– Owszem, ale miłości pięknej, mocnej i zdrowej. Wszystko, co zdrowe, potrzebuje pożywki. Ale jestem pewna, że takie lekkie, wątłe zainteresowanie można zagłodzić na śmierć za pomocą jednego sonetu.
Darcy uśmiechnął się tylko, nastąpiła chwila milczenia, a Elżbieta aż drżała ze strachu, by matka znów nie zaczęła czegoś mówić, narażając się na śmiech. Bardzo chciała przerwać tę ciszę, ale nic jej nie przychodziło do głowy. Po krótkiej chwili pani Bennet zaczęła ponownie dziękować panu Bingleyowi za jego uprzejmość wobec Jane oraz przepraszała za dodatkowy kłopot, jaki mu sprawia obecność Lizzy. Pan Bingley odpowiedział z nie udawaną grzecznością, zmusił tez siostrę do okazania uprzejmości i powiedzenia tego co w danym wypadku powiedzieć należało.
Trzeba stwierdzić, że rolę swą odegrała bez wielkiego wdzięku. Pani Bennet jednak była całkowicie zadowolona i wkrótce rozkazała, by powóz zajechał. Na ten znak wysunęła się jedna z jej młodszych córek. Podczas całej wizyty obie panny szeptały coś do siebie a w wyniku tych szeptów ustaliły, iż młodsza przypomni panu Bingleyowi o balu, który obiecał wydać zaraz po przyjeździe do Netherfield.
Lidia była dość tęgą, wyrośniętą piętnastolatką o pięknej cerze i zawsze roześmianej buzi. Była ulubienicą matki i dzięki temu tak wcześnie weszła w świat. Tryskała z niej żywotność. Od dzieciństwa miała wysokie mniemanie o sobie, a nadskakiwania oficerów, których przyciągały zarówno dobre obiadki wuja Philipsa, jak i jej własne, trzpiotowate zachowanie, jeszcze mocniej utwierdziły ją w tym przekonaniu. Stać ją więc było na to, by zagadnąć pana Bingleya o bal i obcesowo przypomnieć mu jego obietnicę. Dodała też, że niedotrzymanie jej przyniosłoby mu straszny, okropny wstyd. Odpowiedź młodego człowieka na ten niespodziewany atak zabrzmiała jak muzyka w uszach matki:
– Upewniam panią, że w pełni podtrzymuję moją obietnicę. Kiedy siostra powróci do zdrowia, będziesz pani mogła sama wyznaczyć dzień balu. Ale z pewnością nie miałaby pani ochoty tańczyć, kiedy siostra chora.
Lidia oświadczyła, że jej to całkowicie wystarcza Oczywiście, lepiej zaczekać, aż Jane wyzdrowiej a przez ten czas pewno i kapitan Carter powróci do Meryton.
– A kiedy pan wydasz bal – dodała – zmuszę ich do tego samego. Powiem pułkownikowi Forsterowi, że byłby wstyd, gdyby tego nie zrobił.
Pani Bennet odjechała, a Elżbieta natychmiast powróciła do Jane, pozostawiając zachowanie swej rodziny i własne na pastwę komentarzy obu dam i pana Darcy’ego. Nic jednak nie mogło nakłonić tego ostatniego, by przyłączył się do obmawiania jej, nawet mimo wszystkich docinków panny Bingley na temat „pięknych oczu”.
Minął dzień – taki sam jak poprzedni. Kilka porannych godzin pani Hurst i panna Bingley spędziły u chorej, która, aczkolwiek powoli, wracała jednak do zdrowia. Wieczorem Elżbieta przyłączyła się do zebranego w salonie towarzystwa. Tym razem nie grano w karty. Pan Darcy zajęty był pisaniem listu, a siedząca obok panna Bingley śledziła ruchy jego pióra i przerywała ciągle, prosząc, by doniósł coś siostrze w jej imieniu. Pan Hurst grał w pikietę z panem Bingleyem, pani Hurst zaś przyglądała się grze.
Elżbieta zajęła się jakąś robótką, a jednocześnie z dużym rozbawieniem przysłuchiwała się rozmowie pana Darcy’ego z jego towarzyszką. Ustawiczne zachwyty damy czy to nad jego charakterem pisma, czy nad niezwykłą równością linijek, czy też wreszcie długością samego listu, oraz całkowity brak zainteresowania, z jakim te uniesienia były przyjmowane wszystko to razem tworzyło dość dziwny dialog i całkowicie pokrywało się z tym, co dotychczas o obydwojgu myślała.
– Jakże się panna Darcy ucieszy, otrzymawszy taki list.
Milczenie.
– Pan pisze niezwykle szybko.
– Mylisz się, pani, piszę wolno.
– Ileż listów musi pan pisać w ciągu roku, a zwłaszcza w interesach. Dla mnie byłoby to udręką.
– Szczęście zatem, że pisanie listów przypadło w udziale mnie, a nie pani.
– Proszę, napisz pan swojej siostrze, że tęsknię za jej widokiem.
– Już jej to raz napisałem, stosownie do życzenia pani.
– Wydaje mi się, że to pióro nie odpowiada panu. Pozwól, proszę, bym je zatemperowała. Znakomicie temperuję pióra.
– Dziękuję, ale ja zawsze robię to sam.
– Jakim sposobem potrafisz pan pisać tak równo?
Milczenie.
– Napisz pan siostrze, proszę, że jestem zachwycona, słysząc o jej postępach w grze na harfie, i że istnym przeżyciem był dla mnie jej śliczny mały wzorek na stół, który uważam za stokroć piękniejszy od projektów panny Grantley.
– Czy pozwolisz mi, pani, zostawić te zachwyty do następnego listu? Nie mam już miejsca, aby je tu wyrazić.
– Ach, to nieważne. Zobaczę ją przecież w styczniu. Czy zawsze pan piszesz do siostry takie rozkosznie długie listy?
– Zwykle piszę długie listy, czy jednak są one rozkoszne, trudno mi o tym sądzić.
– Uważam to wręcz za pewnik: jeśli komuś z łatwością przychodzi pisać długie listy, to musi pisać dobrze.
– Nie udał ci się ten komplement, Karolino, bo jemu pisanie listów wcale nie przychodzi z łatwością! – zawołał jej brat. – Zbyt uporczywie szuka jak najdłuższych słów, prawda, Darcy?
– Piszę zupełnie inaczej niż ty.
– Ach! – krzyknęła panna Bingley. – Karol pisze wprost najnieporządniej w świecie. Połowę słowa połyka, a resztę zamazuje.
– Myślę szybciej niż piszę. Z tego właśnie powodu moje listy – zdaniem tych, którzy je czytają – często nie zawierają żadnych myśli.
– Pańska skromność – wtrąciła Elżbieta – musi rozbroić każdą krytykę.
– Nie ma nic bardziej zwodniczego nad pozory skromności – rzekł Darcy. – Często jest to tylko obojętność wobec opinii ludzkiej, a czasami zamaskowana pycha.
– A której z tych dwóch cech doszukałeś się w moim ostatnim dowodzie skromności?
– Zamaskowanej pychy. W rzeczywistości dumny jesteś z tego, że piszesz nieporządnie, uważasz bowiem, iż wypływa to z szybkości myśli i tego, że nie dbasz specjalnie, w jaką ubierzesz je formę, co jest twoim zdaniem godne jeśli nie pochwały, to w każdym razie zainteresowania. Zdolność szybkiego działania jest wysoko ceniona przez każdego, kto ją posiada, nie zauważa on jednak niedoskonałości swych poczynań. Kiedy dzisiaj rano mówiłeś pani Bennet, że jeśli kiedykolwiek zdecydujesz się na opuszczenie Netherfield, wyjedziesz stąd w przeciągu pięciu minut, uważałeś, iż słowa twoje są czymś w rodzaju panegiryku na własną cześć i powinny ci zyskać uznanie słuchających. A powiedz mi, cóż jest tak bardzo chwalebnego w niezrównoważonym pośpiechu, który ci każe pozostawić ważny interes nie doprowadzony do końca, i ani tobie, ani nikomu innemu nie może przynieść pożytku?
– Ech! – zawołał Bingley. – Zbyt dużo żądasz! Żeby pamiętać wieczorem wszystkie głupstwa, które się powiedziało rano! A mimo to, powiadam ci: byłem przekonany, że mówię prawdę. W każdym razie nie przybierałem pozy rozgorączkowanego szaleńca, by w ten sposób przypodobać się damom.
– Wiem, żeś był o tym przekonany, ale nie wierzę, byś mógł stąd rzeczywiście w takim pośpiechu wyjechać. Zachowanie twoje będzie w tym samym stopniu uzależnione od przypadku, co zachowanie każdego człowieka. Gdybyś wsiadał już na konia, a któryś z przyjaciół powiedział ci: „Bingley, zostań jeszcze z tydzień”, prawdopodobnie zastosowałbyś się do jego życzenia i nie wyjechał, a za następnym słowem namowy pozostałbyś na cały miesiąc.
Читать дальше