– Redaktorka działu mody? – parsknęłam. – Żeby. Raczej pechowiec z działu mody. Witaj na cywilizowanej ziemi. – Tuliłam ją jakieś dziesięć minut i wcale nie miałam ochoty przestać. Było mi ciężko, kiedy zaczęła Stanford i zostawiła mnie samą z rodzicami, zaledwie dziewięcioletnią, ale jeszcze ciężej, gdy za swoim chłopakiem – teraz mężem – wyjechała do Houston. Houston! Całe to miasto robiło wrażenie przesiąkniętego wilgocią i rojącego się od komarów w stopniu przekraczającym ludzką wytrzymałość. A jakby tego było mało, moja siostra – moja wyrafinowana, piękna starsza siostra, która uwielbiała sztukę neoklasyczną i recytowała poezje Byrona w taki sposób, że topniało mi serce – nabrała południowego akcentu. I to nie lekkiego akcentu z subtelnym, czarującym południowym zaśpiewem, ale pełnowymiarowego, charakterystycznego, wiercącego w uszach wieśniackiego zaciągania. Nie wybaczyłam jeszcze Kyle'owi, chociaż był całkiem porządnym szwagrem, że zaciągnął ją w to parszywe miejsce, a chwile, w których otwierał usta, wcale mi w tym nie pomagały.
– Cześć, Andy, kochanie, wyglądasz coraz piękniej za każdym razem, kiedy cię widzę. – Wyglondasz coras pienknij za kadym razem, kędy cie wizę. – Czym was karmią w tym Runwayu, co?
Miałam ochotę wepchnąć mu w usta piłkę tenisową, żeby powstrzymać go od mówienia, ale uśmiechnął się do mnie i podeszłam, żeby go uściskać. Może i gadał jak wieśniak oraz trochę zbyt otwarcie i za często się uśmiechał, lecz naprawdę się starał i najwyraźniej uwielbiał moją siostrę. Przysięgłam sobie dołożyć starań, żeby nie wzdrygać się otwarcie, gdy się odezwie.
– Nie jest to miejsce, które można by nazwać przyjaznym dla konsumenta, jeśli rozumiesz, co mam na myśli. Cokolwiek by to było, zdecydowanie jest w wodzie, nie w jedzeniu. Ale mniejsza z tym. Ty też świetnie wyglądasz, Kyle. Mam nadzieję, że dbasz, by moja siostra się nie nudziła w tym żałosnym mieście?
– Andy, po prostu przyjedź z wizytą, kochanie. Zabierz Aleksa i wszyscy zrobicie sobie małe wakacje. Nie jest tak źle, zobaczysz. – Uśmiechnął się najpierw do mnie, a potem do Jill, która odpowiedziała uśmiechem i przejechała mu wierzchem dłoni po policzku. Byli obrzydliwie zakochani.
– Naprawdę, Andy, to obfitujące w kulturalne rozrywki miejsce. Oboje byśmy chcieli, żebyś częściej nas odwiedzała. To nie w porządku, że widujemy się tylko w tym domu – powiedziała, szerokim machnięciem obejmując salon naszych rodziców. – To znaczy, jeżeli potrafisz znieść Avon, z pewnością zniesiesz Houston.
– Andy, jesteś! Jill, przyjechała wielka nowojorska kobieta sukcesu, chodź się przywitać – zawołała moja mama, wychodząc z kuchni. – Myślałam, że miałaś zadzwonić, kiedy dotrzesz na dworzec.
– Pani Myers odbierała Erikę z tego samego pociągu, więc po prostu mnie podrzuciła. Kiedy jemy? Umieram z głodu.
– Teraz. Chcesz się ogarnąć? Możemy zaczekać, wyglądasz trochę nieświeżo po podróży. Nie ma sprawy, jeżeli…
– Mamo! – Rzuciłam jej ostrzegawcze spojrzenie.
– Andy! Wyglądasz wystrzałowo. Chodź tu i uściskaj swojego staruszka. – Mój tata, wysoki i wciąż bardzo przystojny, świeżo po pięćdziesiątce, uśmiechał się, stojąc w holu. Za plecami trzymał pudełko scrabble'a, na które pozwolił mi spojrzeć tylko przelotnie, szybko wysuwając je bokiem zza nogi. Zaczekał, żeby wszyscy spojrzeli w inną stronę i oznajmił, bezgłośnie poruszając ustami: „Skopię ci tyłek. Uznaj to za ostrzeżenie”.
Uśmiechnęłam się i kiwnęłam głową. Wbrew zdrowemu rozsądkowi zorientowałam się, że cieszę się na najbliższe czterdzieści osiem godzin z rodziną bardziej niż kiedykolwiek przez te cztery lata, odkąd wyprowadziłam się z domu. Święto Dziękczynienia należało do moich ulubionych, a w tym roku zaczęłam szczególnie je doceniać.
Zebraliśmy się w jadalni i z apetytem zabraliśmy się za potężny posiłek, który mama po mistrzowsku zamówiła, za jej tradycyjną żydowską wersję uczty w wigilię Święta Dziękczynienia. Bajgle i wędzony łosoś, kremowy twarożek, ryba i latkes, wszystko profesjonalnie ułożone na sztywnych jednorazowych półmiskach, czekające na przeniesienie na papierowe talerze i zjedzenie plastikowymi widelcami i nożami. Matka uśmiechnęła się czule, gdy jej potomstwo rzuciło się najadło, z takim wyrazem dumy na twarzy, jakby przez tydzień stała przy gorącym piecu, żeby zaopatrzyć i wyżywić maleństwa.
Opowiedziałam im wszystko o nowej pracy, starając się najlepiej, jak umiałam, opisać zajęcie, którego sama jeszcze do końca nie rozumiałam. Przelotnie zastanowiłam się, czy opis zamawiania spódnic, wszystkich tych godzin, które poświęciłam na pakowanie i wysyłanie prezentów, albo małej elektronicznej karty identyfikacyjnej śledzącej wszystko, co się robiło, zabrzmiał absurdalnie. Trudno było oddać słowami wrażenie, że wszystko to były pilne sprawy, wyjaśnić, jak w biurze wydawało się, że moje działania mają znaczenie, są wręcz ważne. Mówiłam i mówiłam, ale nie umiałam objaśnić im tego świata, który choć geograficznie odległy o godzinę, tak naprawdę należał do innego systemu słonecznego. Wszyscy kiwali głowami, uśmiechali się i zadawali pytania, udając zainteresowanie, ale wiedziałam, że to zbyt egzotyczne, nazbyt obco brzmiące i za bardzo odmienne, żeby znaleźli w tym sens ludzie, którzy – jak i ja przed tygodniem – nigdy nawet nie słyszeli nazwiska Priestly. Nawet mnie samej wydawało się to bez sensu: przesadnie dramatyczne i za bardzo „bigbrotherowskie”, ale było też podniecające. I niesamowite. Zdecydowanie i niezaprzeczalnie było to superniesamowite miejsce pracy. Prawda?
– No cóż, Andy, myślisz, że będziesz tam szczęśliwa przez ten rok? Może nawet zechcesz zostać dłużej, co? – zapytał tata, rozsmarowując pastę śledziową na solance.
Podpisując umowę w Elias – Clark, zgodziłam się pracować dla Mirandy przez rok – o ile wcześniej nie zostanę zwolniona – co w tym momencie wydawało się bardzo mało prawdopodobne. A jeśli wypełnię swoje zobowiązania z klasą, entuzjazmem i zachowam jaki taki poziom kompetencji – tego nie miałam na piśmie, ale sugerowało mi to kilkanaście osób z działu personalnego oraz Emily i Allison – będę mogła wskazać posadę, którą chciałabym dostać jako następną. Spodziewano się, oczywiście, że dokonam wyboru w ramach Runwaya lub, w ostateczności, w Elias – Clark, ale mogłam prosić o wszystko, od pracy w dziale recenzji książkowych po funkcję łącznika między sławami Hollywoodu a Runwayem. Równe sto procent z dziesięciu ostatnich asystentek, które przetrwały przez rok w biurze Mirandy, wybrało przejście do działów mody w Runwayu albo innych czasopismach Elias – Clark. Fucha w biurze Mirandy była uważana za najlepszy sposób, żeby ominąć trzy do pięciu lat poniżeń na stanowisku asystentki i przejść prosto do istotnych zajęć w prestiżowych miejscach.
– Zdecydowanie. Na razie wszyscy wydają się naprawdę mili. Emily jest nieco, hm, no cóż, zaangażowana, ale poza tym wszystko było wspaniale. Sama nie wiem. Kiedy słucham opowiadań Lily o egzaminach albo Aleksa o wszystkich gównianych sprawach, z jakimi musi się użerać w szkole, zdaje mi się, że mam sporo szczęścia. No, bo kogo pierwszego dnia obwozi limuzyna z szoferem? Nie, poważnie. No więc tak, uważam, że to będzie wspaniały rok, i nie mogę się doczekać, kiedy wróci Miranda. Myślę, że jestem na to gotowa.
Jill rzuciła mi spojrzenie, które mówiło: Skończ z tym pieprzeniem, Andy, wszyscy wiemy, że prawdopodobnie pracujesz dla psychopatycznej suki otaczającej się anorektycznymi niewolnikami mody i że starasz się odmalować to wszystko w różowych barwach, bo się martwisz, że ugrzęzłaś w tym po szyję. Zamiast tego powiedziała:
Читать дальше