Potem trumna opadła na dno i ludzie w czerni jeden za drugim podchodzili i rzucali na nią garść gliny. Również Ksawery jako ostatni schylił się, nabrał do ręki ziemi z drobinkami śniegu i rzucił ją w dół. Był tu jedynym, o którym nikt nic nie wiedział, i zarazem jedynym, który sam wiedział wszystko. Tylko on wiedział, jak i dlaczego umarła jasnowłosa dziewczyna, tylko on wiedział o ręce mrozu, która posuwała się po jej ciele do góry, od łydek aż do brzucha i pomiędzy piersi, tylko on wiedział, kto był przyczyną jej śmierci. Tylko on wiedział, czemu życzyła sobie, aby ją pochowali właśnie tutaj, gdzie się najbardziej dręczyła i gdzie pragnęła umrzeć, ponieważ widziała miłość, która ją zdradza i oddala się od niej. Tylko on wiedział; ci pozostali byli tu niczego nie rozumiejącą publicznością, czy też niczego nie rozumiejącymi ofiarami. Widział ich na tle rozległego górskiego krajobrazu i wydawało mu się, że są zagubieni w bezkresnej dali, tak samo jak zmarła jest zagubiona w bezkresnej glinie, i że on sam (który wszystko wie) jest jeszcze rozleglejszy niż ten mokry krajobraz, tak że wszyscy pozostali, zmarła, grabarze z łopatami oraz łąki i pagórki wstępują w niego i gubią się w nim.
Był napełniony krajobrazem, smutkiem pozostałych i śmiercią blondynki, i czuł, że jest przez nich wszystkich rozsadzany, jakby w nim rosło drzewo; czuł, że jest wielki i traktował teraz swą własną rzeczywistą postać tylko jako maskę, przebranie, diabelską maskę niewinności; w tej masce własnej postaci podszedł teraz do rodziców zmarłej (twarz ojca przypominała mu rysy blondynki; była poczerwieniała od płaczu) i składał im kondolencje; podawali mu nieprzytomnie rękę a on czuł, że ich dłonie są w jego ręce wątłe i maleńkie.
Potem stał oparty o ścianę pawilonu, w którym tak długo spał, i patrzył w ślad za pogrzebowymi gośćmi, którzy rozchodzili się małymi grupkami i powoli ginęli w wilgotnej dali. Naraz poczuł, że ktoś go głaszcze; ależ tak, czuł na twarzy dotyk ręki. Był pewien, że rozumie to dotknięcie i z wdzięcznością je przyjmował; wiedział, że jest to ręka przebaczenia; że blondynka daje mu do zrozumienia, że go nie przestała kochać i że miłość jest silniejsza od śmierci.
Spadał w dół poprzez swoje sny.
Najpiękniejsza była chwila, gdy jeden ze snów jeszcze trwał, ale już za nim prześwitywał następny, do którego przechodził.
Te ręce, które głaskały go w chwili, gdy stał w górskim krajobrazie, należały już do kobiety ze snu, w który z powrotem zapadał, lecz Ksawery jeszcze o tym nie wie, tak że te ręce istnieją teraz same w sobie; są to cudowne ręce w pustej przestrzeni; ręce między dwiema historiami, między dwoma istnieniami; ręce nie zepsute przez ciało ani głowę. Niechaj trwa jak najdłużej ten dotyk rąk bez ciała!
Potem oprócz rąk poczuł także dotyk dużych miękkich piersi opierających się na jego piersiach i zobaczył twarz czarnowłosej kobiety i słyszał jej głos:
– Obudź się! Na Boga, obudź się!
Leżał na zmiętym posłaniu w ciemnawym pokoiku z wielką szafą. Ksawery przypomniał sobie, że jest w domu przy moście Karola. – Wiem, że chciałbyś jeszcze długo spać – mówiła kobieta, jakby się usprawiedliwiając. – Ale musiałam cię obudzić, ponieważ się boję. – Czego się boisz? – zapytał Ksawery.
– Mój Boże, ty nic nie wiesz – rzekła kobieta. – Posłuchaj! Ksawery zamilkł i starał się pilnie nasłuchiwać; z oddali dochodziły strzały.
Wyskoczył z łóżka i podbiegł do okna; po moście Karola spacerowały gromadki mężczyzn w roboczych kombinezonach z automatami na ramieniu.
Było to coś jakby wspomnienie dobiegające zza kilku ścian; Ksawery wiedział wprawdzie, co oznaczają patrole uzbrojonych robotników na moście, miał jednak wrażenie, że sobie o czymś nie może przypomnieć, o czymś, co by mu wyjaśniło jego własny stosunek do tego, co widzi. Wiedział, że należy do tej scenerii i że tylko przez jakąś pomyłkę z niej wypadł, jak aktor, który zapomni wejść w porę na scenę i sztuka rozwija się dalej, dziwnie okaleczona, bez niego. Aż nagle sobie przypomniał. I w momencie, gdy sobie przypomniał, rozejrzał się po pokoju i odetchnął z ulgą: aktówka wciąż tutaj była, oparta w kącie o ścianę, nikt jej nie zabrał. Podskoczył do niej i otworzył ją. Wszystko było na swoim miejscu: zeszyt z matematyki, zeszyt z czeskiego, podręcznik przyrody. Wyciągnął zeszyt do czeskiego, otworzył go z odwrotnej strony i odetchnął po raz drugi: lista, której domagał się od niego czarnowłosy mężczyzna, była tu przepisana starannie, drobnym czytelnym pismem, i Ksawerego znów ucieszył pomysł zamaskowania tego ważnego dokumentu w szkolnym zeszycie, w którym z drugiej strony napisane było ćwiczenie stylistyczne na temat: W jaki sposób przyszła do nas wiosna.
– Czegóż ty tam szukasz?
– Niczego – odparł Ksawery.
– Potrzebuję twojej pomocy. Widzisz przecież, co się dzieje. Chodzą od domu do domu, aresztują i dokonują egzekucji.
– Nie bój się – zaśmiał się. – Żadnych egzekucji być nie może! – Skąd możesz wiedzieć?! – zaprotestowała kobieta.
Skąd mógł wiedzieć? Wiedział aż nazbyt dobrze: listę wszystkich wrogów ludu, którzy mieli być straceni w pierwszym dniu rewolucji, miał w swoim zeszycie; egzekucji naprawdę być nie mogło. Zresztą, w ogóle go nie interesowały obawy pięknej kobiety; słyszał strzelaninę, widział patrole na moście i myślał tylko o tym, że dzień, do którego z takim zapałem przygotowywał się ze swymi towarzyszami boju, nadszedł nagle i on go przespał; że jest gdzie indziej, w innym pokoju, w innym śnie.
Chciał wybiec z domu, chciał się natychmiast zgłosić do tych ludzi w roboczych kombinezonach, chciał oddać listę, którą ma tylko on jeden, a bez której rewolucja jest ślepa, nie wiadomo bowiem kogo aresztować i do kogo strzelać. Uświadomił sobie jednak, że to niemożliwe: nie zna hasła wydanego na ten dzień, od dawna uważany jest za zdrajcę i nikt by mu nie uwierzył. Jest w innym życiu, jest w innym zdarzeniu i nie potrafi ocalić z owego życia tego drugiego, w którym go już nie ma.
– Co się z tobą dzieje? – nalegała na niego ze strachem kobieta.
A Ksaweremu przyszło na myśl, że skoro nie może ocalić tego straconego życia, musi uczynić wielkim to, które teraz właśnie przeżywa. Obejrzał się na piękną, korpulentną kobietę i wiedział w tej chwili, że musi ją opuścić, ponieważ życie jest tam na zewnątrz za oknami, skąd dobiegają strzały.
– Dokąd chcesz iść! – krzyknęła kobieta.
Ksawery uśmiechnął się i wskazał na okno.
– Obiecałeś, że zabierzesz mnie ze sobą!
– To było dawno temu.
– Chcesz mnie zdradzić?
Uklękła przed nim i objęła go za nogi.
Patrzył na nią i uświadamiał sobie, że jest piękna i że przykro mu będzie od niej odejść. Ale świat za oknem był jeszcze piękniejszy. A jeżeli dla niego opuści ukochaną kobietę, wówczas ten świat będzie jeszcze droższy o wartość zdradzonej miłości.
– Jesteś piękna – mówił do niej. – Ale muszę cię zdradzić. Potem wyrwał się z jej objęć i skierował się w stronę okna.
Część trzecia albo Poeta onanizuje się
Tego dnia, gdy Jaromil przybiegł do niej ze swymi wierszami, mama już się taty nie doczekała; nie doczekała się go także w następnych dniach.
Dostała natomiast z gestapo urzędową wiadomość, że jej mąż jest aresztowany. Pod koniec wojny przyszła następna urzędowa wiadomość, że mąż umarł w obozie koncentracyjnym. O ile jej małżeństwo było nędzne, o tyle wdowieństwo było wielkie i dostojne. Miała dużą fotografię męża z okresu, kiedy się poznali; oprawiła ją w złoconą ramę i powiesiła na ścianie.
Читать дальше