– Proszę bardzo, zanieś to mojemu teściowi, powiedz mu, że to jest moja powieść.
Praktykantka ostrożnie gładzi okładkę brulionu, okładka jest szczegółem zrozumiałym i niezwykle istotnym, Praktykantka nie czyta książek, które miałyby niechlujne okładki, twarda oprawa i obwoluta to absolutna podstawa, książka musi wyglądać, nie zawsze przecież doczytuje się ją do końca, właściwie to najczęściej nie doczytuje się nawet do końca pierwszej strony, a bywa i tak, że lektura książki kończy się na przeczytaniu okładki i stron tytułowych, dlatego Praktykantka, pieszcząc gustowną, skórzaną oprawę brulionu, czuje, że otrzymała poważną literaturę, nie spodziewała się takiego sukcesu, miała nadzieję, że uda jej się wyciągnąć od tego dziwaka coś, co zadowoliłoby Teścia, ale nie spodziewała się całej powieści, i to w tak piękniej okładce; Praktykantka wodzi palcami po tłoczeniach w skórzanej oprawie i czyni to z bezwiedną ślicznością, aż Robert zaczyna boleć nad tym, że to nie jego skóra, od tego bolenia dostaje boleści w kręgosłupie, silniejszej niż kiedykolwiek wcześniej, nie wie, jaką pozycję przyjąć, żeby mniej bolało, to na pewno nerwoból, zaraz przejdzie, tłumaczy sobie kolejne ukłucia; Praktykantka niczego nie zauważa, właśnie marszczy śliczne czółko nad otwartym brulionem pełnym kartek zabazgranych z obrzydliwą gęstością, no to rzeczywiście zboczeniec prawdziwy, taki piękny zeszyt tak zniszczyć, co za człowiek, i jeszcze ją teraz przegania, niegrzecznie, najwyraźniej nie nauczył się uprzejmej stanowczości od swojego Teścia; Robert każe Praktykantce wyjść, dłużej nie utrzyma bólu w ukryciu, zaczyna jęczeć tak, jakby sobie podśpiewywał, no wychodźże szybciej; zamyka za nią drzwi, zostaje sam na sam z bólem, nie zna go, nigdy wcześniej go nie czuł, ten ból jeszcze mu się nie przedstawiał, Robert czuje, że właśnie zaczęło się coś nieodwołalnego; już jutro dowie się od specjalisty, czy to okresowe dolegliwości, czy też straż przednia śmierci wyrównuje w nim grunt pod obozowisko.
Dariusz Szpakowski, proszę państwa, Dariusz Szpakowski we własnej osobie próbuje zrozumieć senność w grze Polaków, analizuje jeden jedyny błąd, który wywołał następne i w konsekwencji doprowadził do utraty bramki, przegraliśmy bowiem z dużo niżej notowanym rywalem, nasi piłkarze nie wykazali takiego zaangażowania w grę, jakiego byśmy oczekiwali po buńczycznych zapowiedziach, Dariusz Szpakowski ogłasza koniec marzeń, koniec snów, przygoda z pucharami skończyła się dla nas jak zwykle przedwcześnie; Teść irytuje się przed telewizorem, tym razem bez czapeczki w narodowych barwach, nie ma go na stadionie, bo drużyna gra na wyjeździe równie odległym jak następne wybory:
– Przecież to paralitycy są. Biali, żółci, czarni, czerwoni, wszyscy dymają nas prosto w polską myśl szkoleniową. My mamy, kurwa, antyfutbol w genach!
Dariusz Szpakowski pyta współkomentującego fachowca, czy zgadza się, że przespaliśmy pierwszą połowę, fachowiec się zgadza i dodaje, że mecz się naszym nie ułożył, gdyby się ułożył, wynik mógłby być wręcz przeciwny; Teść nie wytrzymuje, wyłącza telewizor, mówi wściekle:
– Właśnie o to chodzi, że nasi dzielni chłopcy wychodzą na boisko, żeby stać i przyglądać się, jak też dziś mecz się ułoży; w tym czasie rywale grają i strzelają bramki.
Teściowa jest bardzo zaprasowana (żelazko w jej dłoni jest jednym z symboli rodzinnej harmonii), od pewnego czasu planuje jednak kolejną akcję dywersyjną; zastanawia się, jak też wpłynęłyby na medialny wizerunek Teścia źle wyprasowane spodnie.
– Te łamagi nie są warte funta kłaków, a ty się pieklisz. Szkoda, że ludzie nie słyszą, jakich wyrazów w domu używasz.
Żona przeszukuje parter, mąż jej gdzieś zaginął, truchcik wzm aga się, bo Robert jest coraz bardziej nieobecny, no proszę, w dużym pokoju też go nie ma, może rodzice widzieli, może mecz oglądał:
– Nie było tu Roberta?
Teść jest dziś wściekły podwójnie, paralitykom nie udało się go udobruchać, po tym, jak zięć go ostatecznie wystrychnął na dudka, zakpił sobie z niego w żywe oczy jego osobistej sekretarki.
– Twój mąż się nie interesuje sportem.
– A co to za sport? Dwudziestu dwóch facetów potykających się o własne nogi. I tysiące naiwniaków przed telewizorami.
– Przynajmniej są tak cwani, że za to potykanie biorą pieniądze. A ten twój?…
Teść wskazuje z wyrzutem leżący na stoliku brulion w grubej, gustownej oprawie, z wyjątkowo niegustownym wnętrzem. Teść do samego końca wierzył, że te zapiski to zaszyfrowany tekst genialnej powieści przyszłego noblisty, dał analitykom do sprawdzenia, najtęższe głowy kontrwywiadu zmarnowały dniówkę na to, żeby wytłumaczyć Teściowi, że ktoś sobie z niego robi jaja.
– Przejrzyj to, bardzo pouczające. Ja mu posadkę załatwiam, żeby miał cieplarniane warunki, a pan literat sobie miesiącami z nudów znaczki w zeszycie stawia, świńskimi rysunkami się zajmuje! Pytałaś go, jak ma was zamiar utrzymać z niepisania?!
– Chciałeś zięcia artystę, to masz. Kto gadał, że na kocią łapę mieszkać nam nie pozwoli?!
Teściowa, żelazkowa dama, wyprasza sobie podniesione głosy, musi stanąć w obronie harmonii rodzinnej; ojciec i córka zachowują się zbyt emocjonalnie, emocje i namiętności wykluczają możliwość osiągnięcia pełnej rodzinnej harmonii; tam, gdzie zaczynają brać górę emocje, przestaje grać harmonia; w życiu, także rodzinnym, przede wszystkim należy kierować się rozumem; gdzie rozum śpi, budzą się upiory:
– No wiesz? Takim tonem się do ojca nie mówi!
Żona zwiedziła już każdy zakamarek domu, najwyraźniej Robert samowolnie go opuścił, Teść musiał go strofować stanowczo i nieuprzejmie, być może się obraził i wyszedł, Żona zaczyna się lękać lęku, który mógłby ją znowu dopaść, tyle dni udało się wytrzymać, już się tak dobrze czuła, że aż ją to zaniepokoiło, lęk na pewno gdzieś się przyczaił i szuka tylko pretekstu, żeby zaatakować; nagłe zniknięcie Roberta mogłoby być tym pretekstem, może nie odszedł daleko, może tylko schował się w szopce, żeby spokojnie w czymś podłubać, sprawdźmy, tymczasem zaglądając do zeszyciku, który tak zdenerwował ta tusia; o Mateczko Święta, co to jest? (lęk wali w taraban) Te wszystkie okropności, jak to w ogóle wygląda, co to ma znaczyć? (lęk zaczyna wciskać pięść w mostek) Boże, spraw, żeby Robert był w szopce, żeby potrafił to wytłumaczyć łagodnie i rozsądnie (lęk zaczyna rwać oddech). Jest? Czy go nie ma? Trzeba wejść głębiej, z chusteczką przy nosie, bo to królestwo kurzu, a katar ledwo co minął.
– Robert? Jesteś tu?
Jest. Siedzi na podłodze oparty o ścianę. Ból go bardzo boi. Straszny ból. Nie ma siły się podnieść, trudno, właśnie dał się przyłapać na cierpieniu.
Żona nie wie, co powiedzieć, Robert wygląda, jakby się zepsuł; gdyby chodziło o światło w sypialni albo spłuczkę, być może sama potrafiłaby temu zaradzić, gdyby przestała działać pralka, zawołałaby do pomocy Roberta; ale zepsuty Robert to problem, którego nie brała pod uwagę; lęk podpowiada Żonie, że Roberta może już się nie da naprawić.
– Chyba będziesz musiał iść do lekarza.
Dzisiaj grają wznowienie Calderona, Róża ciągle jeszcze oficjalnie figuruje w obsadzie, to przyciąga widzów, ale przy jej roli w programach stawiana jest pieczątka z nazwiskiem aktorki zastępującej; ludzie dzwonią przed spektaklem, dopytują się, czy Róża dziś zagra, słyszą w odpowiedzi niezmiennie: „Proszę państwa, tego naprawdę nie sposób przewidzieć; ale mogą być państwo pewni, że gdyby wróciła nawet pięć minut przed podniesieniem kurtyny, zagra”, dlatego sala jest zawsze pełna, widownia czeka, ale dziś jeszcze raz spotka ją zawód; Róża siedzi w ogrodowym fotelu przed domem i przypomina sobie tekst sztuki, wie, o której zaczynają, dokładnie o tej porze rozpocznie własny spektakl w domu, będzie wypowiadać swoje kwestie w tych samych momentach co jej zastępczyni na scenie, z tą różnicą, że w warunkach domowych widownia składać się będzie z psa i zajętego własnymi sprawami Pana Męża; stres i trema, jak również ryzyko nagłego zaśnięcia i zerwania przedstawienia są w tych warunkach całkowicie wyeliminowane.
Читать дальше