Waldemar Łysiak - Kolebka
Здесь есть возможность читать онлайн «Waldemar Łysiak - Kolebka» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Историческая проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Kolebka
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Kolebka: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Kolebka»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Kolebka — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Kolebka», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
W bliskości dworu ciszej się w kupie uczyniło, aż zamilkło wszystko i tylko gwizd tartych osiek niemile wdzierał się w uszy.
Stanęli u bramy.
Cisza zaległa grobowa. Jedna struna nie drgnęła, żadna ręka ruszyć się nie śmiała. Kilku chłopów z wozu pozsiadało, inni siedzieli jeszcze, patrząc uważnie i wyczekując. Naprzeciw przypatrywała się dziwowisku gromadka czeladzi, gęby otworzywszy, nieco dalej, w połowie drogi od wjazdu do kolumn portyku, stała Greta z Anną, obok nich Dominik. Obie gromady czekały na Rezlera.
Wyszedł wreszcie, nie ubrany do końca, w rozpiętej koszuli i w kożuszkowej kamizelce naprędce zarzuconej, w towarzystwie Borka, który swoim zwyczajem dzierżył pod pachą w skórzanej teczce plik papierów. Rezler podszedł bliżej bramy, spokojny i chłodny, zaś Borek, który czujnie stąpał obok, na próżno próbował przegonić z warg jadowity uśmieszek. Rezler przypatrywał się przez chwilę gromadzie, po czym skinął na pisarza. Ten postąpił krok do przodu i zapytał przymilnie:
– Z czymże to przychodzicie, dobrzy ludzie, pana swego w dzień niedzielny niepokojąc?
Na te słowa wystąpił z szeregu stary chłop, z twarzą przez wiatr i słońce zjedzoną, że jak zasuszona śliwka odcinała się od jasnych włosów, kapelusz zdjął, co i drudzy zaraz uczynili, i kłaniając się nisko rzekł:
– Łaski jaśnie wielmożnego dziedzica dopraszamy się! Łaski dla młodego, dla Kaspra. Żeni się, a w rekruty iść mu trzeba. Żonkę młodom ostawi…
– I co z tego?! – przerwał Borek, tracąc gwałtownie uśmiech. – Wola pana Rezlera!
– Drugi zań by się ofiarował, chtóry krom brata nic by nie ostawił.
Borek spojrzał na Rezlera i widać z twarzy jego wyczytał, co chciał, bo się nagle napuszył jak indyk, krok jeszcze jeden postąpił ku przodowi i piersią chłopa dotykając, zawrzasnął:
– Cóżeś, chamie, umyślił?! Wolę pana jak stare gacie odmieniać będziesz, wedle swej woli?! Niedoczekanie twoje! Diabelskie nasienie! Wywłoko! – przerwał, gdyż z grupy wolno wyszedł strojny młodzieniec, który trzymał w ręku jakiś papier. Podał ten dokument Borkowi.
– Cóż to?
– Dziada papiery. Stoi w nich, żem od żołnierki wolny!
– Skąd wiesz, co stoi, kiedy liter nie znasz?
– Ksiądz Zimorowicz przeczytał.
Rezler na dźwięk nazwiska księdza podszedł nagle i papier Borkowi z ręki wyjął, wzrokiem przelotnie obrzucił i na oczach wszystkich przedarł na krzyż, a strzępy rzucił na wiatr.
– Panie! – chłop do ręki mu przypadł, chcąc papier wyrwać, ale się spóźnił, a Rezler za kołnierz go ucapiwszy, twarz do swojej przysunął, w oczy popatrzył złowrogo i sycząc: “Precz!” miotnął w piach przy bramie.
Jęk głuchy wśród ludzi poszedł, podczas gdy Rezler, nie bacząc na nic, ku domowi już zmierzał.
To “przecz” drugi raz z ust ojca usłyszane, tak się Dominikowi okrutnym, tak nielitościwym wydawało, że aż sam pojąć tego nie mógł.
Borek, rozkraczony, pod boki się wziął i używał do woli:
– Patrzaj, chamie! Papierem przez buntownika sylabizowanym się zastawiasz! Wesele sprawiłeś, by się od służby królewskiej migać?! Przed mundurem się wybraniasz? Chytryś, glisto sparszywiała! Precz idź, bo ci bat takie weselisko na dupie zagra, że do śmierci popamiętasz! Ty gnoju zatracony, ty… – ciskał obelgami, zapieniony, upajający się swoją siłą, mściwy.
Dominik już chciał do dworu wracać, gdy zatrzymał go cichy głos dozorcy stadniny, który do jednego z czeladzi mówił:
– Prusactwo łeb na karku ma i wie, co czyni. Chytrze se to wykoncypowali. Nie oni, jeno dziedzic z ich rozkazu rekruta wybiera, gniew gminu na się ściągając, nie na urząd. A ten – głową wskazał klnącego i wygrażającego ręką Borka – ten od Prusaka gorszy. Sam czort nie wpuści go do piekła, ze strachu!
– Tedy w czyśćcu go dopadniem jeszcze i skórę złoim! – zaśmiał się parobek.
– Głupiś, krotochwile jeno we łbie…
Dominik ruszył w stronę sadu, zamyślony i smutny, ścigany szlochem panny młodej, który wiatr niósł z dołu wzgórza, od gościńca.
Święta wielkanocne, niewesołe i szare, a dla Dominika bolesne nieobecnością brata, minęły szybko. Po słońcu piekącym przyszły deszcze ulewne, wlewające nowe siły w wiosenną zieleń. Bociek pojawił się już na łące, stąpając wytwornie i żaby tropiąc.
Rezler wyjechał do Poznania i rządy dworskie zostawił na Borkowej głowie. Pisarz jednakże, miast władzy samodzielnej nadużywać zwyczajem swoim, przycichł, ludziom nie dokuczał, uśmiechał się tylko złośliwie a tajemniczo. Czuli wszyscy, że się coś znacznego święci i ta cisza przed burzą trwożyła bardziej ludzi, aniżeli dawniej pisarzowe fanaberie.
Ojciec wrócił w trzy powozy, z których się ludzi kilkunastu wysypało. Był wśród nich i człek w sutannie, który rozprawiał zażarcie z landratem Scholzem. Tegoż dnia wszyscy dworscy zarządcy, którzy jeszcze Karśnickiemu służyli, dostali wymówienie. Rezler, żałobę uznawszy za skończoną, zęby po swojemu pokazał.
Od śmierci Karśnickiej-Rezlerowej niejeden liczył się z wyrugowaniem, Rezler bowiem już uprzednio kilku zwolnił i nowych, w tym kilku Niemców, powsadzał na ich miejsce, ale że wszystkich starych stanowisk pozbawi, tego się nikt nie spodziewał. Ze wszystkich oficjalistów, rządców, komisarzy, dozorców majętności i aktuariuszy jeden tylko Borek nie utracił stołka. Greta za Marcinem poczciwym, który końmi pańskimi od lat powoził, prosiła uniżenie, ale mu Rezler nie zapomniał tego, że się wówczas pod kościołem, gdy ich szlachta turbowała, zapadł jak pod ziemię i serca swego zmiękczyć nie dał. Marcin tedy wziął w rękę kostur kozikiem rzeźbiony i zarzuciwszy na plecy torbę, w którą mu Greta ukradkiem nawtykała jadła, wymaszerował za bramę, przed siebie, bez nadziei żadnej, bo mu starość żebraczy już tylko chleb mogła ofiarować. Gdy mijał Dominika, spojrzał nań pustym wzrokiem i przeszedł nie zatrzymując się. Dominik chciał mu rzec jakieś słowo, pożegnanie, ale wydusić z siebie nic nie mógł, wstyd go palił i żal nieznany mroczył serce. Zawrócił więc w stronę dziedzińca, na którym już nowi panowali wszechwładnie.
Obce twarze, ciekawość rozbudzające, szybko uwagę chłopca w inną obróciły stronę. Najbardziej interesował go duchowny. Następca księdza Zimorowicza wywoływał dwojakie uczucie. Nie budził żywiołowej sympatii, nigdy się nie uśmiechał, a spojrzenie miał mądre, przeszywające, gesty starannie wymierzone, powolne. Przy tym wszystkim nie był odpychający, wzbudzał szacunek swą wiedzą, a życzliwość kalectwem. Utykał na prawą nogę, co nie mogło dziwić, zważywszy, że jak sam powiadał, przez kilka lat w armii królewskiej służył jako kapelan i dopiero po bitwie pod Jemappes kontuzja poza nawias wojska go usunęła. Na bladej, zielonkawo-przeźroczystej twarzy, z której świecące oczy wyrywały się jak biżuteria, rzadko pojawiał się grymas. Jedyną ruchliwą częścią ciała były palce, które nieustannie kręciły młynka lub splatały się w skomplikowane sieci, by za chwilę wybijać na ścianie takt marsza.
Ksiądz nazywał się Hondius. Już pierwszej nocy Dominikowi śniło się, że widzi go na ambonie. Wchodził po krętych schodkach na dno “łodzi apostoła”, otwierał Biblię, klęczał w pokorze, a potem nagle stawał i wyciągał dłoń w przestrzeń, krzycząc: “Wielka Polska! Ojczyzna!” Ale twarz miał już nie swoją, lecz księdza Zimorowicza. Hondius widać wiedział o tym, bo za włosy siwe chwycił, próbując zerwać z własnej twarz polskiego klechy, szarpał z całą mocą, rwał, drapał długimi, pielęgnowanymi paznokciami… bez skutku. Ksiądz Zimorowicz uśmiechał się pogodnie i nie zamierzał ustąpić… Dominik obudził się, ciężko dysząc.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Kolebka»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Kolebka» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Kolebka» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.