Czy w miłości zwycięskiej rewolucji do rymów mamy widzieć jedynie przypadkowe upodobanie? Bynajmniej. W rymie i rytmie jest czarodziejska moc: bezkształtny świat zawarty w regularnym wierszu stanie się od razu przejrzysty, regularny, jasny i piękny. Jeżeli śmierć pojawi się w wierszu akurat wtedy, gdy na końcu poprzedniego wersu zegar wybije ćwierć, stanie się i ona dźwięcznym elementem porządku. I gdyby nawet wiersz przeciwko śmierci protestował, jest ona mimowolnie usprawiedliwiona, chociażby jako powód pięknego protestu. Kości, róże, rany, wszystko w wierszu zmienia się w balet, a poeta z czytelnikiem są w tym balecie tancerzami. Ci, którzy tańczą, nie mogą, naturalnie, nie zgadzać się na taniec. Poprzez wiersz realizuje człowiek swoją zgodę na byt, a rym i rytm są najbrutalniejszymi środkami owej zgody. A czyż zwycięska rewolucja nie potrzebuje brutalnego potwierdzenia nowego ładu, a więc liryki pełnej rymów?
Szalejcie ze mną!" – wzywa Vitezslav Nezval swoich czytelników, a Baudelaire pisze: "Trzeba być bezustannie pijanym… winem, poezją, cnotą, wedle upodobania…" Liryka jest pijaństwem i człowiek się upija, aby łatwiej jednoczyć się ze światem. Rewolucja nie pragnie być badana i obserwowana, pragnie, by ludzie się z nią jednoczyli; w tym sensie jest liryczna i liryki potrzebująca.
Rewolucja ma jednak na myśli inną lirykę niż ta, którą pisywał kiedyś Jaromil; wówczas obserwował w upojeniu ciche przygody i wspaniałe osobliwości swego wnętrza; dzisiaj wszakże opróżnił swą duszę jak hangar, aby weszły do niej hałaśliwe kapele świata; urok osobliwości, które rozumiał tylko on sam, zamienił na urok powszechności, które rozumiał każdy. Gorąco pragnął zrehabilitować dawne piękno, nad którym sztuka (w zwyrodniałej pysze) kręciła nosem: zachód słońca, różę, rosę na trawie, gwiazdy, zmierzchy, śpiew dochodzący z oddali, matkę i tęsknotę za domem; ach, jakiż to był piękny, bliski i zrozumiały świat! Jaromil powracał do niego ze zdumieniem i wzruszeniem, jak marnotrawny syn, wracający po długich latach do domu, który kiedyś opuścił.
Ach, być prostym, zupełnie prostym, prostym jak ludowa pieśń, jak dziecięca wyliczanka, jak potoczek, jak ruda dziewczyna!
Być u źródła wiecznego piękna, kochać słowa dal, srebro, tęcza, i kochać słowo ach, to tylekroć wyśmiewane słówko!
Jaromila fascynowały również niektóre czasowniki, zwłaszcza te, które wyrażały prosty ruch naprzód: biec, iść, a jeszcze bardziej płynąć i lecieć. W wierszu napisanym z okazji urodzin Lenina, rzucił na falę gałązkę jabłoni (ten gest oczarował go powiązaniem z dawnymi obyczajami ludu, puszczającego po wodzie wianki kwiatów), aby popłynęła do kraju Lenina; z Czech wprawdzie żadne wody do Rosji nie płyną, ale wiersz jest zaczarowanym obszarem, gdzie rzeki zmieniają swój bieg. W innym wierszu napisał, że świat będzie pewnego dnia wolny jak zapach igliwia wędrujący łańcuchem gór. W jeszcze innym wierszu pisał znów o woni jaśminu, która jest tak silna, że zmienia się w niewidzialny żaglowiec płynący w powietrzu; wyobrażał sobie, że wsiada na pokład woni i płynie daleko, daleko, aż do Marsylii, gdzie właśnie w tym czasie (jak pisało "Rude pravo") strajkowali robotnicy, których towarzyszem i bratem chciał być.
Dlatego też w jego wierszach niezliczoną ilość razy pojawiał się najbardziej poetycki instrument ruchu – skrzydła; noc, o której opowiadał wiersz, pełna była cichego bicia skrzydeł; skrzydłami było obdarzone pragnienie, tęsknota, nawet nienawiść i, oczywiście, czas również unosił się na skrzydłach.
We wszystkich tych słowach było utajone pragnienie bezmiernego objęcia, w którym jakby ożywał słynny wers Schillera: Seid umschfun gen, Mifionen, diesen Kuss der ganzen Weft! Bezmierne objęcie ogarniało sobą nie tylko przestrzeń, ale i czas; celem żeglugi była nie tylko strajkująca Marsylia, lecz także przyszłość, ta cudowna wyspa w oddali.
Przyszłość była kiedyś dla Jaromila przede wszystkim tajemnicą; kryło się w niej wszystko, co nieznane; dlatego nęciła i przerażała; była przeciwieństwem tego, co pewne, przeciwieństwem rodzinnego domu (dlatego w chwilach niepokoju marzył o miłości starych ludzi, którzy są szczęśliwi, ponieważ nie mają już przyszłości). Rewolucja nadała jednak przyszłości całkowicie odmienne znaczenie: nie była już tajemnicą, rewolucjonista znał ją na pamięć; znał ją z broszur, książek, wykładów, z agitacyjnych przemówień; nie przerażała, przeciwnie – dawała pewności wewnątrz teraźniejszości, tak że rewolucjonista uciekał do niej jak dziecko do mamy.
' Jaromil napisał wiersz o działaczu komunistycznym, który zasnął na kanapie w sekretariacie późną nocą, gdy płodne zebranie poranną rosą, już się pokryło (obrazu walczącego komunisty nie dało się wyrazić ' inaczej niż za pomocą obrazu komunisty obradującego); odgłos tramwaju pod oknem przemienił się we śnie w bicie dzwonów, wszystkich dzwonów świata, które ogłaszają, że wojny definitywnie się skończyły ' i kula ziemska należy do ludzi pracy. Zrozumiał, że cudownym skokiem znalazł się w dalekiej przyszłości; stał gdzieś wśród pól, a ku niemu zbliżała się kobieta na traktorze (na wszystkich plakatach kobieta przyszłości przedstawiana była jako kobieta na traktorze) i ze zdziwieniem rozpoznawała w nim tego, którego nigdy nie widziała, spracowanego mężczyznę z dawnych lat, tego, który poświęcił się, żeby ona mogła teraz szczęśliwie (i ze śpiewem na ustach) orać łany. Zeszła ze swej maszyny, by się z nim przywitać; mówi mu: "Tu jesteś w domu, tu jest twój świat…" i chce go wynagrodzić (na Boga, jak mogłaby ta młoda '' kobieta wynagrodzić starego steranego działacza?); w tym momencie tramwaje na ulicy głośno zadzwoniły i mężczyzna odpoczywający na wąskiej kanapie w kącie sekretariatu obudził się…
Napisał już wiele nowych wierszy, a mimo to nie był zadowolony; znał je bowiem na razie tylko on i mama. Wysyłał je wszystkie do redakcji "Rudego prava", które co rano sobie kupował; kiedyś wreszcie odkrył na trzeciej stronie w prawym górnym rogu pięć czterowersowych strof ze swoim nazwiskiem wydrukowanym tłustymi literami pod tytułem. Jeszcze tego samego dnia wręczył gazetę rudej, mówiąc, żeby ją sobie dokładnie przejrzała; dziewczątko długo nie mogło znaleźć niczego ciekawego (była przyzwyczajona wiersze pomijać, toteż w ogóle nie dostrzegła nazwiska przy nich wydrukowanego) i Jaromil musiał w końcu wskazać wiersz palcem.
– Nie wiedziałam, że jesteś poetą – patrzyła mu z podziwem w oczy. Jaromil powiedział jej, że pisze wiersze już od bardzo dawna, i wyciągnął z kieszeni kilka innych wierszy, które miał w rękopisie. Ruda je czytała, a Jaromil wyznał jej, że jakiś czas temu przestał pisać wiersze, i dopiero teraz, gdy ją spotkał, znów do nich powrócił. Spotkał rudą, jak gdyby spotkał Poezję.
– Naprawdę? – spytała dziewczyna, a kiedy Jaromil przytaknął, objęła go i pocałowała.
– Szczególne jest to – ciągnął dalej Jaromil – że jesteś nie tylko królową mych obecnych wierszy, ale i tych, które napisałem, zanim cię poznałem. Kiedy cię po raz pierwszy zobaczyłem, wydawało mi się, że moje dawne wiersze ożyły i zamieniły się w kobietę.
Z przyjemnością patrzył na jej zaciekawioną i zdziwioną twarz, a potem zaczął jej opowiadać, jak przed laty pisał długą prozę poetycką, jakieś fantastyczne opowiadanie o chłopcu imieniem Ksawery. Pisał? Właściwie nie pisał, raczej tylko śnił o jego przygodach i pragnął je kiedyś opisać.
Ksawery żył zupełnie inaczej niż inni ludzie; jego życie było snem; Ksawery spał i śnił mu się sen; w tym śnie zasnął i śnił mu się następny sen, w którym znowu zasypiał i znowu śnił mu się sen; i z tego snu, powiedzmy, zbudził się i znalazł się w poprzednim śnie; i tak przechodził ze snu do snu i przeżywał właściwie na zmianę kilka istnień; mieszkał w kilku istnieniach i przechodził z jednego do drugiego. Czy to nie wspaniałe, żyć tak, jak żył Ksawery? Nie być przywiązanym tylko do jednego życia? Być wprawdzie śmiertelnym, lecz pomimo to mieć wiele istnień?
Читать дальше