pałacach Alexa, uśmiechała się do jego srebrzystych oczu, kiedy wokół strzelały flesze, nocami rozkwitała pod pieszczotą jego dłoni, ale tamto znowu mogło się powtórzyć.
W przeszłości przysięgi Alexa nie zapobiegły kolejnym incydentom. Cassie nie miała wyboru. Pragnęła, by on zrozumiał to tak jasno jak ona.
Alex w każdej chwili może wejść do sypialni, żeby spakować się na nocny lot, ale Cassie nie pojedzie do Szkocji. Wstała, złapała stary drelichowy worek z nazwą publicznej stacji telewizyjnej. Wrzuciła do środka tyle ubrań, ile się zmieściło, później w luki upchała bieliznę. Głęboko na oczy nasunęła czapkę baseballową z nazwą wytwórni filmowej Alexa i wyszła z sypialni.
To nie było więzienie, w każdym razie nie w zwykłym znaczeniu tego słowa, tak więc ludziom, których Cassie mijała, nie przychodziło do głowy, żeby ją zatrzymać i zapytać, dokąd się wybiera. Przeszła obok stawu, labiryntu i ogrodów kwiatowych. Wyszła przez tylną bramę z kutego żelaza na gęsty trawnik sąsiadów i przecinając go, dotarła do ulicy.
Szła szybciej i szybciej, sprawdzając, czy nikt jej nie śledzi. Po chwili zerwała się do biegu. Nogi miała coraz cięższe, ale zmuszała się do dalszych kroków. Godzinę później, kiedy uznała, że jest bezpieczna, opadła na kolana i siłą przywołała wspomnienia.
Petrele, odważne arktyczne ptaki, żyją w najwyższych partiach klifu. Ze swych dumnych grzęd mogą spadać na nieopierzone ptaki, śpiewając pieśń o swej wielkości, która niesie się daleko przez zamarznięte morza.
Był kiedyś petrel tak zarozumiały, że we własnym stadzie nie znalazł godnej siebie partnerki. Postanowił, że weźmie za żonę kobietę, i wypowiedział zaklęcie, które nadało mu postać mężczyzny. Z najgrubszych foczych skór uszył sobie kurtę i tak długo muskał piórka, aż stał się niezwykle przystojny. Jego oczy jednak wciąż były oczami petrela, więc ukrył je za ciemnymi okularami, które dopełniły jego przebrania, wsiadł do kajaka i ruszył przez morze na poszukiwanie żony.
W tym samym czasie na cichym wybrzeżu żył wdowiec z córką Sedna, dziewczyną tak piękną, że wieść o jej wielkiej urodzie i posągowych kształtach rozeszła się daleko poza plemię. Wielu mężczyzn zalecało się do niej, ale Sedna wszystkim dawała kosza. Żaden swymi błaganiami nie potrafił przedrzeć się przez mur dumy, otaczający jej serce.
Pewnego dnia w wiosce pojawił się przystojny mężczyzna we wspaniałej kurcie z foczej skóry. Nie wyciągnął kajaka na brzeg, ale kołysząc się na falach, wołał Sednę. Śpiewał jej: „Chodź, kochana, do krainy ptaków, gdzie nigdy nie zagrozi ci głód, gdzie spoczywać będziesz na miękkich niedźwiedzich skórach, odziewać się w pióra i naszyjniki z kości słoniowej, gdzie twoje lampy zawsze będą pełne oliwy, a garnki pełne mięsa”.
Pieśń trafiła do serca Sedny i kazała jej podejść do kajaka. Pożeglowała z nieznajomym przez morze, daleko od domu i ojca.
Przez jakiś czas była szczęśliwa. Petrel zbudował jej dom na wysokim klifie i codziennie łowił dla niej ryby, Sedna zaś była tak oczarowana swoim mężem, że nigdy nie pomyślała, by rozejrzeć się dokoła siebie. Pewnego dnia jednak okulary zsunęły się petrelowi z nosa i Sedna spojrzała mu w oczy. Odwróciła wzrok i zobaczyła dom zbudowany nie z grubych futer, ale z gnijących rybich łusek. Jej posłanie zrobione było nie ze skóry niedźwiedziej, ale z szorstkiej skóry morsa. Poczuła lodowate igły morskiej bryzy i pojęła, że poślubiła człowieka, który nie był tym, za kogo go brała.
Sedna zapłakała z żalu, a chociaż petrel ją kochał, nie potrafił powstrzymać jej łez.
Minął rok i Sednę odwiedził ojciec. Kiedy wdrapał się na klif, gdzie mieszkała, petrel na morzu łowił ryby. Sedna ubłagała ojca, by zabrał ją do domu. Zbiegli z klifu do kajaka i wypłynęli na morze.
Nie odpłynęli daleko, kiedy petrel wrócił do gniazda. Wołał Sednę, ale jego pełne bólu krzyki zagłuszył szum wiatru i morza. Usłyszały go tylko inne petrele i powiedziały mu, gdzie jest jego żona. Rozpostarł skrzydła, zakrywając cieniem całe morze, i pofrunął ku łodzi, w której była Sedna z ojcem.
Widząc, że zaczynają wiosłować jeszcze szybciej, petrel bardzo się rozgniewał. Bił skrzydłami w wiatr, tworząc wiry i wielkie lodowate fale. Jego krzyki obudziły sztorm, a morze tak oszalało, że łódź mogła tylko kołysać się z boku na bok. Ojciec Sedny pojął, że potęga petrela jest niezwykła, skoro odejście jego żony rozgniewało nawet ocean. Wiedział, że jeśli chce uratować siebie, musi poświęcić córkę.
Wyrzucił Sednę do lodowatej wody. Sina z zimna, jęczała i uderzała rękami w wodę. Zdołała zacisnąć palce na burcie kajaka, ale ojciec, przerażony dudniącym biciem skrzydeł petrela nad głową, uderzył ją w dłoń wiosłem. Pierwsze paliczki złamały się i spadły do morza, gdzie zmieniły się w wieloryby i odpłynęły. Sedna wynurzyła się na powierzchnię i raz jeszcze uchwyciła się burty, ojciec jednak ponownie uderzył ją wiosłem. Środkowe paliczki rozprysły się niczym lód i spadły do wody, gdzie zmieniły się w foki. Sedna po raz trzeci zdołała sięgnąć łodzi, ale ojciec tak długo bił ją wiosłem, aż ostatnie paliczki się odłamały i zmieniły w morsy, a Sedna ciężko opadła na dno morza.
Odtąd stała się potężnym duchem, który włada morskimi stworzeniami powstałymi z jej palców. Czasami wywołuje sztormy i rozbija łodzie o skały. Czasami sprowadza głód, wabiąc foki daleko od rybaków. Nigdy jednak nie wynurza się na powierzchnię, gdzie mogłaby spotkać petrela.
Читать дальше