Eliza Orzeszkowa - Marta
Здесь есть возможность читать онлайн «Eliza Orzeszkowa - Marta» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Классическая проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Marta
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Marta: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Marta»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Marta — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Marta», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Marta patrzała w niebo, w oczach jej była modlitwa gorąca, ale zarazem i głębokie jakieś, namiętne, natarczywe niemal pytanie.
— Jakaż ona piękna! — z cicha powtórzył wesoły Oleś i pochylając się ku swej towarzyszce, ciszej jeszcze dodał: — Gdyby ją tak z tymi wschodami razem przenieść do teatru, na scenę… dopiero to byłby efekt!
— Prawda, że jest piękna — odszepnęła towarzyszka wesołego Olesia — ależ ja ją znam wybornie… Co się z nią stało? … czego ona tu siedzi? i jak ubrana! żebraczka, czy co? …
Zamieniając te wyrazy młoda para zbliżała się coraz bardziej do kobiety, która zwróciła jej uwagę.
Marta nie spostrzegła, że jest czyjejkolwiek uwagi przedmiotem. Odkąd bezsilna i burzą uczuć stargana usiadła tu na chwilowy spoczynek, wiele może osób przechodzących ulicą patrzało na nią, ale ona nie widziała nikogo.
Cała dusza jej błądziła za tymi błękitami, w których zatonęły jej oczy; tam szukała ona jakiejś siły dobrej i potężnej, która by chciała i mogła skruszyć gnębiącą ją fatalność. Tuż nad głową zatopionej w zadumie kobiety ozwały się dwa głosy.
— Pani! — mówił głos jeden, męski i zniżony wzruszeniem czy uszanowaniem.
Marta nie usłyszała tego głosu.
— Marto! Marto! — zawołał głos drugi, kobiecy. Głos ten Marta usłyszała, dźwięczały w nim brzmienia znane jej dobrze z dawna. Wydało się Marcie, jakoby w tej chwili przeszłość jej zawołała na nią po imieniu. Powoli i jakby z ciężkością źrenice jej oderwały się od wysokich błękitów i spłynęły na twarz kobiety, która stała przed nią, sobolową mufkę na śnieg pod stopy swe rzuciła, a ku niej wyciągnęła dwie drobne ręce zamknięte w liliowych połyskujących rękawiczkach.
— Karolina! — szepnęła Marta ze zdziwieniem tylko zrazu, po chwili jednak jaśniejszy promień przebiegł po twarzy jej i stopił nieruchomość jej rysów.
— Karolcia! — wymówiła głośniej i powstała. Pochwyciła obie podawane sobie ręce kobiety.
— Karolcia! — powtórzyła — mój Boże, tyżeś to, doprawdy?
— Tyżeś to, Marto? — wzajemnie zapytała kobieta w atłasach i sobolach i błyszczące swe oczy ze smutkiem zatapiała przez chwilę w bladej, wychudłej twarzy, która na widok jej zadrżała radością. Ale w oczach tych smutek nie mógł znać gościć długo.
Kobieta w atłasach zaśmiała się i zwrócona do towarzysza swego rzekła:
— Czy widzisz, panie Aleksandrze, jak się to ludzie spotykają na świecie?
Wszakże my z Martą znamy się od dzieciństwa!
— Tak, od dzieciństwa! — powtórzyła Marta, teraz dopiero spostrzegając wesołego Olesia i witając go ukłonem.
— Po kim nosisz żałobę? — pytała kobieta w sobolach, szybkie spojrzenie rzucając na nędzny ubiór Marty.
— Po mężu.
— Po mężu! a więc owdowiałaś! to szkoda! przystojny był chłopak z twego Jasia, jesteś więc wdową. Gdzież mieszkasz stale? na wsi czy tutaj?
— Tu, w Warszawie.
— Tu? a dlaczego nie wróciłaś na wieś?
— Wieś mego ojca w kilka miesięcy po ślubie moim sprzedano z licytacji.
— Z licytacji! tak! to szkoda, nie masz więc żadnego majątku, bo ten poczciwy Jaś kochał cię szalenie i musiał tracić na ciebie wszystko, co miał.
Cóż więc robisz teraz? jak żyjesz?
— Jestem szwaczką.
— Ciężka robota! — zaśmiała się kobieta w atłasach — i ja próbowałam jej trochę, ale nie udało mi się.
— Ty, Karolciu! Ty byłaś szwaczką! — z kolei zdziwiona zawołała Marta. Kobieta w atłasach zaśmiała się znowu.
— Próbowałam być szwaczką, ale jakoś mi się nie udało! Cóż robić? tak chciało przeznaczenie, na które jednak nie uskarżam się wcale…
I znowu zaśmiała się. Tak często powtarzający się śmiech jej, wpółpłochy, wpółzalotny zdawał się płynąć więcej z przyzwyczajenia do ciągłego śmiania się niż z wesołości. Teraz Marta orzuciła spojrzeniem bogaty strój stojącej przed nią kobiety.
— Czy wyszłaś za mąż? — zapytała.
Kobieta zaśmiała się znowu.
— Nie! — zawołała — nie, nie! nie wyszłam za mąż, moja droga! to jest, jak ci mam powiedzieć? ale nie, nie! za mąż nie wyszłam…
Śmiała się wciąż mówiąc to, ale śmiech jej miał już tym razem przykre, trochę przymuszone brzmienie. Wesoły Oleś, który nie spuszczał oczu z
Marty, przy ostatnim jej pytaniu spojrzał na Karolinę, musnął wąsik i uśmiechnął się.
— Cóż ja najlepszego czynię? — zawołała kobieta w atłasach — paplaniną moją zatrzymuję państwo na chłodzie i wtedy, kiedy moglibyśmy wsiąść do dorożki i wnet pojechać do mego mieszkania. Pojedziesz ze mną, Marto? prawda? porozmawiamy długo i opowiemy sobie wzajemnie historię naszego życia…
Zaśmiała się znowu i rzucając dokoła szybkie, błyszczące spojrzenia, dodała:
— O, te historie naszego życia! jakie one są zabawne! opowiemy je sobie wzajem, Marto, nieprawdaż? Marta zdawała się wahać przez chwilę.
— Nie mogę — rzekła — dziecko moje czeka na mnie.
— A! masz dziecko! a więc cóż stąd? poczeka jeszcze trochę.
— Nie mogę…
— A więc przyjdź do mnie za godzinę… dobrze? Mieszkam na ulicy Królewskiej…
Wymieniła numer domu, ściskała w dłoniach swych rękę Marty.
— Przyjdź! przyjdź! — powtarzała — czekać cię będę… przypomnimy sobie dawne czasy.
Dawne czasy mają zawsze urok wielki dla tych, którym nowe nie przyniosły nic prócz łez i boleści.
Marta czuła się orzeźwioną i żywo wzruszoną widokiem odnalezionej niespodzianie towarzyszki swej młodości.
— Za godzinę — rzekła — przyjdę do ciebie, Karolciu…
Kto by wtedy na grupę trzech tych osób śród chodnika stojących pilną zwracał uwagę, mógłby spostrzec, że gdy Marta wyrzekła słowo: «Przyjdę!», Oleś uczuł niepohamowaną prawie ochotę podskoczyć wysoko i wykrzyknąć:
«Victoria!» Nie uczynił jednak ani jednego, ani drugiego, rzucił się tylko w tył nieco i strzepnął palcami. Czarne oczy jego żarzyły się jak rozpalone węgle i tonęły w bladej twarzy Marty, którą w tej chwili rozświecił uśmiech. Kiedy na koniec młoda kobieta odeszła, człowiek wiekuistego śmiechu zwrócił się do swej towarzyszki.
— Jak żyję — zawołał z zapałem — jak żyję, nie widziałem tak miłego, pociągającego stworzenia! Jak jej do twarzy w tej obrzydliwej chustce, którą ma na głowie. O! ja bym ją ubrał w atłasy, w aksamity, w złoto…
Pani Karolina podniosła nagle głowę i spojrzała w rozognioną twarz młodego człowieka.
— Doprawdy? — zapytała przeciągłym tonem.
— Doprawdy — odpowiedział Oleś i nawzajem znaczące wejrzenie utopił w oczach swej towarzyszki.
Kobieta w atłasach zaśmiała się krótkim, suchym śmiechem.
Część VI
Dzień zimowy miał się ku końcowi. W saloniku, którego okna wychodziły na ulicę Królewską, na zgrabnym kominku otocznym żelazną, kunsztownie wyrobioną kratą żarzyły się węgle w takiej ilości, aby nie rażąc zbytnim gorącem, przyjemne tylko dokoła rozlewać mogły ciepło.
Przed kominkiem stała kozetka wybita amarantowym adamaszkiem i niski fotel na biegunach, orzucony kwiecistym kobiercem, z podnóżkiem, na którym znajdował się wyszyty włóczkami, śliczny, długouchy wyżełek.
Na kozetce wpół leżała smukła postać kobiety w czarnej sukni z szeroką białą taśmą u dołu.
Na fotelu, drobne i wytwornie obute stopy opierając o podnóżek, kołysała się lekko druga kobieta w modnym kostiumie z fiołkowego atłasu, aksamitem i frędzlami tegoż koloru bogato przystrojonym, w białym jak śnieg webowym kołnierzyku spiętym wielką w złoto oprawną kameą, z jasnopłowymi włosami, wysoko nad czołem zaczesanymi, ledwie dojrzanym pyłkiem białego pudru przysypanymi i w długich krętych pasmach opadającymi na plecy, piersi, szyję i ręce, które, białe i drobne, wysuwały się z webowych mankietów i splecione na atłasowej tunice sukni połyskiwały dużym brylantem jedynego, lecz wielce kosztownego pierścienia.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Marta»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Marta» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Marta» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.