Eliza Orzeszkowa - Marta
Здесь есть возможность читать онлайн «Eliza Orzeszkowa - Marta» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Классическая проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Marta
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Marta: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Marta»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Marta — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Marta», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
«Nie mogę? — myślała dalej — dlaczegóż nie mogę? Nie mam prawa! Dlaczego nie mam prawa?
Jakież to są te tak bezgraniczne różnice, które zachodzą pomiędzy mną i tymi ludźmi? Dlaczego otrzymują oni to, bez czego żyć tak trudno, a ja nie otrzymałam i otrzymać nie mogę?»
Po raz pierwszy w swym życiu w piersi Marty podniosła się fala palącego oburzenia, głuchego gniewu, gorzkiej zazdrości. Zarazem doświadczyła uczucia niewysłowionej, gniotącej pokory. Zdawało jej się, że najlepiej by uczyniła, jeśliby w tej chwili upadła na kamienie chodnika, twarzą ku ziemi, pod stopy przechodniów. «Niechby mię deptali! — pomyślała — czegóżem więcej warta, ja, niedołężna, do niczego niezdatna, nikczemna istota!»
Ostatni wyraz tej myśli przebrzmiewał w jej głowie, gdy zwój papieru, który niosła, wymknął się z jej dłoni i upadł pod stopy.
Zeszyt padając roztworzył się; nachyliła się, aby go podnieść, i na tle zakreślonej przez nią karty ujrzała dwa trzyrublowe papierki.
Był to dar litościwego księgarza, który odrzucając nieudolną pracę kobiety pragnął jednak dać jej czynny dowód swej litości. Marta wyprostowała się z zeszytem w jednym ręku, szeleszczącymi papierkami w drugim. Oczy jej miały w tej chwili blask ostry i przeszywający, pierś drżała tłumionym, głuchym śmiechem.
— Tak! — wymówiła głośno prawie — im nauka i praca, mnie — jałmużna…
Wyrazy syczały w ustach jej, tak prawie białych jak papier, który trzymała w dłoni.
— Dobrze! — szepnęła po chwili — niech i tak będzie! Dlaczego nie dali mi tego, czego dziś wymagają ode mnie, dlaczego wymagają ode mnie tego, czego mi nie dali! Niech teraz dają pieniądze… tak… pieniądze… darmo… będę brała… niech dają…
Szybkim nerwowym ruchem wsunęła asygnaty w kieszeń zniszczonej sukni i zachwiała się na nogach. Teraz dopiero, gdy duch jej wtrąconym został na nowo w odmęt strasznej burzy, ciało przypomniało jej, że była głodną, że kilkadziesiąt nocy spędziła nad pracą, która nie przydała się na nic. Nie mogła iść dalej. Przez mgłę, która wzrok jej przysłaniała, ujrzała przed sobą wschody. Były to wschody Świętokrzyskiego kościoła. Osunęła się na nie, oparła głowę na ręku i przymknęła oczy. Po krótkiej chwili zesztywniałe jej rysy zmiękły, lód, w którym uczucia ścięły się w jej piersi, tajał, spod powiek spuszczonych po marmurowo białym policzku płynąć poczęły łzy, kropla po kropli, bujne, ciężkie, padały na chude ręce i kryły się pomiędzy fałdami żałobnej sukni.
Gdy tak się działo z Martą, chodnikiem Krakowskiego Przedmieścia postępowała para ludzi: kobieta i mężczyzna. Szli krokiem prędkim i lekkim, rozmawiali sobą z wielkim ożywieniem. Kobieta młodą była, wystrojoną i piękną, mężczyzna młodym także, wytwornie ubranym i bardzo przystojnym. — Mów pan, co chcesz, przysięgaj, jak chcesz, a nie wierzę ci, abyś kiedykolwiek w życiu swym mógł być naprawdę zakochanym!
Mówiąc to młoda kobieta śmiała się ustami i oczami.
Zza ust jej koralowej barwy ukazywały się dwa rzędy białych i drobnych zębów, piwne źrenice błyskały i rzucały dokoła szybkie wejrzenia. Mężczyzna westchnął. Była to parodia westchnienia, mieszczącego w sobie więcej żartu i wesołości niż śmiech kobiety.
— Nie wierzysz mi, piękna Julciu, a jednak Bóg mi świadkiem, żem kochał się przez dzień cały nie tylko naprawdę, ale szalenie, bez pamięci! Wystaw bo sobie taką boską istotę! Wysoka jak topola, oczy wielkie, czarne, płeć jak alabaster, włosy jak krucze pióra, olbrzymie i nie sztuczne, powiadam, że nie sztuczne, ale własne, już ja się na tym znam… Smutna, blada, nieszczęśliwa… o bogini! Ale to wszystko jeszcze nic, podobała mi się od razu co prawda, powiedziałem przecie sercu mojemu: «Milcz!», bo wiedziałem, że siostra moja nie żartem ją polubiła i strzec ją ode mnie postanowiła, jak od ognia… Wtedy jednak, kiedy przyszła do mojej siostry i tym swoim cudownym, lubym, słowiczym głosikiem powiedziała: «Nie mogę uczyć córki pani…»
Ale ja tobie, piękna pani… Julciu, opowiadałem już tę historię… otóż wtedy to właśnie zakochałem się w niej naprawdę. Przez cały dzień potem chodziłem jak odurzony po wszystkich ulicach szukając mojej bogini…
— I nie znalazłeś jej pan?
— Nie znalazłem.
— Nie wiedziałeś, gdzie mieszka?
— Nie wiedziałem. Siostra moja wiedziała, ale ba!… Ilem razy spytał ją o adres pięknej wdowy, odpowiadała mi zawsze: «Czemu ty, Olesiu, do biura nie idziesz?»
Kobieta parsknęła śmiechem.
— Siostra pana musi być okropnie poważną osobą! — zawołała. Mężczyzna nie zaśmiał się tym razem ani westchnął.
— Nie mówmy o siostrze mojej, panno Julio — rzekł głosem, w którym brzmiała pewna stanowczość. — Oto lepiej posłuchaj dalszego ciągu dramatu mojego życia. Ach! był to dramat… Wyobraź sobie, że dnia tego spotkawszy na ulicy pannę Malwinę X., ukłoniłem się jej tylko z daleka, koło drzwi Stępkosia przeszedłem ze schyloną głową i z westchnieniem w piersi ujrzałem na afiszu Piękną Helenę, i nie poszedłem do teatru, słowem, pogrążony zostałem w rozpacz tak ponurą, że gdyby mię poczciwy Bolek nie zaprowadził nazajutrz do pewnego mieszkania przy ulicy Królewskiej, gdzie ujrzałem najpiękniejszą z bogiń ziemskich…
— O! o! — na wpół ze śmiechem, na wpół z zalotnym oburzeniem przerwała kobieta — bez komplementów tylko, bez komplementów.
— Byłbym już dotąd — ciągnął mężczyzna — byłbym już dotąd… znalazł tę, która znikła sprzed oczu moich…
— I której pan nie szukałeś więcej…
— Nie szukałem…
— I zapomniałeś o niej…
— Nie zapomniałem, och, nie zapomniałem. Ale rana serca zabliźniła się jakoś…
Cóż robić? Vivre c'est souffrir…
Wymówiwszy ostatnie wyrazy młody człowiek podniósł w górę spojrzenie pełne melancholii i zagwizdał z cicha arię Kalchasa z Pięknej Heleny.
Nagle przestał gwizdać, stanął i zawołał:
— Ach!
Kobieta obok niego postępująca spojrzała nań zdziwiona. Wesoły Oleś wzrok miał utkwiony w jednym punkcie i o dziwy! z ust jego zsunął się uśmiech wiekuisty. Kształtna i delikatna linia ust tych, jak też i wszystkie linie twarzy młodzieńca mieniły się i falowały, jak bywa zwykle u ludzi z naturą wrażliwą, gdy są nagle wzruszonymi.
— Cóż tam takiego? — zapytała piękna kobieta niechętnym trochę głosem. — Doprawdy — dodała zalotnie — powinnam mieć urazę do pana, panie Olesiu!
Idziesz pan ze mną, a patrzysz, nie wiem na kogo…
— To ona! — szepnął Oleś — ach, jakże piękna!
Przez chwilę młoda i strojna kobieta nosząca imię Julii szukała wzrokiem punktu, na którym tak upornie spoczywał wzrok jej towarzysza. Nagle pochyliła się nieco i wyciągając przed siebie ręce ukryte w sobolowej mufce, zawołała:
— Wszakże to Marta Świcka!
Znajdowali się o kilka zaledwie kroków od wschodów świętokrzyskiego kościoła, na których siedziała kobieta w żałobnej sukni, w czarnej wełnianej chustce zarzuconej na głowę i skrzyżowanej na piersiach.
Marta już nie płakała. Ze łzami, które przez chwilę gwałtownie, choć cicho płynęły z jej oczów, wypłakała znać część tych gryzących uczuć, których burza obezsilniła ją i na wpół omdlałą rzuciła na to miejsce. Teraz twarz jej była biała jak marmur i podniesiona w górę, a oczy suche, z gorącym połyskiem i głębokim wyrazem nieruchomo patrzyły w błękitne niebo. Cała zresztą postać jej była nieruchomą. Najmniejsze drgnienie nie ożywiało podniesionych jej powiek ani ust zwartych, ani zziębniętych rąk splecionych śród grubych fałd sukni, Z daleka wziąć by ją można było za posąg zdobiący wnijście do wspaniałej świątyni, posąg wyobrażający duszę modlącą się lub zapytującą, albo też i modlącą się, i zapytującą zarazem.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Marta»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Marta» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Marta» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.