– Racja.
Próbowałem utrzymać szklankę w ręku. Nadal drżałem z napięcia i strachu, z poczucia, że wyszedłem poza swoją rolę i zostałem terrorystą-amatorem.
– A więc… – Popijałem wino i czekałem, aż puls wróci mi do normy. – Czy misja zakończyła się sukcesem?
– Jestem pewien, że Kay tak uważa.
– Cieszy mnie to. Mogłem zarobić rok więzienia. Ty też.
– Więcej. – Dexter patrzył na kurz na pustych półkach. – Wszyscy byliśmy już karani.
– Narobiliśmy szkód na tysiące funtów. – Uniosłem głos, zirytowany biernością tego muskularnego księdza. – Węże z wodą musiały zniszczyć cały towar.
– I kamery. Przynajmniej nikt nie będzie wiedział, że tam byłeś. Te filmy to niewielka strata, ale rozumiem twój punkt widzenia.
– Powiedz, jak to wyjaśnisz swojemu biskupowi?
– Nie wyjaśnię. Duchowny ma bardzo dużą swobodę w swojej parafii.
– Swobodę? Wygodny pomysł. Jesteś w stanie pogodzić to ze swoim… sumieniem?
– Tego słowa nie używa się często w twoim zawodzie. – Dexter po raz pierwszy się uśmiechnął. – Zauważyłeś, jak słownictwo dostosowuje się do naszej potrzeby usprawiedliwiania?
– Dexter… – Zirytowany rąbnąłem okularami o gzyms kominka. – Wykorzystałeś mnie do popełnienia przestępstwa.
– Niezupełnie… – Dexter próbował mnie uspokoić. Patrzył przez okno, żeby sprawdzić, czy słychać mnie po drugiej stronie ulicy. – Myślałem, że to były bomby dymne, a nie zapalające. Poza tym, nie byłem nawet pewien, czy przyjdziesz.
– Nie stałeś na straży?
– Nie. Działałem na własną rękę. Kay do tej pory nie wie, że tam byłem. Powiedziała mi, że planowana jest akcja na wypożyczalnie wideo, domyśliłem się, że możesz wziąć w niej udział i potrzebna ci będzie pomoc.
– I była potrzebna. – Opanowałem się: – Cieszę się, że tam czekałeś. Ale po co to ryzyko ze mną? Jestem amatorem. Mogli mnie aresztować.
– Kay chciała, żeby cię aresztowali. – Dexter wypił wino i spojrzał na butelkę stojącą na podłodze między nami. – Nadal nie jest pewna, kim jesteś albo po co tu jesteś. Pójście z tobą do łóżka nie dałoby wiele. Gdybyś został skazany na rok, to wiedzielibyśmy, po czyjej stronie stoisz.
– Nie sądzisz, że to trochę bezwzględne?
– Odwiedziłaby cię w Wandsworth. – Uniósł dłoń, zanim zdołałem odpowiedzieć. – Dzieją się tu rzeczy, którym trzeba się przyjrzeć. Pozornie to wszystko jest nieco absurdalne, ale ma i ciemną stronę. Kay to niezwykła kobieta, tylko wpadła w pułapkę eskalacji wymagań wobec siebie. Inni ludzie to wykorzystują. Niebezpieczni ludzie.
– Tacy jak Vera Blackburn? I ten doktor Gould? To były zapalniki magnezjowe, potrafią stopić stal. Miałbyś sporo kłopotu, żeby pogodzić się ze ślepotą jakiegoś dziecka.
– Nie pogodziłbym się. To niewybaczalne.
– Powinienem pójść na policję. I wiesz, poważnie o tym myślę.
– Nie zatrzymałbym cię. Chętnie zeznawałbym jako świadek oskarżenia.
– Więc dlaczego bierzesz w tym udział? Jesteś zamieszany w jakieś poważne przestępstwa?
Dexter pochylił głowę i zagapił się na łóżko polowe i namiocik, swoją ucieczkę od posępnego probostwa.
– Chelsea Marina to moja parafia. Gdybym był pastorem w osiemnastowiecznej Kornwalii i stwierdził, że wszyscy mieszkańcy wioski biorą udział w rabowaniu statków sprowadzonych celowo na skały, to popełniłbym błąd, gdybym trzymał się od tego z dala. Musiałbym się do tego przyłączyć.
– Stałbyś na skałach i machał latarnią?
– Mam nadzieję, że nie. Ale przynajmniej zrobiłbym wszystko, żeby rozbitkowie nie zostali wymordowani albo wrzuceni do morza.
– I to właśnie robisz w Chelsea Marina? Zamykając kierownika administracji w jego biurze? Biedak przeżył wstrząs.
– Nie użalaj się nad nim za bardzo. Tutejsi ludzie to co prawda klasa średnia, ale w praktyce są tylko wyrobnikami pracującymi na kontrakcie.
– „Nowy proletariat”? Z tymi prywatnymi szkołami i bmw?
– Tu panuje prawdziwa rozpacz. Wiele rodzin nie wie już, co ma począć. Słuchają Kay i Richarda Goulda i zaczynają kwestionować swoje dotychczasowe życie. Widzą, że prywatne szkoły urządzają ich dzieciom pranie mózgu i przyuczają je do społecznej pokory, tworząc z nich klasę profesjonalistów, którzy będą obsługiwać konsumpcyjny kapitalizm.
– Złowrogi pan Bigs?
– Nie ma żadnego pana Bigsa. System sam się reguluje. Opiera się na naszym zmyśle obywatelskiej odpowiedzialności. Bez tego społeczeństwo zawaliłoby się. Faktycznie, katastrofa mogła się już nawet zacząć.
– Tutaj, w Chelsea Marina?
– Nie, to zaczęło się lata temu. – Pastor stał przy oknie, patrząc, jak policyjny śmigłowiec patroluje rzekę, przesuwając plamy światła rzucanego przez reflektory po milczących biurowcach. – Wszystkie te ruchy protestacyjne: „Odzyskać ulice”, „Chronić krajobraz”, demonstracje przeciwko genetycznie modyfikowanej żywności i Światowej Organizacji Handlu. To szlachetne cele, ale zarazem część rewolty klasy średniej, rewolty, która zaczęła się czterdzieści lat temu wraz z kampanią na rzecz rozbrojenia nuklearnego. To, co dzieje się teraz, to początek końcowej rozgrywki – rezygnacji z obywatelskiej odpowiedzialności. Ale ty o tym wiesz – dlatego jesteś tutaj.
– Niezupełnie. Prowadzę własne śledztwo w sprawie bomby na Heathrow. Zginęła tam moja żona.
– Twoja żona? Wiem. Straszna tragedia. Kompletne szaleństwo.
– Moja pierwsza żona. – Zły na siebie za to przejęzyczenie dodałem: – Ożeniłem się ponownie i jestem szczęśliwy. Ale muszę dojść do tego, kto podłożył bombę na konwejerze. Mam poczucie obowiązku, rodzaj moralnego zobowiązania, jakby tam, w terminalu numer 2, była jakaś część mnie.
Dexter odwrócił się do mnie plecami, patrzył w ciemność nad przystanią, w studnię nicości. Twarz miał bladą i nieomal bezkrwistą, oczy utkwione w jeden punkt, jak żałobnik na pogrzebie, który stara się nie patrzeć na pusty jeszcze grób pod stopami. Dotykał palcem szramy na czole, jakby próbował wyłączyć lampkę ostrzegawczą.
– Przepraszam. – Zebrał się do kupy, dotknął koloratki. – Myślałem o Heathrow. Trudno to pojąć. Jestem pewien, że policja znajdzie zamachowców.
– Nikt nie przyznał się do zamachu. W ubikacji męskiej był transparent – jakieś nudziarstwo przeciwko turystyce.
– Rozumiem. Myślisz o Kay i Joan, i sądzie w Hammersmith. Ale wierz mi, to nie ma związku.
– Ufam ci – powiedziałem. – Mimo to w powietrzu wisi przemoc. To nie tylko gadanie.
Dexter pokręcił głową, policzył palcem puszki stojące wokół prymusa.
– Atak na wypożyczalnię przeprowadzony dzisiaj – to było wyjście poza ramy. Przemoc została usunięta z arsenału klasy średniej przed wielu laty.
– Czy to dotyczy także doktora Richarda Goulda? Był zamieszany w podpalenie. Podłożył ogień pod dom towarowy wybudowany przez swojego ojca.
– Znalazłeś to na stronie internetowej? Internet to nasz konfesjonał. Był dzieckiem, targanym konfliktami nastolatkiem. – Z głową nadal zwieszoną, żeby uniknąć mojego wzroku, wziął mnie za ramię i zaprowadził do holu. – Davidzie, potrzebny jest nam sen i czas, żeby przemyśleć sprawy. Wiele czasu. Nikomu nie mów o wypożyczalni. Nie wyrzucam cię, ale muszę się przygotować do nabożeństwa.
– Miło mi to słyszeć. – Staliśmy przed drzwiami. Wskazałem ręką ciemną kaplicę. Jej drzwi zamknięte były na klucz, a na schodach leżał niedbale rozrzucony stosik ulotek. – Nie odprawiasz nabożeństwa w Chelsea Marina?
Читать дальше