Popatrzyłem na jej nieufną, ale stanowczą twarz, na nierówne zęby i baczne oczy. Domyśliłem się, że całymi latami odchodziła od realnego świata, a w jej umyśle pociąg-widmo jechał przez wesołe miasteczko, przez nią samą zbudowane.
– Na Heathrow podłożono bombę – przypomniałem. – Dwa miesiące temu. Zginęli ludzie.
– To było straszne. – Ścisnęła mi ręce z współczuciem. – I bezsensowne. Ludzie, którzy dokonują aktów przemocy, powinni za nie odpowiedzieć. To takie szczególne sprzężenie. Wszyscy marzymy o przemocy, a kiedy tylu ludzi śni ten sam sen, to znaczy, że coś strasznego wkrótce się wydarzy…
Charkot motocykla zakłócił spokój ulicy i odbił się drżeniem na szybach. Nastąpiła koda obowiązkowych manipulacji przy przepustnicy i harley davidson podjechał do krawężnika, zatrzymując się przy wozie Kay. Motocyklista, w pełnym oporządzeniu, wyłączył silnik i siedział, rozkoszując się ostatkami zapachu spalin. Za nim, na tylnym siodełku, tkwiła mała Chinka w bufiastej kurtce i hełmie zakrywającym twarz. Widziałem ich oboje przed sądem, ale teraz nie wyglądali tak potulnie.
Nie ruszali się, czarni astronauci szosy, nie spiesząc się ze zsiadaniem, jakby przygotowywali się do ponownego wejścia w świat pieszych. Kay pomachała do nich ręką z okna, ale żadne z nich nie odpowiedziało. Zatopieni byli w skomplikowanych formalnościach rozpinania klamer i zatrzasków, na których trzymały się ich ubiory.
– Muszę dotrzeć do domu. – Z ogromnym wysiłkiem udało mi się wstać i wyprostować, mimo ciężaru alkoholu. – To ten miejscowy wikary? Widziałem go rano w Hammersmith Grove. Ale ja potrzebuję lekarza, a nie ostatniego namaszczenia.
– Nie jestem pewna, czy Stephan go udziela. Nie wydał sobie zgody na start.
– Zgody na start? Jest pilotem?
– Tak się składa, że był. Ale nie o to mi chodziło. Był wędrownym duchownym na Filipinach, skakał z wyspy na wyspę ze Słowem Bożym. Potem miał twarde lądowanie na niewłaściwej wyspie.
– Nie może latać?
– Duchowo. Podobnie jak ty, nie jest niczego pewien.
– A ta Chinka?
– Joan Chang. Jest jego nawigatorem, prowadzi go przez ciemny las świata.
Przysłuchiwałem się odgłosowi ciężkich butów na kamiennej ścieżce. W głowie rozjaśniało mi się, zaś anestetyczne właściwości whisky gwałtownie blakły. Gdzieś, wewnątrz mojej klatki piersiowej, rottweiler bólu budził się z drzemki i zerkał na świat.
– Davidzie, spróbuj odpocząć. Lekarz wkrótce tu będzie… – Kay uśmiechnęła się do mnie miło, wzięła mnie za ręce i poprowadziła w stronę kanapy. Za drzwiami do saloniku wisiał plakat z Trzeciego człowieka z kadrem ukazującym Alidę Valli, udręczoną europejską piękność, wyrażającą melancholię powojennej Europy. Ten film skojarzył mi się z innym filmem Carola Reeda o uciekającym rannym bandycie, manipulowanym i zdradzanym przez obcych, u których szukał schronienia.
Kay poszła otworzyć drzwi, a ja spróbowałem się uspokoić. Uświadomiłem sobie, że stałem się więźniem w skromnym domu, pośród snów o melodramatach, które przed laty oglądałem z Laurą w Filmotece Narodowej. Słyszałem, jak ktoś w holu rozpina skórzaną kurtkę, odrywa paski na rzepy, a czyjeś głosy rozprawiają o tępocie policji, o lekarzu bez nazwiska, a potem, bardzo wyraźnie o Heathrow. Gdy próbowałem uspokoić rottweiłera w klatce piersiowej i opadłem na kolana, na pokryty kurzem dywan, dzwonek do drzwi zadzwonił znowu.
Kobiety łagodnie chodziły wokół mnie, zdejmowały mi buty, rozluźniały krawat. Chinka pochyliła się nad kanapą i rozpięła mi koszulę. Między nami unosił się ledwie wyczuwalny zapach drogich perfum, woń jakiejś niezwykłej pasty do zębów, wspomnienia toalet pierwszej klasy w luksusowych airbusach Cathay Pacific, sobolowych futer i pensjonatów w Hongkongu.
Potem wmieszał się ostrzejszy zapach, szorstki odór benzyny i oleju silnikowego. Motocyklista-duchowny, Stephen Dexter, podłożył mi pod głowę sztruksową poduszkę wręczoną mu przez Kay. Grube kciuki dotykały mojego czoła jak uścisk kapłana wzywającego duszę do światła.
W saloniku był jeszcze ktoś, szczupły mężczyzna w czarnym garniturze. Twarzy tego człowieka nie byłem w stanie dostrzec. Domyśliłem się, że to lekarz, Richard Gould, którego wezwała Kay. Usiadł obok mnie, osłuchując płuca przez stetoskop. Gdy dawał mi zastrzyk, zobaczyłem jego blade ręce i niechlujne paznokcie. Poruszał ukradkiem dłońmi, jak filipiński uzdrowiciel.
Czekając, aż środek przeciwbólowy zacznie działać, położył mi rękę na ramieniu. Poczułem słabość ciała, które przyssało się do mnie jak inkub, zwiotczałe mięśnie lekarza po trzydziestce, wyrwanego przez Kay z popołudniowej drzemki; zapach, nie tak miły jak oleju silnikowego albo pasty do zębów linii Cathay Pacific, wydzielał się z poplamionych rękawów marynarki, jakby wspomnienie niemytych ciał dzieci z zespołem Downa.
Widząc, że prawie usypiam, skończył się mną zajmować i poszedł do kuchni. Pozostali umilkli, gdy zaczął coś mówić i usłyszałem tylko swoje nazwisko. Ktoś zamknął drzwi lodówki i rozległy się kroki, zmierzające korytarzem ku drzwiom frontowym. Krzesła szurały wokół stołu. Zapadając w nieprzytomny półsen, usłyszałem jeszcze dziennik telewizyjny, nadający informację o pożarze w księgarni w British Museum.
Kiedy się obudziłem, Joan Chang siedziała na krześle obok mnie i uśmiechała się przyjaźnie spod równo obciętej grzywki. W kuchni nadal szły wiadomości. Domyśliłem się, że spałem zaledwie kilka minut. Ale poczułem się zaskakująco dobrze, a ból w klatce piersiowej i przeponie był tylko słabym echem wcześniejszego. Przypomniałem sobie jednoznaczne napomknienie o Heathrow, które podsłuchałem, zanim zasnąłem, ale postanowiłem, że na razie nie pójdę tym śladem.
– Panie Markham? Wrócił pan do nas. – Joan pokiwała z ulgą głową, jakby spodziewała się, że ze snu ocknie się ktoś inny. – Kay naprawdę się martwiła.
– Boże, znów oddycham. Ten ból…
– Richard dał panu zastrzyk. – Starła coś z mojego podbródka. – Niech pan odpocznie pół godziny i pojedzie do domu. Jutro pójdzie pan do lekarza. Żebra nie są połamane, ale być może śledziona jest odbita. To chyba te policyjne buty.
– Nie, to zielone wellingtony – znacznie bardziej niebezpieczne.
– Miłośnicy kotów? Kay mi mówiła. – Skrzywiła się ze współczuciem, gdy usiadłem i schwyciłem ją za małe rączki. – Wygląda na to, że naprawdę panu dołożyli.
– Jedyny uświęcony gatunek to koty. – Rozejrzałem się po pokoju, który teraz zdawał się mniejszy i bardziej zamieszkany. Nawet zachmurzony samuraj wyglądał mniej groźnie. – Pani przyjaciel, lekarz, ma szczególne podejście do pacjenta.
– Richard Gould jest wspaniały, szczególnie kocha dzieci. Kay pojechała odwieźć go do domu. – Ściszyła głos, uśmiechając się chytrze. – On nie lubi Instytutu Adlera. Prawdę mówiąc, powiedział, że wszystkich stamtąd powinno się powiesić. Myślę, że dla pana zrobił wyjątek.
– Dzięki za ostrzeżenie.
– Zawsze mówię prawdę. – Rozpromieniła się tryumfalnie. – To nowy sposób na kłamstwo. Kiedy mówi się prawdę, ludzie nie wiedzą, czy wierzyć. Pomaga mi to w mojej pracy.
– Gdzie? W Ministerstwie Spraw Zagranicznych? W Banku Anglii?
– Zbieram fundusze dla Królewskiej Akademii. To niełatwe zajęcie. Wszyscy ci dyrektorzy generalni wielkich spółek sądzą, że sztuka jest dobra dla duszy.
– A nie jest?
Читать дальше